Podobnie jak Captain Beefheart, Lanegan praktykuje autorską wersję bluesa, wspomagając się industrialną „metalurgią” (tak repetytywne rytmy, jak waitsowskie aranżacje; blisko tym poszukiwaniom także do stoner rocka oraz wspólnej płyty Davida Lyncha i Boba Neffa), gospelowym zaśpiewem czy też prostotą „field songs” (tak zresztą nazywa się jeden z jego albumów). Pogrzebowy blues, mimo że powstały pod szyldem Mark Lanegan Band, ostatnio użytym na Bubblegum z 2004 roku, nie oznacza reaktywacji po ośmioletniej przerwie. Niecałe dwa lata temu, w duecie z Isobel Campbell wydał trzeci album, Hawk. Po nawiązaniu współpracy w 2006 roku albumem Ballad of the Broken Seas, combo miało wyraźny wpływ także na weteranów – Roberta Planta i Alison Krauss i ich Raising Sand, wydany rok później. Współpraca bazowała na podobnym pomyśle – sfatygowany głos weterana sceny rockowej oraz urok gwiazdy country. W zeszłym roku zadowoleni mogli być miłośnicy macierzystej formacji pieśniarza, gdyż wypuszczono składankę rarytasów The Screaming Trees – ot, wiosenne porządki, dzięki którym muzyk mógł już bez przeszkód zasiąść do pracy nad Blues Funeral.

Muzyka z Blues Funeral przeciągłym i kanciastym brzmieniem syntezuje ze sobą szereg południowych gatunków. Na tej ścieżce dźwiękowej do „południowego gotyku”, niepewności związane z gęstą i posępną atmosferą takich kompozycji, jak Bleeding Muddy Water czy Leviathan, specjalnie pozostają nierozwiane. Zaczyna się od prężącego mięśnie, motorycznego The Gravedigger’s Song.
Poprzednie wydawnictwa kołysały do znajomej mantry. Nowe zaskakuje i to nie raz. Lanegan z kołysania nie rezygnuje, jednak to bluesowo-krautrockowe podkłady napędzają album. W Bleeding Muddy Water pobrzmiewa czarna klasyka (Muddy Waters, John Lee Hooker). Riot in my House to z kolei kolizja z Queens of the Stone Age anno domini Rated R. wraz z Quiver Syndrome, album zaczyna dusić spalinami stoner rockowego silnika. Ode to Sad Disco i Harborview Hospital brzmią jak spotkanie z Depeche Mode i wizyta w archiwach lat 80. Szczególnie ten ostatni utwór zachwyca jednocześnie na kilku poziomach – dudniącymi beatami, ciepłą formułą ballady, gitarowym tłem à la U2 z czasów War oraz mieniącą się elektroniką, ozdobnikiem, podobnym do tego, co brytyjska grupa James zaprezentowała na albumach Whiplash i Millionaires. Poetycki tekst i skromność nakazują jej zatrzymać się po 4 minutach.



W twórczości Lanegana rzadko kiedy słuchaczowi towarzyszy niedosyt. I na Blues Funeral szereg kompozycji już na wstępie wykłada wszystkie karty na stół, udaremniając jakiekolwiek zaskoczenie, zaś sekwencyjność innych nieco nuży. Grunge’owe przyzwyczajenia każą artyście hipnotyzować – nie straszyć. Kawałkom takim jak Harborview Hospital podobna strategia wychodzi na korzyść: „podmiotu lirycznego”, rzężącego pod oknami szpitala i zasłuchanego w Agnus Dei, można by słuchać bez końca. Można też odnieść wrażenie, że za niepowtarzalny głos Laneganowi wybacza się zbyt wiele niedociągnięć. 55-minutowy album to solidny kawał – miejscami surowego – mięsa. Przyprawiono go występami „pokrewnych grzeszników”, udręczonych heavy metalem (Josh Homme) i soulem (Greg Dulli). W St. Louis Elegy dochodzi do nich grobowy marsz, niczym z Dobry, zły i brzydki, będący swoistym hołdem dla Ennio Morricone.

W zestawieniu z poprzednimi wydawnictwami pieśniarza, produkcja albumu zaskakuje. Czuć przestrzeń sondowaną głosem Lanegana, a mimo to jego partie wokalne nigdy nie górują nad innymi instrumentami w miksie. Na przeciwnej szali znajduje się produkcja Patricka Leonarda, który na Old Ideas postanowił nagłośnić każdy szept Leonarda Cohena. „Grzesznik” Lanegan, tak w tekstach, jak i w „mozolnych” folkowych songach, wydaje się już nie być godzien dostąpienia tak intymnej bliskości z Mikrofonem. Jesteś panem, ja byłem niewolnikiem, śpiewa w Bleeding Muddy Water. W tym kontekście jest to niemal jak tweet skierowany do Cohena, pokroju musimy wyskoczyć kiedyś na piwo.

Kariera balladzisty to jednak nie modlitwa o odkupienie. Nie wszyscy dostępują snopa światła. Po 25 latach kariery Lanegan znany jest wciąż głównie koneserom. Nawet jeśli pomysły muzyka biorą się z „nieraz już przekopanej ziemi”, tembr jego głosu rozgrzesza wszystko. Rola „grabarza” muzyki, stojącego na uboczu, widocznie mu pasuje, również gdy na Blues Funeral sięga po nowe brzmienia. Kolejna solidna płyta urozmaicona kilkoma pomysłami, w zestawieniu z niepowtarzalnym głosem, każe podejrzewać, że nawet morderstwo uszłoby Laneganowi na sucho. Nie musi się również przejmować, że „łopata”, którą wygrzebuje pomysły, kiedykolwiek przerdzewieje.


Mark Lanegan Band – Blues Funeral
4AD, 2012


Tracklista:
01. The Gravedigger's Song
02. Bleeding Muddy Water
03. Gray Goes Black
04. St Louis Elegy
05. Riot in My House
06. Ode To Sad Disco
07. Phantasmagoria Blues
08. Quiver Syndrome
09. Harborview Hospital
10. Leviathan
11. Deep Black Vanishing Train
12. Tiny Grain of Truth


Maciej Stasiowski - rocznik '85 (dobry rocznik), filmoznawca i audiofil. Laureat konkursu na najlepszy tekst krytyczny Kamera Akcja 2011, wyróżniony w konkursie im. Krzysztofa Mętraka 2010. Rówieśnik wielu wspaniałych longplayów, m.in. "Misplaced Childhood" Marillion i "Hounds of Love" Kate Bush. Nieco spóźniony na pokolenie X i zbyt laicki na pokolenie JP2. Lubi amerykańską prozę spod znaku Kurta Vonneguta i Josepha Hellera.