Zaczyna od zdefiniowania pewnego momentu w życiu, momentu, kiedy to następuje powrót do stanu, w którym nikt nam nie obiecuje wielkich zmian, poza zmianą pór roku. Wtedy ci, którzy przez całe swoje życie nie niewiele czytali, zagłębiają się teraz w lekturze dokumentów, a inni, miewający problemy z datą rozpoczęcia i zakończenia pierwszej wojny światowej, przerzucają się datami z minionych stuleci. Dajemy się temu porwać. Zdarza się to przeważnie w podeszłym wieku, kiedy kończą się nasze perspektywy na przyszłość i nie potrafimy sobie wyobrazić przyszłości dzieci naszych dzieci. Nie umiemy się oprzeć temu grzebaniu w przeszłości, przesiewaniu niewiarygodnych dowodów, wiązaniu ze sobą zabłąkanych nazwisk, wątpliwych dat i anegdot, kurczowemu czepianiu się nitek, upieraniu się przy łączności ze zmarłymi, a zatem z życiem. Jest więc taki czas, kiedy chcemy poukładać swoje życie w rozdziały, nazwać je i się ich nauczyć, stworzyć swego rodzaju podręcznik, który pomoże nam zdać każdy egzamin w zaświatach, rozpoznać każdego przodka, odpowiedzieć na każde jego/jej pytanie.
To właśnie czyni autorka Widoku z Castle Rock, jedzie więc do Szkocji, skąd pochodzą jej przodkowie, aby poszperać w rodzinnych dziejach. Szuka w bibliotekach nazwisk i imion swoich pra-krewnych, wzmianek o nich w tamtejszych gazetach, zbiera listy, które pisywali do siebie i wszystko to dołącza do gromadzonych przez lata materiałów o swojej rodzinie. Jak sama mówi: materiały [te] zaczęły samoistnie przybierać kształt opowieści. Niektóre postacie wyłoniły się, przemawiając własnymi słowami, inne dzięki opisywanym sytuacjom. Zebrane historie i moje słowa – za ich pośrednictwem mogłam w zadziwiający sposób odtworzyć życie tych ludzi w danej scenerii, na tyle wiernej ówczesnym realiom, na ile w ogóle potrafimy wyobrażać sobie przeszłość.
Munro, przyznając, że w każdej z jej książek jest coś osobistego, bo zawsze czerpie z własnej biografii, czuła, że tym razem to więcej niż wspomnienia, to coś na tyle prywatnego, ulokowanego w jej genotypie, że nawet wcześniejsze utwory, które napisała w pierwszej osobie, dalekie są od tych, tak bardzo własnych, historii. Wcześniej pozwalała sobie na zabawę z biografią, na wszystko to, co służyło snuciu opowieści, bo ona była najważniejsza. W Widoku z Castle Rock nie do końca o to chodzi; tu zgłębia ona życie, swoje życie, choć nie znaczy to, że kurczowo trzyma się faktów. W centrum uwagi stawia jednak własną osobę, pisząc o niej tak wnikliwie, jak tylko umie. Ujmujący jest fragment, gdy wspomina, jak otaczające ją postacie [jej przodkowie] zaczęły żyć własnym życiem, robiąc rzeczy, jakich nie robiły w rzeczywistości. Pisze dalej: Okazało się, że część moich bohaterów tak mocno oddaliła się od swego pierwowzoru, że już nie potrafiłam sobie przypomnieć, kim byli na początku. Zatem jakkolwiek Widok z Castle Rock jest zbiorem opowieści, większą rolę, niż to się dzieje zwykle w przypadku fikcji literackiej, odgrywa w nich życiowa prawda . Jednak „większą” nie oznacza: na tyle dużą, aby nazwać te historie prawdziwymi. Opowieść rodzinna Munro rozrosła się bowiem w fikcję literacką osnutą na kanwie prawdziwych wydarzeń. W trakcie procesu tworzenia dwa strumienie opowieści tak bardzo się do siebie zbliżyły, że wydawało mi się, że powinny popłynąć jednym korytem – mówi autorka.
Bez obaw mogą więc czytać Widok z Castle Rock wielbiciele Munro, bo i tu odnajdą elementy charakterystyczne dla wcześniejszych, „fikcyjnych”, utworów autorki, jak choćby naturę stanowiącą istotną część samej opowieści (Wielka powieść Emily [Brontë] „Wichrowe Wzgórza” zaczyna się od opisu straszliwej burzy. Często zastanawiałam się nad tym, czy istnieje jakiś związek między tymi zdarzeniami); relacje międzyludzkie, które wymykają się definicjom i tym samym bliskie są życiu (kiedy myślę o moich rodzicach z czasów, zanim przyszłam na świat, już po tym, jak podjęli swą decyzję, ale jeszcze zanim samo zawarcie małżeństwa uczyniło ją (tak było w tamtej epoce) czymś nieodwołalnym, wydają mi się nie tylko wzruszająco bezradni, żyjący jakimś cudownym złudzeniem, lecz także bardziej pociągający niż kiedykolwiek); ujmujące szczegóły, których wrażliwość Munro nie pozwala pominąć: oczy babki miały orzechowy kolor, jednak w jednym z nich była duża, zabarwiona na niebiesko plama (...). Ludzie mówili więc, że jej każde oko ma inny kolor, co nie było do końca prawdą. Nazywaliśmy tę niebieską plamę okienkiem. Tych, tak bardzo munrowskich, literackich znamion jest więcej, łączą się one tu przy tym z osobami i wydarzeniami, które w symboliczny i dosłowny sposób ukształtowały autorkę – a ta w zamian pozwala słowom ukształtować opowieść o nich.
Virginia Woolf pisała, że przeszłość każdego człowieka jest w nim zamknięta jak karty książki, którą on zna na pamięć, a przyjaciele mogą przeczytać tylko tytuł. Munro odsłania nam to, co kryje się za stroną tytułową, można wertować, można zaznaczać. Warto skorzystać z tej okazji.
Alice Munro, Widok z Castle Rock
przeł. Ewa E. Nowakowska
WL, 2011
PRZECZYTAJ TEŻ RECENZJĘ ZBIORU ALICE MUNRO ZBYT WIELE SZCZĘŚCIA