Spektakl Magdaleny Miklasz Przemiana, na podstawie Przemiany i Opisu walki Franza Kafki, ukazuje napięcia w relacjach rodzinnych w momencie, gdy jeden z członków rodziny przestaje spełniać oczekiwania pozostałych. Nie je, nie odzywa się do nikogo, siedzi zamknięty w pokoju, a nade wszystko – nie zarabia, gdyż nie wychodzi do pracy, co zwykł robić do tej pory bez mrugnięcia okiem.

Członkowie czteroosobowej rodziny do pewnego momentu działają mechanicznie i bez zakłóceń. Ojciec (Zbigniew Ruciński) zajmuje swój żółty fotel w głębi salonu i przyodziewa zmechacony, cytrynowy szlafrok. Nie ma zbyt wielu zmartwień, oprócz tego, że szkodzą mu skórki z jabłek. Cierpi też na nerwy i gotów jest udawać, że się dusi, krztusząc się podczas śniadania, by, od czasu do czasu, zwrócić na siebie uwagę rodziny. Obecna przy spektakularnym krztuszeniu się ojca sprawczyni całej afery – Matka (Aldona Grochal), podająca mu jabłka niczym pierwsza rodzicielka, zna swego męża zbyt dobrze, by przejąć się jego porannym krztuszeniem. Natomiast latorośl – Greta (Julia Sobiesiak), delikatna jak bielinek kapustnik, z nóżkami spowitymi w modre rajstopki, siedząc z rodzicami przy wspólnym stole, smaruje ojcu kanapki białym serkiem, ale, w razie potrzeby, zawsze chętnie zagra na skrzypcach, czy powie wierszyk.

Gdyby nie Gregor (Wiktor Loga-Skarczewski), który dziś nie poszedł do pracy, ukrył się w swoim pokoju i zwinął w kłębek, wszystko byłoby dobrze. Greta codziennie smarowałaby chleb serkiem, a Matka obierałaby jabłka. Przemiana, która dokonuje się w Gregorze w porze śniadania, nie jest właściwie nikomu potrzebna do szczęścia. Poczciwy do tej pory pracownik postanawia nagle wyłuskać swoje przedramiona z mankietów koszul i rękawów marynarek, mota się we własny śpiwór, gubi się w swojej piżamie, której nawet nie zdołał na siebie po ludzku włożyć. Roi sobie, że zdoła uwolnić każdą z nóg od dźwigania jednej drugiej ciężaru ciała i, że rozłoży ów ciężar życia na sześć odnóży.
Tak jakby chitynowy pancerzyk, prawdziwy, czy też wyobrażony, mógł człowiekowi w czymkolwiek pomóc. Tylko że Gregor, biegający bezrozumnie po swym rodzinnym domu, powoli przestaje przypominać człowieka. Kogo lub co przypomina? Nie wie tego jego rodzina, zatroskana głównie o własny byt i próbująca jak najszybciej sprawę Gregora, czy też jego samego – wmieść pod dywan. Samsowie kapitulują, a Gregorowi wolno łazić po ścianach i chrzęścić odnóżami.

Podczas prezentowanego przez Magdalenę Miklasz spektaklu widz może do woli i z bliska przyglądać się somie Gregora, w którą wcielił się (a raczej wrobaczył) Wiktor Loga-Skarczewski. Stworzył tę wyjątkową rolę, nie mając do dyspozycji efektownego kostiumu, ani żadnego z robaczych atrybutów. Iluzję przemiany udało mu się zbudować za pomocą bardzo podstawowych środków – mimiki i mowy ciała. Loga-Skarczewski chrobocze palcami po ścianie, naciąga koszulkę z tułowia na głowę i, wprawnie udając robaka, nie jest przy tym ani na chwilę wytrawnym akrobatą–spidermanem, prezentującym publiczności swe sztuczki.  Inność jest dla niego źródłem cierpienia. Grozi mu zmiażdżenie przez najbliższych, którzy nie rozumieją jego potrzeb, wstydzą się go i próbują zmusić do powrotu do normalności.

Za minus spektaklu można uznać rozplanowanie przestrzeni. Kluczowe dla całości przedstawienia „wygibasy” Gregora odbywają się w lewym rogu sceny, w miejscu niewidocznym lub słabo widocznym dla części widzów. Główny bohater zmarginalizowany przez swą rodzinę zostaje również, zapewne symbolicznie, zmarginalizowany w przestrzeni scenicznej. Ograniczenie widoczności pewnych scen wpływa jednak na dynamikę przedstawienia.

Na szczególną uwagę zasługuje kłótnia Matki i córki, próbujących uporządkować życie Gregora. Wydawać by się mogło, że kobiety ścielące łóżko, którego robak już przecież i tak nie potrzebuje, wiedzą najlepiej, jak biedakowi dogodzić. Jedna przez drugą, na wyścigi trzepią poduchy, układają materac. Kobieta przecież swoje wie, wie nawet, czego potrzebuje robak. Kilkuminutowa szarpanina z poduszką jest doskonałym studium kobiecej psychiki. W scenie tej dochodzi również do próby sił – Matka traci swój autorytet na rzecz córki, która zaczyna rościć sobie prawo do przejęcia w domu roli głowy rodziny, czyli do objęcia władzy absolutnej. Zdetronizowana Matka, nienadążająca za tempem przemian, może już tylko wybierać śmieci ze starych szuflad i sprzątać obierki jabłek. Staje się bezradna, ale tylko na chwilę, bo walka o dominację nie jest jeszcze zakończona.

Z wymowną prostotą ukazane zostają gniew i bezsilność ojca, który stara się „zatupać” problem. Stuka obcasami po podłodze w dzikiej furii. A nuż trafi w robaka! Zgnieść robaka to nie grzech. A jeśli nie zgniecie, to przecież na pewno wybije mu w ten sposób z głowy to całe „robactwo”.

Nie bez przyczyny wokół działań Matki reżyserka ogniskuje najbardziej znaczące dźwięki w spektaklu – stukot maszyny do szycia przypominający furkot skrzydeł wysuwanych spod chitynowego pancerza, dźwięk krojenia jabłek przypominający robacze drążenie korytarzy w mięsistym materiale owocu oraz odgłos uszczelki odklejającej się od plastiku podczas otwierania okna. To Matka wypuszcza zastane powietrze z pogrążonego w bezwładzie domu. Otwierając okno, pozwala odejść kłopotliwemu robakowi. Z jednej strony w jej zachowaniu można widzieć ostateczną kapitulację wobec problemu, jakim stał się Gregor. Z drugiej strony, zachowanie Matki nie jest wyłącznie skazywaniem syna na banicję, lecz także – przyznawaniem mu prawa do wolności.

Spektakl jest opowieścią o dwóch ciałach – a w żadnym z nich nie ma Gregora. Człowiek-robak nie chce być już więcej Samsą, czyli częścią ciała rodzinnego, które do tej pory bezczelnie żywiło się jego pracą. Ale nie jest już także sobą, nie wie nawet, co to znaczy „być sobą”. Głos Gregora odkładany jest w tym przedstawieniu ciągle na później. O robaku się mówi, ale on sam nie ma prawa głosu. Gregor Samsa wypowiada się tylko w pierwszej scenie, nieco zażenowany i przytłoczony atakiem ze strony Prokurenta (Andrzej Rozmus). Prokurent twierdzi, że życie jest ciągłym dążeniem do bycia przygwożdżonym. W jego mniemaniu wszyscy pragniemy być przygwożdżeni, tzn. chcemy, by otoczenie potwierdziło nasze istnienie. W innym wypadku, nie wiemy, kim jesteśmy dla samych siebie. To, jacy jesteśmy, możemy zobaczyć tylko w oczach innych. Wszystkie zabiegi – nadawanie kształtów swym gestom, ubraniu kolorów, ciału zapachów perfum, krokom rytmu, głosowi barwy – służą uwypukleniu siebie w oczach innych. Tak twierdzi Prokurent, który tego wieczoru zobaczył siebie – nienagannie ubranego, pachnącego wodą kolońską i zlizującego lukier z pączków – w oczach zakochanej w nim kobiety. A co na to Gregor? Gregora nie było tego dnia w niczyich oczach.




Narodowy Stary Teatr w Krakowie
Przemiana wg Franza Kafki

reżyseria:
Magdalena Miklasz
scenografia:
Dominika Błaszczyk
obsada:
- Gregor – Wiktor Loga-Skarczewski
- Matka – Aldona Grochal
- Ojciec – Zbigniew Ruciński
- Prokurent – Andrzej Rozmus
- Greta – Julia Sobiesiak (PWST)
scenariusz na podstawie Przemiany i Opisu walki Franza Kafki
Magdalena Miklasz, Szymon Wróblewski
przekład: Juliusz Kydryński, Alfred Kowalkowski
premiera: 17 grudnia 2010 roku
zdjęcia: archiwum Teatru (R. Kornecki)