Nieprzytomna winowajczyni nie odkupi już swoich grzechów, ale i tak uruchamiają one domino, którego walące się kostki przygniatają Matta z rosnącą siłą. Kiedy lekarze informują go, że żona do zdrowia już nie powróci, przed Kingiem staje wyzwanie: musi przygotować do zbliżającej się żałoby zarówno siebie, jak i córki (z których ta dziesięcioletnia uparcie dusi w sobie niepokoje – także erotyczne – a siedemnastolatka jest zarazem pyskatym adwersarzem ojca, jak i jego najwierniejszym sojusznikiem, kiedy chodzi o sprawy naprawdę istotne, takie jak bolesna konfrontacja z kochankiem matki).

Film jest opowieścią o lękliwym wyczekiwaniu nieuchronnych pożegnań: nie tylko z umierającym bliskim, ale i z dziewiczą hawajską ziemią, której pokaźny skrawek pozostawał w rodzinie Matta od pokoleń. Obecnie należy go intratnie spieniężyć, zanim przepisy o użytkowaniu wieczystym nie wymuszą sprzedaży. Bohater – grany przez wielkookiego, wiecznie zafrasowanego George’a Clooneya – musi nawigować zarówno na wzburzonych wodach osobistego koszmaru, jak i w głębinach rodzinnych trosk biznesowych. Jest przedstawicielem swoistej hawajskiej arystokracji: milionerem w sandałach i wzorzystej koszuli, który traktuje leżakującą na koncie fortunę nie jako przyczynek do konsumpcyjnego ekscesu, ale jako dziedzictwo godne ochrony i niosące ze sobą moralną odpowiedzialność.

Wielość powinności Matta, podobnie jak różnorodność klęsk, jakie nań spadają, zbliżają go do tytułowego Poważnego człowieka (2009) braci Coen, mimo że Spadkobiercy to film opowiedziany w zupełnie innym rejestrze. W podejściu Payne’a nie ma ani Coenowej mizantropii, ani stylistycznych popisów wskazujących na sadystyczną radość znęcania się nad bohaterem.

Cały film opiera się na wytłumieniu afektów i zderzeniu cierpienia głównych bohaterów z bezczelnym pięknem Hawajów.
Zamiast podtykać widzowi pod nos cebulę wrzasków i spazmów, Payne imploduje emocje swych bohaterów: mimo że nie zostają wykrzyczane, ich siła jest niewątpliwa. Ta recepta jest najlepiej widoczna w scenie, w której starsza córka Matta (zdumiewająca Shailene Woodley) dowiaduje się o zbliżającej się śmierci matki stojąc w domowym basenie, po czym – zamiast płakać otwarcie – daje nurka i zaczyna łkać pod lustrem wody.


Payne wykazuje się w Spadkobiercach wielką dozą delikatności i precyzji, odbiegających od zamierzenie grubej kreski jego wczesnych dzikich satyr, takich jak Obywatelka Ruth (1996) i Wybory (1999). Kolejne sceny w filmie najnowszym przypominają leniwie nawlekane kwiaty z obecnych na ekranie hawajskich naszyjników. Spoiwem łączącym poszczególne sekwencje są wspomniane już ujęcia hawajskich pejzaży, zilustrowane tamtejszymi balladami. Pieszczotliwa melancholia tych ostatnich przywodzi na myśl alpejskie jodłowanie, tyle że przetłumaczone z ostrej mowy śnieżnych szczytów na delikatnie falujący rytm ciepłego Pacyfiku.

Payne sam jest – nomen omen – rodzajem spadkobiercy, tyle że jego dziedzictwo ma charakter estetyczny. Pozostaje on kontynuatorem najlepszych tradycji amerykańskiej kinematografii; dziedziczy w pierwszej linii po Billym Wilderze. Użycie narracji zza kadru, wyczulenie na obyczajowe i pokoleniowe napięcia, a wreszcie umieszczenie w centrum opowieści udręczonego męskiego bohatera starającego się zachować resztki poczucia normalności – wszystko to łączy Payne’a z twórcą Garsoniery (1960).

Jest wreszcie Payne reżyserem-kinofilem, wysoce świadomym stosowanych przez siebie środków, nawet jeśli obca jest mu ostentacyjna kaligrafia w stylu Tarantino. Jego żarty wizualne są niemal podprogowe: ilekroć Matt podróżuje z córkami, reżyser obrazuje ich drogę staroświeckimi mapami z powoli zakreślaną trasą samolotu, jakby żywcem wyjętymi z Casablanki (1942). W innej scenie dostajemy montaż dwu ujęć z pomocą pionowej roletki, z użycia której słynął Kurosawa, a którą Payne stosuje w całych Spadkobiercach tylko raz jeden (i jest z tego wyszeptanego wybryku dla wtajemniczonych tak dumny, że wspomniał o nim nawet w wywiadzie dla dwumiesięcznika „Film Comment”).

Widziałem Spadkobierców już dwukrotnie i jestem pewien, że będę do tego filmu wracał, tak jak wracam do Payne’owych Bezdroży (2004). Obydwa są skąpanymi w słońcu, napisanymi poetycką prozą traktatami o nieprzewidywalności bólu i ślepocie szczęścia. Pierwsze ujęcie Spadkobierców to roześmiana, wykrzywiona bijącym w policzki wiatrem twarz żony Matta: ślizgającej się po oceanie i nieświadomej, że jej życie właśnie się kończy. Payne nie pokazuje nam wypadku – to otwierające film bebechowate szczęście jest wyrwane z kontekstu: pozostaje w takim samym stopniu osobne, pełne i nieuwikłane, jak jest ulotne i kruche – niezdolne ochronić tych, którym się przydarza.




Spadkobiercy (The Descendants)
reżyseria: Alexander Payne
scenariusz: Alexander Payne, Nat Faxon, Jim Rash
zdjęcia: Phedon Papamichael
obsada: George Clooney, Shailene Woodley, Amara Miller, Nick Krause, Patricia Hastie, Beau Bridges i inni
kraj: USA
rok: 2011
czas trwania: 115 min
premiera: 16 listopada 2011 r. (USA), 17 lutego 2012 r. (Polska)
Imperial - Cinepix

Michał Oleszczyk – krytyk filmowy, absolwent filmoznawstwa UJ. Publikuje w „Kinie” i na blogu Ostatni fotel po prawej stronie. Autor książki Gorycz wygnania: Kino Terence’a Daviesa i współautor (z Kubą Mikurdą) wywiadu-rzeki Kino wykolejone: Rozmowy z Guyem Maddinem. W 2010 roku, nakładem Korporacji Ha!art, ukazała się książka Trzynasty miesiąc. Kino braci Quay, w której można się zapoznać się z obszerną rozmową Michała Oleszczyka i Kuby Mikurdy z braćmi Quay. Członek grupy „Far-Flung Correspondents”, piszącej o światowym kinie na użytek strony internetowej najpopularniejszego krytyka amerykańskiego, czyli Rogera Eberta

Tekst pochodzi z blogu Autora

Przeczytaj także:

KAROLINA WAWER O SPADKOBIERCACH