Rzeź, oparta na sztuce Bóg rzezi Yasminy Rezy, jest doskonałym przykładem na to, że ograniczenia bywają niezwykle twórcze. Polański zawsze lepiej sprawdzał się jako reżyser, gdy miał pod swoją opieką niewielką ilość aktorów, zamkniętych w pomieszczeniu o niewielkiej powierzchni. Nie możemy mu oczywiście zarzucić, że nie radzi sobie z wielkimi przedsięwzięciami, bo w Pianiście potwierdza smykałkę do działań bardziej epickich. Niemniej jednak to we Wstręcie, Dziecku Rosemary i Lokatorze możemy podziwiać pełnię jego talentu, który w znacznym stopniu opiera się na eksploatowaniu mrocznych zakamarków ludzkiej egzystencji.
W swoim ostatnim filmie Polański wykorzystuje nabyte wcześniej umiejętności operowania ograniczoną przestrzenią w sposób, który bez wahania można nazwać wirtuozerią. Wydawać by się mogło, że zamknięcie w jednym mieszkaniu Jodie Foster, Johna C. Reilly’a, Kate Winslet i Christopha Waltza może zaowocować przegadaną przypowieścią o ludzkiej naturze. Jednak Rzeź ani na chwilę nie zwalnia tempa, nie pozwala się nudzić i wydaje się wręcz za krótka. Na ten efekt składa się wiele czynników, między innymi doskonałe aktorstwo i dialogi, ale one same nic by nie dały, gdyby tło pozostało nieme.
Oczywiście mieszkanie państwa Longstreet w niczym nie przypomina zapyziałej klitki Trelkowskiego z Lokatora. W obu jednak przypadkach cztery ściany stają się areną wydarzeń niecodziennych i niepokojących. Podkreślenie różnych rodzajów wyalienowania postaci (czy to od społeczeństwa, czy rzeczywistości) poprzez ograniczenie przestrzeni ich działania jest zabiegiem dosyć często stosowanym we współczesnym kinie.
Operowanie małą przestrzenią jest, z reżyserskiego punktu widzenia, zadaniem bardzo trudnym, ale co ciekawe, wiele tego typu produkcji osiąga wysoki poziom artystyczny. Dobrym przykładem będzie tu Sleuth Kennetha Branagha (remake filmu Josepha Mankiewicza z 1972 roku, również opartego na sztuce teatralnej). Mimo że dwaj bohaterowie, grani przez Michaela Caine’a i Jude’a Lawa, poruszają się w obrębie jednego dużego domu, to bogactwo inscenizacyjne oraz operatorski kunszt Harisa Zambarloukosa zmieniają tę przestrzeń w zupełnie nowe, obszerne uniwersum, zdające się nie ograniczać jedynie do krańców kinowego ekranu. Sleuth jest wyjątkowym przypadkiem, w którym nie tyle doświadczymy uczucia klaustrofobii, co uświadomimy sobie bogactwo fabularne, potencjalnie drzemiące w każdym zamkniętym pomieszczeniu.
Rzeź łączy w sobie zarówno elementy ograniczania, jak i otwierania przestrzeni. Przestronne mieszkanie Longstreetów staje się przytłaczające dla Cowanów, ale jednocześnie posiada cechy rozbudowujące postaci właścicieli – mówi o nich więcej, niż sami chcieliby werbalnie przekazać. Podobnie jak w Witaj, nocy Marco Bellocchio, bohaterowie podlegają przeobrażeniom, wywołanym ograniczeniem ich pola widzenia do pomieszczenia, które nie jest ich naturalnym środowiskiem. Oczywiście we włoskim filmie sytuacja jest diametralnie inna – opowiada on historię porwania i zamordowania polityka Aldo Moro przez członków Brigate Rosse – niemniej jednak w podobny sposób obnaża korelację pomiędzy zamknięciem w niewielkiej przestrzeni a rozsypywaniem się fasady zimnych, racjonalnych postaw.
Ten specyficzny rodzaj narastania w bohaterach napięcia, które prędzej czy później musi zaowocować ekstremalną sytuacją, doskonale uchwycił Alfred Hitchcock w Linie z 1948 roku, luźno opartej na morderstwie dokonanym przez Nathana Leopolda i Richarda Loeba. Zupełnie inaczej niż w bogatej montażowo Rzezi, Lina ukrywa szwy pomiędzy ujęciami, sprawiając wrażenie nakręconej jednym ciągiem. Dzięki temu zapewnia leniwy klimat oczekiwania, starając się wciągnąć weń widza. Film Polańskiego ma zupełnie inny rytm. Zmiany punktów widzenia pozwalają nie tylko dodać całej sytuacji dynamiki, ale także zmylić nieco widza, nie każąc mu czekać na jakiś konkretny finał całej historii i pozwalając zdarzeniom rozgrywać się w sposób niekontrolowany.
Rzeź opowiada historię bardzo uniwersalną w wydźwięku. Podobnie jak znana krótkometrażówka Normana McLarena Kochaj sąsiada swego (Neighbours) z 1952 roku, w przystępny i zabawny sposób portretuje naturę konfliktów międzyludzkich. Cienka linia dzieląca cywilizowany dialog i werbalną przemoc jest współcześnie przekraczana z tak dużą częstotliwością, że oba filmy doskonale nadają się do jej skomentowania. Media coraz częściej stawiają na walory rozrywkowe dyskusji niż ich merytoryczny poziom, co często skutkuje sytuacjami analogicznymi do tych w Rzezi. Zamknięcie bohaterów w jednym pomieszczeniu dodatkowo przyspiesza eskalację konfliktu, ale przy tym daje możliwość artystycznego „wyżycia się” reżysera na materii filmowej. Roman Polański zawsze wykorzystuje tę okazję w stu procentach. Bezbłędnie porusza się pomiędzy czterema ścianami, każąc widzowi inaczej spojrzeć na potencjał dramaturgiczny własnego mieszkania. Przekonuje nas przy okazji, że studiowanie przestrzeni w filmie może być równie fascynujące, co uważne przyglądanie się bohaterom i fabule.
Maciej Badura - rocznik '85. Kulturoznawca, amerykanista, Ph. D. wannabe. Interesuje się amerykańskim kinem niezależnym, filmem kanadyjskim, queerem i transgresją wszelkiego rodzaju. Kiedyś napisze monografię o Harmonym Korine. Nade wszystkich ceni sobie Todda Solondza. Nałogowo ogląda seriale. Platonicznie zakochany w Sashy Grey, Williamie Faulknerze i telewizyjnych programach o sprzątaniu.
PRZECZYTAJ TAKŻE
Wiwisekcja na wesoło (Rzeź)
La vie est le Roman