Obietnicę nadzwyczajnego intelektualno-politycznego agonu składa na wstępie Mouffe, redaktorka wydanej przez Krytykę Polityczną książki Carl Schmitt. Wyzwanie polityczności, będącej tłumaczeniem tomu zbiorowego, który ukazał się (pod nieco innym tytułem, który chyba lepiej wskazuje na zamiary autorów: The Challenge of Carl Schmitt) w Stanach Zjednoczonych przed trzynastu laty. Belgijska filozofka zapowiada wszak, że Schmitt zostanie potraktowany jak przeciwnik, z którym warto się zmierzyć. Skąd taka potrzeba? Z powodu, można by rzec, jego politycznej niepoprawności. Jako zadeklarowany przeciwnik demokracji liberalnej, potrafił on wskazać słabe punkty systemu, który w obecnych warunkach sam ujawnia swoją niewydolność. Krytyczna analiza autora Teologii politycznej może być więc pomocna. Jak pisze Mouffe: Nie będziemy w stanie zmierzyć się z problemami, przed którymi staje dziś demokracja, lekceważąc zakłócające nasze dogmatyczne przekonania niewygodne obserwacje Schmitta.

Użyteczny błazen

Jakie to problemy? Przede wszystkim jeden: zanik polityczności, wypieranej przez ideologię ekonomicznego administrowania (czy jedna z polskich partii politycznych nie chwaliła się niedawno hasłem „Z daleka od polityki”?). Zarówno dla Schmitta, jak i dla współczesnej lewicy taka sytuacja jest nie do zaakceptowania, gdyż, po pierwsze, maskuje czy neutralizuje realne kwestie polityczne, a po drugie, z powodu swojej rzekomej neutralności staje się odporna na wszelką krytykę. Liberalno-demokratyczny kapitalizm skutecznie zdefiniował się jako jedyne racjonalne rozwiązanie problemu organizacji nowoczesnych społeczeństw; jego legitymizacja może być kwestionowana wyłącznie przez „nierozumnych” – pisze Mouffe.

W tym kontekście zrozumiałe staje się wykorzystanie Schmitta do krytyki współczesnego ustroju. Aby uchronić się przed zarzutem „nierozumności”, lewicowi myśliciele potrzebują kogoś, kto powiedziałby to, co oni sami myślą, ale wobec kogo mogliby się z łatwością zdystansować. Według formuły samej Mouffe (ale wbrew jej intencjom): Myśleć jednocześnie ze Schmittem i przeciw Schmittowi. Problem polega jednak na tym, że cała ta konfrontacja odbywa się na warunkach ustalonych przez przeciwników niemieckiego jurysty. Choć to właśnie on sam był teoretykiem konfliktu, który – jako relację przyjaciel-wróg – sytuował w samym centrum pojęcia polityczności. Oczywiście, relacja przyjaciel-wróg dotyczy stosunków międzypaństwowych, ale nie ryzykując nadmiernie, można ją odniesć do konfrontacji między lewicą a prawicą, która ma miejsce na stronach Wyzwania polityczności. W tym sensie niezwykle znacząca staje się korekta, którą wprowadza Mouffe do koncepcji Schmitta, proponując zastąpienie antagonizmu – agonizmem, w którym konfrontacja odbywa się na warunkach ograniczających ryzyko wystąpienia ofiar. Jeśli ma to być jednocześnie ogólny program czytania Schmitta, to można się domyślać, że do takiego pojedynku przystąpiłby on niechętnie.

Poświęcam tyle miejsca krótkiemu wstępowi redaktorki, ponieważ w wyrazisty sposób określa on zamiary autorów. Zamiary, które pozostają – niezrealizowane. W zamieszczonych w książce artykułach konflikt (nawet agonistyczny, nie mówiąc już o antagonistycznym) jest praktycznie niedostrzegalny.
Zamiast tego otrzymujemy wywody szacownych profesorów dotyczące szczegółowych problemów zawartych w pismach Schmitta oraz jego związków z innymi myślicielami. Cokolwiek kuriozalne – nie tylko w świetle zapowiedzi Mouffe, ale samego faktu ukazania się tej książki – okazują się stwierdzenia o nieaktualności koncepcji Schmitta we współćzesnych warunkach. Przekonują o tym Žižek (dla którego Schmittowska, jak ją nazywa, ultrapolityka jest wyłącznie formą, w jakiej powraca wykluczona polityczność), David Dyzenhaus (przedstawiona przez Schmitta diagnoza problemów państwa jest wartościowa, ale zaproponowane przez niego rozwiązania muszą być odrzucone. Jeśli chcemy znaleźć pozytywne zalecenie, nie powinniśmy szukać ich u Schmitta, lecz jednego z jego największych przeciwników, socjaldemokraty Hermanna Hellera) czy nawet Ulrich K. Preuss, który wyśledziwszy symptomy obecności myśli Schmitta w prawie konstytucyjnym Republiki Federalnej Niemiec, stwierdza w końcu: Carl Schmitt nie jest ani teoretykiem polityki bez znaczenia, ani autorem o takim statusie jak Hobbes, Locke czy Machiavelli. Jego znaczenie jest jasno związane z jedną historyczną epoką, która właśnie przemija.

Między Weimarem a Irakiem


Wszystko to nie oznacza oczywiście, że Schmitt nie ma nic do zaoferowania współczesnej myśli politycznej. Wiele z jego diagnoz brzmi nadzwyczaj trafnie. Dla autorów tekstów zawartych w Wyzwaniu polityczności szczególnie istotne są trzy koncepcje, dotyczące kolejno: pojęcia polityczności, zagadnienia pluralizmu oraz teologii politycznej.

Jak już wspominałem, autor Pojęcia polityczności definiuje je przez fudamentalną relację przyjaciel-wróg. Według Schmitta, warunkiem powstania państwa jako podmiotu politycznego jest zaistnienie sytuacji, w której pewna zbiorowość – niezależnie od czynników ekonomicznych, społecznych czy religijnych – konstytuuje się w relacji do określonego wroga jako homogeniczna wspólnota. Oznacza to, że dla powstania porządku państwowego i prawnego konieczne jest uprzednie określenie, kto jest „przyjacielem”, a kto „wrogiem”. Decyzja ta, polityczna sensu stricto, podejmowana w imię ludu przez suwerena, ustanawia prawo, ale i w tym prawie znajduje swoje przedłużenie. Rządy konstytucyjne nie stanowią – czego chcieliby liberałowie – neutralizacji tego inicjalnego konfliktu, lecz jego przedłużenie w zmienionych warunkach. „Polityczności” – referuje poglądy Schmitta Preuss – nie można i nie należy całkowicie okiełznać i, za sprawą zasad konstytucyjnych, zdepolityzować i przetransformować w instytucje.

W myśli Schmitta znajduje to swoje przełożenie na charakter stounków międzypaństwowych, które z konieczności opierają się na nieredukowalnym antagonizmie. Wynikają stąd dwa wnioski dla oceny sytuacji politycznej XX wieku, a szczególnie drugiej jego połowy. Pierwszy, dotyczący niemożliwości pogodzenia liberalizmu i demokracji jako dwóch w istocie sprzecznych ideologii, opisuje Mouffe w tekście Carl Schmitt i paradoks demokracji liberalnej: Zgodnie z liberalną koncepcją równości, każda jednostka jako jednostka jest równa z każdą inną jednostką. Demokratyczna koncepcja wymaga z kolei możliwości rozróżnienia przynależących do demosu i wykluczonych z niego; z tego powodu nie może ona istnieć bez odpowiedniej koncepcji nierówności.

Belgijska filozofka, chcąc, mimo wszystko, podtrzymać możliwość funkcjonowania demokracji liberalnej, proponuje przekształcenie liberalizmu w ideę regulatywną, służącą kwestionowaniu demokratycznych praktyk wykluczania. Jak jednak pokazują wydarzenia społeczno-polityczne ostatniej dekady (kolejne fale kryzysu gospodarczego czy radykalizujące się rozwarstwienia społeczne, znajdujące swój wydźwięk w londyńskich rozruchach ulicznych), liberalizm (szczególnie ekonomiczny) nie ogranicza się do skromnej roli nieosiągalnego ideału, lecz ujawnia swój potencjał destrukcyjny wobec struktur demokratycznych. W efekcie pozbawiona złudzeń diagnoza Schmitta znajduje dziś swoje kontynuacje w pojawiających się coraz częściej nawoływaniach do przemyślenia na nowo powiązań demokracji i liberalizmu oraz we wzrastającej ostatnio popularności pojęcia wspólnotowości.

Drugi wniosek, związany z sytuacją międzynarodową, analizuje Jean-François Kervégan (Carl Schmitt i „jedność świata”). Wskazuje on, za Schmittem, na istotne przesunięcie, jakie dokonało się w rozumieniu konfliktów międzypaństwowych w końcu XIX wieku, kiedy średniowieczna idea wojny sprawiedliwej została zastąpiona kategorią „przestępstwa międzynarodowego”. Z perspektywy Schmitta najważniejsza była realizacja tej nowej zasady w ustaleniach Ligi Narodów, które poskutkowały poważnym osłabieniem Republiki Weimarskiej. Ale czy współcześnie nie obserwujemy radykalizacji tego typu myślenia w retoryce kolejnych rządów Stanów Zjednoczonych, które wykorzystują koncepcję wroga totalnego do kryminalizacji i zwalczania swoich własnych wrogów? Wszak procedury międzynarodowe, które zostały uruchomione przed inwazją na Irak, doskonale potwierdzają tezę Kervégana, że prawo międzynarodowe stało się aneksem do prawa karnego. Drugą stroną tego mechanizmu jest mocarstwowy interwencjonizm, znajdujący swoje uzasadnienie w uniwersalistycznym dyskursie humanitarnym, a w istocie służący umacnianiu, jak powiada Kervégan, światowej dominacji.

Jednak Schmitt jest chyba najlepiej znany jako twórca teologii politycznej – szczególnego mariażu teologii, politologii i filozofii prawa. Jego koncepcja nie jest próbą przywrócenia porządku religijnego w zsekularyzowanym świecie, lecz stanowi realizację zamiaru dotarcia do źródeł współczesnych pojęć politycznych. Wszystkie istotne pojęcia z zakresu współczesnej nauki o państwie to zsekularyzowane pojęcia teologiczne – powiada Schmitt (zapowiadając już w roku 1922 nurt myśli XX-wiecznej, ochrzczonej postsekularną).

Jak przekonuje Catherine Colliot-Thélène, projekt Schmitta miał w pierwszej kolejności przeciwstawiać się postępom nowoczesnej myśli ekonomiczno-technicznej. Powrót do katolicyzmu jest więc ruchem strategicznym, wymierzonym w samo źródło nowoczesności, czyli XVII-wieczny przełom przyrodoznawczy. Schmitt, jak powiada Colliot-Thélène, szuka alternatywnych modeli zarówno dla naukowości, jak i racjonalności społecznej – modeli, które poprzez potwierdzenie supremacji polityczności nad ekonomią, decyzji nad bezosobowymi ograniczeniami strukturalnymi oraz Idei nad materią, mogłyby przeciwstawić się panującym formom myślenia. Teologia katolicka, zinterpretowana na sposób polityczny, okazuje się więc sprzymierzeńcem Schmitta w sporze z nowoczesnym ekonomizmem.

Zbędne komentarze


Prowadzi to jednak do pytania, w jaki sposób współczesna lewica mogłaby skorzystać z takiego rozwiązania? Wydaje się, że jedynie dzięki skupieniu się na efektach przeprowadzonej przez Schmitta krytyki wymierzonej w nowoczesność i odcięciu jej teologicznego zaplecza. W tekście francuskiej filozofki nic jednak na to nie wskazuje. Przeciwnie, w podsumowaniu określa ona anachroniczną pozycję „teologa prawoznawstwa”, którą wyznaczył sobie Schmitt, jako jedyne [podkr. moje - MJ] stanowisko, z jakiego ratować można prawo przed technicyzacją – a w konsekwencji przed jego końcem. Jeśli tak jest, to – można by złośliwie dopowiedzieć – cała XX-wieczna myśl lewicowa poszła zupełnie błędnymi drogami.

Nie jest to jedyne miejsce, w którym książka pod redakcją Chantal Mouffe ujawnia swoją niezborność. W zasadzie można wątpić, czy praca redakcyjna – a dotyczy to także wydania amerykańskiego z 1999 roku – w ogóle została wykonana. Teksty, które znalazły się w Wyzwaniu polityczności, powstawały niezależnie od siebie, nieraz na przestrzeni całej dekady. Książka nie tylko nie proponuje sposobów wymyślenia liberalnej demokracji na nowo (cytat ze wstępu), ale momentami wcale nie dotyka problemów współczesności, skupiając się na rekonstruowaniu (bo nawet nie krytyce) myśli Schmitta. Nie mówiąc już o tym, że znajdują się w niej artykuły, dla których byłoby lepiej, gdyby nie ujrzały światła dziennego (tak chaotyczny i pobieżny jest tekst Agostino Corrino).

Trzeba dodać, że z redakcją naukową Mouffe doskonale współgra standard wydawniczy Krytyki Politycznej: podczas lektury można odnieść wrażenie, że niektóre artykuły w ogóle nie zostały dotknięte ołówkiem korektorki.

Carl Schmitt od jakiegoś czasu zyskuje na popularności, której powodów należałoby się doszukiwać i w jego kontrowersyjnej biografii, i w bezpardonowej myśli, która obrała sobie za cel podstawy nowoczesnego porządku politycznego. Nieprzypadkowo po dziesięciu latach od pierwszego wydania wznowiono w Polsce Teologię polityczną. Wyzwanie polityczności zawiera z pewnością kilka ważnych komentarzy do pism Schmitta, ale lektura ich samych przynosi na pewno więcej pożytku.


Carl Schmitt. Wyzwanie polityczności
pod red. Chantal Mouffe
Krytyka Polityczna, 2011