Na wystawie możemy zobaczyć jedenaście prac, wykonanych w charakterystycznej dla Moniki technice – pastelem olejnym na papierze. Punktem wyjścia były zdjęcia z lat 1939-1945, ukazujące przypadkowe, zwyczajne czynności. Artystka konsekwentnie, od początku swojej drogi twórczej zestawia świat lęków, wspomnień i marzeń, odwołując się do mniej lub bardziej odległej przeszłości. Tym razem w swoich pracach sięga po fotografię jeszcze bardziej bezpośrednio, aby cofnąć się jeszcze głębiej. Jak mówi: Na odwrocie fotografii umieszczono daty, wszystkie mieszczą się w okresie wojennym (…) w tym samym czasie, równolegle, dzieją się historie i straszne i piękne, okrutne i zwyczajne (…): kobieta portretująca się u fotografa, spacer, dzieci, oglądanie bystrego źrebaka [1]. Pozornie prace przedstawiają codzienne życie, mało znaczące wydarzenia i przypadkowe kadry. Z pewnością sami posiadamy wiele podobnych zdjęć w naszych albumach. Gromadząc je, tworzymy swoją prywatna mitologię, nadając znaczenie sytuacjom, które są go zupełnie pozbawione w oczach innych. Tym razem o wyjątkowości zaprezentowanych na wystawie wycinków i zdarzeń stanowi czas ich powstania. W masowej wyobraźni lata 1939-1945 reprezentowane są raczej obrazami ulic zburzonej Warszawy, gett i fabryk śmierci. Włączenie do tej grupy chronologicznej pary trzymającej się za ręce czy portretu pięknej kobiety zbija z tropu i odrywa od przyzwyczajeń.

W tym kontekście zasadniczą kwestią staje się trojako rozumiane pojęcie wyboru. Po pierwsze, wybór jako osobista selekcja zdjęć dokonana przez artystkę. Wszystkie mają intymny, zdecydowanie prywatny charakter – nie łączą się w większą całość, nie opowiadają też spójnej historii. Co więc kierowało Moniką przy doborze zdjęć? Warto przywołać tutaj Barthes’owskie punctum, potraktowane jako kryterium wyboru: punctum jakiegoś zdjęcia to przypadek, który w tym zdjęciu celuje we mnie (ale też uderza mnie, miażdży). [2]  W tym wypadku na trop naprowadza nas tytuł wystawy: Już. Tak komentuje autorka: ten mały, jednak ekspresywny wyraz uwydatnił granicę, chwilę od której następuje zmiana.[3] To współistnienie dwóch rzeczywistości jest tutaj metaforycznym, osobistym punctum. Monika Szwed obrazuje to, co najlepiej chyba zdołał ująć w słowa Miłosz: 
                                                            
Dopóki słońce i księżyc są w górze,                             
Dopóki trzmiel nawiedza różę,                                 
Dopóki dzieci różowe się rodzą,                                
Nikt nie wierzy, że staje się już.
[4]  
                                                                    
Nieustanny koniec świata odziera wojnę  z całego jej dramatu.
Nieustanny koniec świata jest teraz, już, w każdej z prac o dość pogodnym przecież charakterze. Nieustanny koniec świata zdążył spowszednieć, zwłaszcza w obliczu współczesnej powodzi informacji. Ale stając twarzą w twarz z pracami Moniki Szwed widzimy, że jest inaczej. Intymność i umiejscowienie wydarzeń wojny poza powierzchnią obrazu przywraca jej cały dramat i śmiertelną powagę. Delikatna technika, rozmyte kontury i wąska gama barw sytuuje te obrazy w świecie wyobraźni artystki. Fakt, że urodziła się już po wojnie odsyła nas do zbiorowej pamięci kilku pokoleń jako źródła przeżyć, których nigdy nie mogła osobiście doświadczyć.

Posłużenie się fotografią ma znaczenie ze względu na samą jej istotę – jest bowiem kolejnego rodzaju wyborem. Fotografia (…) nie jest prostym skutkiem zetknięcia się fotografa z wydarzeniem: samo wykonanie zdjęć stanowi zdarzenie, i to zdarzenie jawnie uprzywilejowane. Fotografia ma prawo zakłócać, wdzierać się albo ignorować wszystko, cokolwiek się dzieje. (…) Jest  to  zarówno „pseudoobecność”, jak i świadectwo „nieobecności” [5]. Tak więc uchwycone momenty są dokonanym wyborem, zarówno pozytywnym – zdarzeń uchwyconych w kadrach – jak i negatywnym – nieobecności pozostałych. Nieobecność tyczy się w tym wypadku wydarzeń, które dla kolejnych pokoleń Polaków zdawały się być definiującymi tamten czas. Wojna odcisnęła swoje piętno nie tylko na pokoleniu bezpośrednio nią dotkniętym, ale również na jego potomkach, uniemożliwiając  beztroskie pojmowanie przeszłości jako czasu minionego i zamkniętego. Z tego względu prace nie mogą zawierać w sobie momentu decydującego (w znaczeniu, jakie nadał temu pojęciu Henri Cartier-Bresson), który przecież dzieje się gdzieś poza przedstawionymi scenami z życia codziennego. W tym sensie obrazy są niejako odwróceniem tego pojęcia. Zastosowana strategia w oczywisty sposób prowokuje pytania: czy naprawdę wydarzenia wojny były wówczas jedynymi istotnymi? Monika Szwed przypomina nam o wielości perspektyw i subiektywności spojrzenia. „Przyzwolenie” na zwyczajność w czasach zagłady  nie umniejsza potworności tych wydarzeń. Tym razem to normalność nas zaskakuje, zwyczajność jest dla nas „poza prawdą”. W ten sposób role się odwracają –  wojna jest prawdziwym obrazem tamtych lat, nieustannie obecnym w naszej (nie)świadomości.

Trzecim wyborem  jaki wiąże się z pracami z cyklu Już jest niemożność decydowania o własnym losie. Jest to może najbardziej powszechnie panujące dziś przekonanie o ludziach, którym przyszło żyć w tych dramatycznych latach. Wielką niesprawiedliwością byłoby napisać, że nieprawdziwe. Mimo to Monika Szwed zasiewa w nas ziarno niepewności – co tak naprawdę wiemy o uwiecznionych osobach i ich dziejach? Mówiąc szerzej, co tak naprawdę wiemy o wydarzeniach, które rozgrywały się ponad sześćdziesiąt lat temu? Bez wątpienia przychodzi nam się zmierzyć z naszą postpamięcią. Marianne Hirsch użyła tego pojęcia do określenia naszego stosunku do historycznych wydarzeń, w których nie uczestniczyliśmy bezpośrednio (ponieważ wydarzyły się przed naszym urodzeniem), a mimo to mają wpływ na naszą rzeczywistość. Nasze działania sytuują się gdzieś pomiędzy uporczywą pamięcią ofiar i wydarzeń, a celowym, bądź też zupełnie niechcianym zapominaniem. Pytanie, czy którakolwiek z tych strategii pozwala „przepracować” traumę Zagłady pozostaje otwarte. O tym, że skala zjawiska nie słabnie, świadczą nazwiska pierwszoligowych polskich artystów kolejnych już pokoleń, w twórczości których Holocaust regularnie powraca. Co więcej, temat dalej jest kontrowersyjny również dla publiczności, co pokazują gorące dyskusje na temat działalności choćby Libery czy Żmijewskiego.

Jakby w opozycji do tych działań, Monika Szwed posługuje się językiem niezwykle subtelnym. Spokojny głos, zamiast kategorycznych sądów,  raczej skłania do refleksji. Być może przyszedł czas porzucenia rozpaczliwych form zapamiętywania. Wystawa odkrywa drugą twarz rzeczywistości, której wystawiono już może zbyt wiele pomników. W miejsce monumentu stawia pytanie, co tak naprawdę wiemy o życiu w latach wojny.  

                                                                
Monika Szwed, Już                                        
26 stycznia – 3 marca 2012                                
Galeria Zderzak, ul. Floriańska 3, Kraków    
                                                              
Zdjęcia dzięki uprzejmości Galerii Zderzak   
                                                                       
[1] cytat pochodzi z materiałów promocyjnych udostępnionych przez Galerię Zderzak.    
[2] R. Barthes, Światło obrazu, Warszawa 2008, s. 52.                    
[3] cytat pochodzi z materiałów promocyjnych udostępnionych przez Galerię Zderzak.    
[4] Cz. Miłosz, Piosenka o końcu świata.                            
[5] S. Sontag, O fotografii, Warszawa 1986, s. 12-17.