Dziwi to tym bardziej, że belgijski reżyser udowodnił nie raz swoje zdolności w operowaniu dyskretnym erotyzmem. W krótkometrażowym Matroos (Sailor) kilkoma ujęciami wieszania bielizny rozbudza wyobraźnię bardziej niż w czterech długich scenach z Morza Północnego, Texas.
Niestety romantyzowanie i używanie bardzo pastelowych środków wyrazu to nie jedyny problem filmu Defurne’a. O ile możemy zrozumieć rozpoczęcie Morza Północnego, Texas serią klisz z życia fantazmatycznego, uogólnionego młodego homoseksualisty, to oparcie na nich całej historii i nie dołożenie doń niczego nowego sprawiają, że widz zadaje sobie pytanie: po co właściwie ten film powstał? Jeżeli dla czystej rozrywki, to dlaczego brak w nim elementów silnie przyciągających uwagę? Jeżeli z potrzeby serca, to dlaczego potencjalnie wyciskające łzy sytuacje nie wzbudzają większych emocji? W końcu, jeżeli jego powstanie związane było ze spójną wizją artystyczną, to gdzie znaleźć tę choćby jedną oryginalną myśl, która usprawiedliwiałaby melodramatyczne tony?
Trzeba jednak przyznać Bavo Defurne’owi, że w swoim debiucie pełnometrażowym stworzył interesującą koncepcję wizualną. Młode, półnagie ciała filmowane są pod specyficznym kątem, z dopracowanym użyciem światłocienia, co daje efekt posągowości nawet w przypadku 10-letniego Pima. Wszystkie postaci są tu wystylizowane do granic możliwości, ubrane w jaskrawe kolory, uczesane i umalowane tak, by widz nie miał wątpliwości z jakim typem bohatera ma do czynienia. Wizualna wirtuozeria jest zdecydowanie najjaśniejszym punktem Morza Północnego, Texas i bez wątpienia potwierdza talent Belga, któremu wiele jednak brakuje w kwestiach narracyjnych.
Morze Północne, Texas warto obejrzeć z powodu intertekstualnych nawiązań do kina różnych epok, poczynając od Leni Riefenstahl, a na Pedro Almódovarze kończąc. Można go też odbierać na bardzo podstawowym poziomie jako nieszkodliwy, sztampowy film o idealizowaniu młodzieńczych doświadczeń. Jednak nie należy spodziewać się po nim jasnego, oryginalnego przekazu, który w jakiś sposób skomentuje wydarzenia oglądane na ekranie. W moim przypadku po seansie pozostaje też nieodparte wrażenie, że główni bohaterowie pozostają najmniej interesującym elementem filmu, a cały jego potencjał leżał w postaciach matek Pima i Gino, których obecność została niestety ograniczona do niezbędnego minimum.
Maciej Badura - rocznik '85. Kulturoznawca, amerykanista, Ph. D. wannabe. Interesuje się amerykańskim kinem niezależnym, filmem kanadyjskim, queerem i transgresją wszelkiego rodzaju. Kiedyś napisze monografię o Harmonym Korine. Nade wszystkich ceni sobie Todda Solondza. Nałogowo ogląda seriale. Platonicznie zakochany w Sashy Grey, Williamie Faulknerze i telewizyjnych programach o sprzątaniu.
Przeczytaj także:
Homofobia na Bałkanach (Parada)