Pierwszy z epizodów rozdzielony zostaje na dwie części, aby spinać pozostałe w spójną całość. Tyle że tego samego typu klamrę - jak również swoisty motyw przewodni - stanowią już oddzielające kolejne historie fragmenty, które przedstawiają latającą w przestrzeni kosmicznej reżyserkę, wyjaśniającą widzom treść swojego dzieła (tudzież nakierowującą ich na odpowiednią jego interpretację). Czyni ona siebie przewodnikiem po swoim świecie, czy może raczej - swojej artystycznej wrażliwości. Trzeba przyznać, że ta jest jedyna w swoim rodzaju, niestety nijak ma się to do jakości filmu.


















Ulubione narzędzia Brillowskiej to kicz, groteska i makabra. Kolejne elementy mnoży ona w tempie geometrycznym, doprowadzając do jednego wielkiego ekstremum. Nagromadzenie przerysowanej przemocy i perwersji przywodzi na myśl najbardziej szokujące filmy Takashiego Miike, z kolei nawał symboli przypomina rozbuchanie najbardziej ekstrawaganckich filmów Alejandro Jodorowskiego. Ten drugi pasuje tu zresztą jeszcze bardziej, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że jeden z epizodów oparty został o tekst literacki autorstwa jego przyjaciela, bezkompromisowego surrealisty Fernando Arrabala.
Pozostałe epizody również są adaptacjami literatury (Manueli Gretkowskiej, Orly Castel-Blooma, Rosy Liksom i Edwarda Limonowa), wszystkie jednak Brillowska bezsprzecznie wchłonęła i zaprezentowała w filmie niczym własne pomysły. Samo w sobie jest to jak najbardziej dobre, ale - znowuż - nijak ma się to do jakości filmu.


Widownia nie otrzymuje ani chwili wytchnienia. Penis pewnego chłopca zamienia się w ogromnego węża pożerającego, a następnie przeobrażającego swoich rodziców w płciową hybrydę, której ciało zewsząd pokryte jest narządami rozrodczymi. Inni rodzice przychodzą do pokoju swojego syna (którego piżama ozdobiona jest licznymi swastykami), aby spenetrować pięścią jego odbyt. Tego typu scenami Diabelskie dzieci cechują się na każdym kroku. I cóż to autorka miała na myśli? Jakkolwiek oczywistościami są krytyka systemów totalitarnych czy pochwała feminizmu (w tym wypadku dosyć szowinistycznego), to jednak film bardzo szybko popada w bełkot. I pretensjonalną tonację.

Brillowska mnoży bowiem wszystko bez jakiegokolwiek umiaru, nie przejmując się regułami opowiadania filmowego. Dramaturgia nie jest dla niej ważna, liczą się tylko kolejne dziwactwa (skutecznie neutralizujące tzw. ważkość tematyki dzieła). Nie pomaga też strona wizualna. Dominuje estetyka turpizmu, czym podkreślone zostaje to, co... już wcześniej podkreślone zostało. Owa brzydota, regularne silenie się na szokowanie odbiorcy i wreszcie minimalizm formalny przywodzą na myśl pewien kontrowersyjny komiks internetowy o nazwie Electric Retard. Tyle że jego autor nie udawał, że ma cokolwiek do przekazania. Nie, żeby Brillowska była osobą, która o niczym się wypowiedzieć nie chce, ale Diabelskie dzieci wyglądają raczej tak, jakby wybrane do omówienia tematy stanowiły dla niej jedynie pretekst, by mogła sobie "pomasturbować", pogwałcić, pociąć czy pomordować. Można by zapewne bronić filmu przymiotnikami w stylu "odważny", "bezkompromisowy", "ekstrawagancki" czy po prostu "autorski", ale, jak myślę, w najlepszym razie jest to kabotyństwo, a najtrafniejszym określeniem zdaje się być jednak "grafomania".


Marcin Zembrzuski - domorosły krytyk filmowy i komiksowy. Jeden z redaktorów internetowego magazynu Kolorowe Zeszyty, stały współpracownik portalu Stopklatka. Na sumieniu ma też kilka innych grzechów. Prowadzi bloga w głównej mierze poświęconego kinu szerzej w Polsce nieznanemu, niedocenianemu lub zwyczajnie zapomnianemu, a czasem także sztuce komiksu.

Tekst pochodzi z blogu Autora.


Przeczytaj także:

Ligatura 2012: Animation Now!