Film opowiada o siedmiu latach z życia Pima, chłopca, który w magiczny sposób pomija cały koszmar dorastania i związanej z nim ambiwalencji seksualnej, by od razu, w wieku 14 lat, zanurzyć się w odmęty ckliwego romansu z synem sąsiadki. Starszy od niego Gino wprowadza młodego bohatera w świat męskiego seksu, by czym prędzej porzucić kochanka na rzecz relacji bardziej heteronormatywnej. I niby wszystko jest w miarę wiarygodne, zgodne ze schematem gejowskiego comming of age movie, ale Pim, bardziej niż dorastającego chłopca, przypomina starca, kompulsywnie zbierającego w myślach pamiątki, wspominającego młodość i rozpaczającego nad tym, że nie zachował zachlapanej spermą chusteczki czy papierka po batoniku ofiarowanego przez obiekt westchnień. Co więcej, cała historia pozbawiona jest seksualnego wydźwięku. Niby chłopcy nie mogą się od siebie oderwać, ociekają testosteronem, który pcha ich do rzucania się na siebie, kiedy tylko zostają sami, ale Defurne czyni te sytuacje anielsko czystymi, wyidealizowanymi i całkowicie pozbawionymi elementów młodzieńczego, zwierzęcego wigoru seksualnego.

Dziwi to tym bardziej, że belgijski reżyser udowodnił nie raz swoje zdolności w operowaniu dyskretnym erotyzmem. W krótkometrażowym Matroos (Sailor) kilkoma ujęciami wieszania bielizny rozbudza wyobraźnię bardziej niż w czterech długich scenach z Morza Północnego, Texas.
Nie mam też podstaw, by podejrzewać go o lęk przed kontrowersjami, jakie mogłoby wzbudzić zbyt wybujałe prezentowanie scen erotycznych z nieletnimi, bo filmem Kampvuur (Campfire) potwierdził, że nie straszne są mu tego typu zabiegi. Nie chodzi mi oczywiście o to, by domagać się więcej seksu na ekranie, a jedynie o wyeliminowanie niezrozumiałych i szkodzących całości usilnych prób zamienienia całej historii w bajkę, w której chłopcy zawsze zasypiają z rączkami na kołdrze.

Niestety romantyzowanie i używanie bardzo pastelowych środków wyrazu to nie jedyny problem filmu Defurne’a. O ile możemy zrozumieć rozpoczęcie Morza Północnego, Texas serią klisz z życia fantazmatycznego, uogólnionego młodego homoseksualisty, to oparcie na nich całej historii i nie dołożenie doń niczego nowego sprawiają, że widz zadaje sobie pytanie: po co właściwie ten film powstał? Jeżeli dla czystej rozrywki, to dlaczego brak w nim elementów silnie przyciągających uwagę? Jeżeli z potrzeby serca, to dlaczego potencjalnie wyciskające łzy sytuacje nie wzbudzają większych emocji? W końcu, jeżeli jego powstanie związane było ze spójną wizją artystyczną, to gdzie znaleźć tę choćby jedną oryginalną myśl, która usprawiedliwiałaby melodramatyczne tony?



Trzeba jednak przyznać Bavo Defurne’owi, że w swoim debiucie pełnometrażowym stworzył interesującą koncepcję wizualną. Młode, półnagie ciała filmowane są pod specyficznym kątem, z dopracowanym użyciem światłocienia, co daje efekt posągowości nawet w przypadku 10-letniego Pima. Wszystkie postaci są tu wystylizowane do granic możliwości, ubrane w jaskrawe kolory, uczesane i umalowane tak, by widz nie miał wątpliwości z jakim typem bohatera ma do czynienia. Wizualna wirtuozeria jest zdecydowanie najjaśniejszym punktem Morza Północnego, Texas i bez wątpienia potwierdza talent Belga, któremu wiele jednak brakuje w kwestiach narracyjnych.

Morze Północne, Texas warto obejrzeć z powodu intertekstualnych nawiązań do kina różnych epok, poczynając od Leni Riefenstahl, a na Pedro Almódovarze kończąc. Można go też odbierać na bardzo podstawowym poziomie jako nieszkodliwy, sztampowy film o idealizowaniu młodzieńczych doświadczeń. Jednak nie należy spodziewać się po nim jasnego, oryginalnego przekazu, który w jakiś sposób skomentuje wydarzenia oglądane na ekranie. W moim przypadku po seansie pozostaje też nieodparte wrażenie, że główni bohaterowie pozostają najmniej interesującym elementem filmu, a cały jego potencjał leżał w postaciach matek Pima i Gino, których obecność została niestety ograniczona do niezbędnego minimum.


Maciej Badura - rocznik '85. Kulturoznawca, amerykanista, Ph. D. wannabe. Interesuje się amerykańskim kinem niezależnym, filmem kanadyjskim, queerem i transgresją wszelkiego rodzaju. Kiedyś napisze monografię o Harmonym Korine. Nade wszystkich ceni sobie Todda Solondza. Nałogowo ogląda seriale. Platonicznie zakochany w Sashy Grey, Williamie Faulknerze i telewizyjnych programach o sprzątaniu.

Przeczytaj także:

Homofobia na Bałkanach (Parada)