Nie ma właściwie innej opcji, w końcu wyreżyserowany został przez Darrena Aronofskyego, który dzięki _Pi_ i _Requiem dla snu_ wygrzał sobie bezpieczne miejsce na panteonie postmodernistycznych i kreujących nowe drogi kina twórców. Ponadto film zdobył z marszu szereg nagród, głównie aktorskich dla powracającego w blasku chwały Mickey’a Rourke, oraz szybko trafił do kultowego Top 250 na "imdb":http://www.imdb.com/.

I tu właśnie dochodzimy do sedna sprawy, które niestety ociera się niebezpiecznie o dylematy ferdydurkowe, albowiem _Zapaśnik_ dobrym filmem jest, ale jak zachwyca, jak nie zachwyca? Pies pogrzebany jest najprawdopodobniej w oczekiwaniach wobec reżysera wsławionego określoną formą. Jego poprzednie filmy, a zwłaszcza dwa wspomniane wyżej, przyzwyczaiły jego widzów do nowej, odrębnej jakości komunikatu filmowego. Pomijając ekstremalne i do gruntu prawdziwe i bolesne treści, zaskakiwały również zupełnie nowymi formami. Tutaj natomiast mamy do czynienia z historią nie powiem, że banalną, ale niekoniecznie zapierającą dech w piersiach. Nie po raz pierwszy bowiem na ekranie dane jest widzom podziwiać wątpliwe blaski amerykańskiego życia na przedmieściach, z nieodłącznym pakietem zdegenerowanych więzów rodzinnych, niespełnionego amerykańskiego snu, samotności, przemijania i braku perspektyw.


Mickey Rourke w roli Randy’ego „The Ram” oczywiście zachwyca charyzmą, równie dobrze jest ponownie widzieć Marisę Tomei nierozdrabniającą się na komedie mniej lub bardziej romantyczne. Jednak ich relacja, podobnie jak relacja Randy’ego z córką, są przewidywalne niczym fotoopowieści w niesławnych magazynach z dzieciństwa.

Chyba właśnie ten lekko komiksowy element jest w _Zapaśniku_ najbardziej urzekający. Obraz jest podrasowany wyraźnym ziarnem, kolory zostały wyprane, przypominają nieco pożółkłe kartki oldschoolowych nowel graficznych. Równie czarujący jest portret codziennego życia wrestlerów, o którym teoretycznie się wie, ale rzadko pokazane jest ono na ekranie z takim ciepłem. Jak się tu bowiem nie uśmiechnąć nad widokiem dwóch napakowanych, co najmniej groźnie wyglądających profesjonalnych wrestlerów, którzy poza ringiem zwracają się do siebie per „proszę pana, to zaszczyt z panem dzisiaj pracować, nie ma pan nic przeciwko jeśli podczas walki użyję pistoletu na zszywki?” Urzekający jest sam Randy „The Ram”, który utknął w latach osiemdziesiątych, wciąż tak samo tleni włosy a la Axl Rose, wchodzi na scenę przy dźwiękach _Sweet Child O’Mine_ Guns’N’Roses, a w przyczepie na konsoli Nintendo odgrywa swoje własne walki.

Pomimo tych klisz muszę oddać filmowi sprawiedliwość, a to z powodu finału. Fakt, mogłabym cynicznie stwierdzić, że skoro najważniejszy jest finał, a po drodze same pretensjonalne wstawki, to może należało nakręcić krótki metraż? Otóż nie, nie należało, bo finał – oczywiście szyderczo podsumowany Perfectem i wersem „trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym” – oczywiście z tych banałów wynika i dodaje im nieco szlachectwa. Finał tłumaczy też tytuł – pomijając beznadziejne relacje międzyludzkie, które, nie oszukujmy się, bliskie są niejednemu widzowi z piszącą te słowa na czele (może to stąd ta gorycz, że po raz kolejny ktoś pokazuje mi, jak bardzo moje życie jest, że tak to ujmę, kliszowate), Randy ma coś, czego mu zazdroszczę: wie, kim jest, wie, co w życiu sprawia mu największą radość i dzięki temu może jasno i wyraźnie sprecyzować swoją tożsamość jako zapaśnika właśnie. Wypada mi zatem zrewidować początkowe „Ferdydurke”: jak zachwyca, jak nie może zachwycać? Albowiem nic nie boli tak jak życie, zwłaszcza jak owo życie dostaje solidnego kopniaka z ekranu, mówiącego jasno i wyraźnie, że mimo klisz i pretensji, _Zapaśnik_ jest jednak o coś bogatszy…

Foto: SPInka

_Zapaśnik_ (_The Wrestler_)
reżyseria: Darren Aronofsky
scenariusz: Robert D. Siegel
zdjęcia: Maryse Alberti
muzyka: Clint Mansell
grają: Mickey Rourke, Evan Rachel, Marisa Tomei i inni
kraj: USA
rok: 2008
czas trwania: 115’
premiera w Polsce: 20.03.2009
SPInka










« powrót