Taniec to przede wszystkim ruch. Coś musi się zmieniać, przekształcać, zaskakiwać, abyśmy mogli stwierdzić, że „oto właśnie jest taniec”. Nie każdy jednak ruch nazywamy tańcem. Wszystko się przecież porusza. Pantha rhei – pisał na przełomie VI i V w. p.n.e filozof zwany Mrocznym, gdyż miał zwyczaj mówić zagadkami. Czyżby taniec był dla niego uniwersalnym prawem przyrody? Wystarczy wspomnieć hinduskiego boga Siwę, który stwarza świat w tanecznym ruchu, aby następnie w ten sam sposób go zniszczyć. Kreacja i destrukcja – początek i koniec, życie i śmierć – byłyby zatem tylko dwoma biegunami ruchu, który my zwiemy światem. Doświadczenie tej „roztańczonej” rzeczywistości mogłoby być przeżyciem religijnym – dionizyjską celebracją życia, którego pełnię poznaje się dopiero w tańcu. Toteż dla Nietzschego (który twierdził, że żaden człowiek nie pisał dotąd jaśniej i wyraźniej niż Mroczny Heraklit) filozof powinien być tancerzem myślącym tak, jakby tańczył.

Choć wydawać by się mogło, że taniec i myślenie nie idą w parze, to faktycznie są nierozłączne. Ich pokrewieństwo ujawnia się dopiero w skrajności, to znaczy wtedy, gdy tańczymy dla samego tańczenia lub też myślimy o myśleniu. Widzimy wówczas, że – z punktu widzenia naszej nakierowanej na przetrwanie egzystencji – są one czymś nienaturalnym, niepotrzebnym i kompletnie bezsensownym. W tym właśnie objawia się swoistość człowieka: jego roztańczona i myśląca istota – egzotyczne połączenie, którego nie znajdujemy nigdzie indziej w przyrodzie. A więc taniec, możliwość tańca, jest atrybutem typowo ludzkim, w którym manifestuje on swoją wyjątkowość.

Pina Bausch wyznała kiedyś, że nie obchodzi ją to, jak poruszają się ludzie, ale to, co ludzi porusza. Intencję niemieckiej tancerki i choreografki może nieoczekiwanie spełnić fotografia, która stanowi nową jakość w świecie, którego zasadą jest taniec.
Jest ona niczym ciało obce, jej „żywiołem” jest bezruch – to antyteza zmiany i życia w ogóle. Fotografia sprawia, że świat zamiera. Dlatego oglądanie zdjęcia ma zawsze w sobie coś z nekrofilskiej przyjemności obcowania ze śmiercią, perwersyjnego patrzenia na zwłoki tego, co kiedyś było życiem. Fotograf „zamrożoną” w ułamku sekundy rzeczywistość przenosi na papier, którym włada już tylko proces stopniowego niszczenia, aż do totalnej anihilacji obiektu. Zanim to jednak nastąpi, jest on dla nas czymś bezcennym.

Uwieczniona na zdjęciu chwila jest w pełni autonomiczna: to wyrwane ze strumienia czasu – „wieczne teraz”, które nie posiada żadnego „przed” ani „po”. Fotografia atomizuje rzeczywistość. Z tego względu polemizujący z heraklitejską wizją świata filozof Zenon z Elei z pewnością by się nią zainteresował, ponieważ stanowi ona naoczny dowód tego, że ruch nie istnieje. Analiza lotu wypuszczonej z łuku strzały, doprowadziła go bowiem do słynnej antynomii: skoro w każdym momencie „teraz” strzała jest nieruchoma, to gdy dodamy do siebie te momenty, nie otrzymamy nic – żadnej zmiany. Ruchu nie ma, lecz „jak było na początku, [jest] teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen”.

Wszystko jest fotografią i zawiera się w jednym zdjęciu. „Utopijny” cel, który postawił sobie Gert Weigelt, chcąc pokazać całą choreografię w jednym ujęciu, stanowi (przynajmniej teoretycznie) dające się wykonać zadanie. Problem polega jednak na tym, że patrząc na zrobione przez niego zdjęcia paradoksalnie przekonujemy się, że świat taki nie jest. Zenon się mylił. Zastygłe w nienaturalnych pozycjach ciała, napięte do granic wytrzymałości mięśnie rozsadzają fotografię od środka – gwałtownie zatrzymany ruch eksploduje poza obraz, w stronę oglądającego zdjęcie widza. Zmienia się tylko obszar tańca: to, co działo się na zewnątrz, od teraz dzieje się w nas. Jesteśmy zmuszeni dotańczyć sobie cały kontekst, z którego brutalnie wyrwano tylko jedną ulotną chwilę.

Absolutnie Pina nie jest dokumentacją spektakli wybitnej choreografki. Gert Weigelt, świadomy artystycznej autonomii fotografii, pokazuje nam taniec w zupełnie inny sposób. To nie tyle fotograf tańca, co anatom tańczącego ciała. W jego pracach wizualne przeżycie płynności poruszającego się ciała zostaje pofragmentowane, na wielość odizolowanych względem siebie stanów, autor uwyraźnia przy tym „stroboskopowy” charakter doświadczenia ruchu. Mimo tej zewnętrznej dekompozycji, obrazy zachowują głęboką jedność, tak jakby przenikał je ten sam duch, którego nawet obnażająca wszelkie tajemnice fotografia nie może egzorcyzmować – to duch zmarłej, aczkolwiek nieustannie obecnej w swym artystycznym dziele Piny Bausch.

Całości dopełniają dwa czarno-białe zdjęcia, na których rozpoznajemy jej twarz. W przeciwieństwie do innych fotografii, nie znajdujemy tu krytycznego napięcia, dla którego ramy obrazu stają się zbyt ciasne, lecz melancholijne spojrzenie ukierunkowane w nieznaną nam przestrzeń (zewnętrzną czy wewnętrzną?). Nie odczuwamy już żadnego przymusu. Zamyślona Pina zdaje się w ogóle nie zwracać uwagi na naszą obecność. To my raczej pragniemy zająć jej miejsce, poznać jej myśli i spojrzeć w kierunku, w którym ona spogląda. Tym mocniejsze jest to pragnienie w przypadku fotografii, na której widzimy wyłącznie czarny kontur na tle prześwietlonego nieba. Nie wiemy gdzie zwrócone są jej oczy: Czy patrzy ona w dal (w głąb zdjęcia) czy prosto nam w oczy (poza fotografię)? Czy wektory naszych spojrzeń są tożsame czy wręcz przeciwnie? A może w końcu stykają się one w poczuciu wzajemnego zrozumienia? Nie sposób odpowiedzieć na żadne z tych pytań. Można jedynie medytować nad czarną plamą, niegasnącym nigdy papierosem (podłużną plamą), zachodzącym lub wschodzącym słońcem (jasną plamą) itd., aż do końca świata, który na fotografii cudownie się zatrzymał.
























Można się spierać nad tym, skąd pochodzi wartość wystawy Absolutnie Pina. Czy jest to zasługa fotografa czy genialnej choreografki i tancerki; sztuki tańca czy też samej fotografii, której specyfika jest nieporównywalna z żadnym innym medium sztuki? Błędem byłoby odrzucać jakąkolwiek z tych możliwości, gdyż wszystkie one składają się na unikalne przeżycie estetyczne, a nawet egzystencjalne tańca jako czynności specyficznie ludzkiej. Ta najbardziej efemeryczna ze sztuk, która nie pozostawia po sobie żadnego śladu poza ulotnym poczuciem samego zdarzenia, znajduje „zbawienie” w fotografii, gdzie „zmumifikowana” może jeszcze przez jakiś czas przetrwać.


Gert Weigelt – Absolutnie Pina

4 kwietnia – 6 maja 2012
Organizatorzy: Goethe-Institut Krakau i Galeria Sztuki Współczesnej Bunkier Sztuki
Koordynacja: Izabela Szaszkiewicz-Michalczyk, Renata Zawarta
zdjęcia: materiały organizatora