Mabanckou z właściwą sobie dezynwolturą nawiązuje do kultowego American Psycho, czyniąc bohaterem swej książki biednego nieudacznika, mieszkającego w zapuszczonej dzielnicy afrykańskiego miasta. Grégoire przeczuwa, że zbrodnia jest jedyną dostępną dla niego drogą do zdobycia sławy, która pozwoliłaby mu wreszcie stać się kimś i „srać na społeczeństwo”. Myliliby się jednak ci, którzy w African Psycho chcieliby widzieć zakropioną czarnym humorem parodię powieści Ellisa. Mabanckou idzie znacznie dalej, rezygnując z dyskursu, którym zwykliśmy mówić o Afryce, i nic sobie nie robiąc z konwencji literatury postkolonialnej. W tym sensie African Psycho jest powieścią obsceniczną: nie tylko nie zaspokaja naszych oczekiwań, ale obnaża nasze skażone stereotypem spojrzenie.
African Psycho
Alain Mabanckou
data wydania: wrzesień 2009
przełożył: Jacek Giszczak
liczba stron: 208
Wydawnictwo Karakter
O Autorze
Alain Mabanckou urodził się w 1966 roku w Republice Konga (dawniej Kongo Brazzaville). Ukończył studia prawnicze w Paryżu, obecnie wykłada literaturę frankofońską i afroamerykańską na uniwersytecie Michigan w Stanach Zjednoczonych. Jest autorem sześciu tomików poetyckich i sześciu powieści. _Kielonek_:http://splot.art.pl/e-splot/278/kielonek-czytaj-fragment, opublikowany we Francji w 2005 roku, przyniósł mu rozgłos i nagrodę Prix des Cinq Continents. Za kolejną powieść, _Mémoires du porc-épic_, rok później otrzymał prestiżową Prix Renaudot.
Jest osobą obdarzoną dużym temperamentem i talentem oratorskim. Zapytany niedawno przez jednego z francuskich dziennikarzy, czy jako Kongijczyk nie ma problemów z językiem francuskim (dodajmy, że w Kongo jest to język urzędowy), odpowiedział: „Ja miałbym mieć problemy z językiem francuskim? Ależ to język francuski ma problemy ze mną!”.
Alain Mabanckou - African Psycho (fragment książki)
(…)
Kiedy czytam kronikę wypadków w dziennikach
naszego miasta, dochodzę do wniosku, że nie ma
nic prostszego, niż skrócić czyjeś życie.
zaopatrzyć się w dowolną broń, wciągnąć przyszłą
ofi arę w pułapkę i w końcu przejść do działania. Wtedy
policja i wymiar sprawiedliwości wezmą się do
roboty, roztrząsając motywy sprawcy. Zdarza się, że
owi stróże prawa przypisują geniusz rzezimieszkowi,
którego czyn był oczywisty jak matematyczne równanie
i bynajmniej nie skłania do takich spekulacji.
Biedacy, muszą przecież coś robić. Za to im płacą i do
pewnego stopnia to dzięki ludziom takim jak my
zarabiają na chleb. Często zadaję sobie pytanie, co
powiedzą o mnie, gdy popełnię już zbrodnię. Najgorzej
gdyby ten mord przeszedł niezauważony. Jasne,
że nie biorę pod uwagę tej upokarzającej hipotezy.
Czemu miałyby służyć dni spędzone na rozmyślaniach,
gdy wytężałem mózgownicę, głowiąc się nad
wyborem broni stosownej do przyszłej zbrodni, tak
że bliski byłem ataku nerwowego?
Tak, byłoby idealnie, gdyby zapewniono mi taką
samą medialną oprawę, z jakiej korzystał mój idol
Angoualima, najsławniejszy zabójca w naszym kraju.
Czasem, by oddać hołd jego geniuszowi, informować
go na bieżąco o moich działaniach, czy dla samej
przyjemności rozmowy, idę przyklęknąć przed jego
grobem na cmentarz Zmarłych-którzy-nie-mają-prawa-
do-snu. I tam, przysięgam wam, jakby to były czary,
Wielki Mistrz zbrodni zjawia się przede mną równie
charyzmatyczny jak w czasach swej chwały. Rozmawiamy
w zaciszu tego ponurego miejsca, kryjówki
kruków i innych ptaków wróżących nieszczęście…
*
Wystrzegam się marzeń.
Angoualima miał intuicję, zbrodnia i rozbój w biały
dzień pasowały do niego jak ulał. Wyobrażacie
sobie kogoś, kto urodził się z dodatkowym palcem
u każdej dłoni? I nie były to wcale drobne, nadliczbowe
palce, jakie widuje się niekiedy, które chirurg
może z łatwością usunąć. To były palce prawdziwe,
tak samo niezbędne jak dziesięć pozostałych, palce,
którymi mógł poruszać i których zapewne używał,
by drapać się w niedostępne części ciała, ale też by
zaspokajać swe zbrodnicze żądze. Cóż, ja nie mam
takich palców. Zbytnio się tym nie przejmuję.
Tak naprawdę wyobrażamy sobie, i to nas uspokaja,
że zabójca musi w czymś przewyższać zwykłego
człowieka. Wkrótce wyjawię, jak bardzo oburza
mnie w związku z tym postępowanie prokuratorów
naszego miasta, i to po dziś dzień. Sądzą, że
wolno im udzielać oskarżonym lekcji moralności
tylko dlatego, że w odróżnieniu od innych, „siedzących”
przedstawicieli prawa, oni przemawiają, stojąc
w rogu sali, co publiczność musi wszak zauważyć.
Toteż nadymają się, używają retorycznych fi gur,
by uchodzić za najinteligentniejszych ludzi w całym
sądzie. Trzeba ich raz zobaczyć, jak w obszernych
togach wymachują rękami, co z pewnością muszą
ćwiczyć przed lustrem, licząc na przychylne spojrzenie
małżonki.
W czasach gdy odwiedzałem jeszcze sądy w mieście,
miałem okazję stwierdzić, że nasi prokuratorzy
nie uważają się za byle kogo, raczej za gwiazdorów,
którzy ostatni wkraczają do sali pod pretekstem,
że zapomnieli akt ważnych dla toczącej się sprawy.
Przybierali wówczas poważne miny, czekali, aż przewodniczący
składu sędziowskiego dopuści ich do
głosu, by mogli popisać się swoją kokieterią, której
tajniki znają tylko oni…
*
Nie wyróżniam się niczym, co mogłoby zainteresować
tych, którzy uważają, że zbrodniarzem należy
się urodzić. Powiadam wam, że tego rodzaju teorie
to kompletne brednie! I co jeszcze? Pomyśleć,
że są ludzie, którzy spędzają życie na badaniu, analizowaniu
tego wszystkiego z bliska! Czy nie mają
niczego innego do roboty? Uwierzę w to w dniu,
w którym prawdziwi kryminaliści zaczną osobiście
wykładać swą wiedzę. W większości przypadków to
puste makówki pozbawione jakiejkolwiek kryminalnej
praktyki zanudzają nas cytatami, które znaleźli
w książkach innych, podobnych do nich łgarzy!
By wszystko było jasne: nie pragnę przewyższyć
Angoualimy ani przeszczepić sobie małych palców;
chcę, by ceniono mnie za skutki mego zbrodniczego
czynu. Nie mogąc dorównać dokonaniom Wielkiego
Mistrza, chciałbym przynajmniej, by uznano
mnie za jego duchowego syna. Mam świadomość,
że aby to osiągnąć, muszę jeszcze pracować: zabicie
Germaine dwudziestego dziewiątego grudnia, czyli
za dwa dni, to tylko etap na drodze do ostatecznego
spełnienia…
(…)