Pisarz zabiera czytelnika na z pozoru niewinną wyprawę do źródeł pamięci. I tak z tej wyprawy wykluwa się opowieść o żeglarzu, którego nosi w sobie każdy człowiek próbujący zapanować nad sterami swojego życia. A kiedy te wymykają mu się z rąk, strudzony żeglarz porzuca na chwilę swój fach i zamienia się w nurka plądrującego głębiny tego co zatopione i wydawałoby się, że zapomniane.
Przyznaję, że wyjściowy pomysł będący osią całej powieści może wydać się niezbyt oryginalny. Oto mamy głównego bohatera (którego imię ginie tak naprawdę pomiędzy jednym zdaniem a drugim) i jego cichą rozpacz po utracie żony chorej na raka. Ta rozpacz, niewypowiedziana wprost, przeradza się w potrzebę powrotu do miejsca z czasów dzieciństwa i wczesnego wieku dojrzewania, do pierwszych inicjacji i pierwszych wtajemniczeń.
Nic już nie trzyma bohatera w czasie teraźniejszym więc nie pozostaje mu też nic innego jak rzucić się w najgłębsze zakamarki pamięci. Przeszłość do której powraca nie jest jednak przeszłością raz na zawsze ukutą, pozostawioną w stanie spoczynku na kształt bezpiecznego snu, w który wchodzi się niczego tak naprawdę nie przestawiając ani nie zmieniając. Bohater ożywia tę przeszłość i wciąż na nowo ją lepi, rekonstruuje. Wszystko po to, aby odkryć niezrozumiale dla niego wcześniej parametry, które odtąd będą wskazówką w poruszaniu się po tej prywatnej mapie pamięci. Dopiero gdy dokona się to dojrzale już rozszyfrowanie przeszłości i wielości jej znaczeń, będzie mógł odnaleźć paralelę łączącą jedną epokę swojego istnienia z drugą, a tym samym – być może wrócić do życia.
Mistrzostwo pisarstwa Johna Banville’a zdaje się być ukryte w języku powieści, w tej klarownej i niezwykle spokojnej, refleksyjnej narracji. Można co prawda pokusić się o stwierdzenie, że treść cechuje jednostajność stylu, ale będzie to oskarżenie powierzchowne. Całą powieść przekuwa poczucie żalu, ale jednak ten żal nie przekreśla dozy autoironii czy humoru będących przeciwwagą dla obrazu świata, który obojętnie znów wzruszył ramionami nad człowiekiem . Narrator istnieje jednocześnie na paru płaszczyznach własnego prywatnego świata i swojego jestestwa: zagłębia się w czasy dzieciństwa, pierwszej miłości i pierwszej tragedii, po czym niepostrzeżenie powraca nagle do wspomnień o swojej umierającej żonie, aby tym samym pojąć stan własnej kondycji, kondycji człowieka, który przywołuje obrazy wspomnień ażeby uwolnić się od tej jednej dojmującej udręki śmierci. Tak jak tonący zmaga się z morzem o życie, tak główny bohater, czasem z uporem, czasem bez wiary, walczy zarówno o swoje przetrwanie, jak i utrwalenie w pamięci ludzi, którzy już odeszli..Banville układa z tych wielu obrazów mozaikę, tym doskonalszą w swojej formie, że wykonuje ją niczym malarz tworzący obraz – podkreślając każdy szczegół, dobierając odpowiednie kolory i światłocień. I ze względu na tę dozę sugestywności w opisach wspomnień i na doskonałość formy pisarskiej - warto przeczytać.



John Banville
Morze
Tytul oryginalny: The Sea
Tłum.: Jerzy Jarniewicz
Wydawnictwo Znak
Kraków 2007