Hugo mocno wpisuje się w Zeitgeist. Bo ostatnio, trawestując radiową muzykę z lat dziewięćdziesiątych: Powietrze pachnie jakąś dziwną... nostalgią. Nostalgią i hołdami, w gruncie rzeczy. Można to też ująć, chyba bardziej trafnie, bo w kontekście nawiedzenia/uwiedzenia słowami Klasyka: Widmo krąży nad Europą. To widmo...nostalgii. I tak, w kinie króluje Artysta, gładki jak lica Jeana Dujardina hołd dla kina niemego (plus ironiczny wąsik). I tak, muzyką rządzi Adele, która brzmi, jakby nagrano ją co najmniej w Motown. Gdzie ona postawi te wszystkie nagrody Grammy? Wszystko to tak strasznie nowe, a w gruncie rzeczy przecież takie stare. Analog w cyfrze jak jabłko w cukrze. Bezpieczne, miłe, „znacie to posłuchajcie”, zachwycające, urocze, do tańca i do różańca, zjadliwe, a i odpowiednio na czasie. A do tego tak doskonale otwarte na ironiczne odczytanie, że w sumie dla każdego. Fajnie, nie odmawiam nikomu przyjemności, choć chyba czas założyć koszulkę z napisem NO FUTURE.

Nawet sci-fi, z natury śmiało patrzące w przyszłość, cofa się do korzeni – Ridley Scott da nam prequel Obcego (Prometeusz już niedługo na ekranie), a kolejne remaki, prequele i sequele stoją w kolejce. DC Comics z kolei będzie się grzebać w przeszłości Strażników, bo latem startuje seria Before Watchmen. Wszystko wskazuje na to, że przetwarzanie przeszłości to nowa przyszłość, czy coś w tym stylu. Gdzie w tym wszystkim miejsce dla Hugo i jego wynalazku Scorsesego? W pierwszym rzędzie. To przecież również hołd dla kina – tego zupełnie, zupełnie pierwszego, bo mélièsowego. Hołd skąpany w CGI i przetransponowany w 3D. Méliès nie zrobiłby tego lepiej.
To przy okazji wielki ukłon dla kina w tej jego bardziej fantastycznej i fantazyjnej, magicznej wersji– kina iluzji, a nie kina faktu, pierwszego kina sci-fi z butelkami wystrzeliwanymi w gębę księżyca, pierwszych efektów specjalnych (bez tych wybuchów nie byłoby Michaela Baya), pierwszych filmów kolorowych (zegarmistrzowska ręczna robota, czyste DIY). A do tego bardzo na czasie, bardzo cool i trendy (choć to słowo zdecydowanie już nie jest in), bo niezależnie od produkcji Scorsesego za odrestaurowanie Podróży na księżyc, tak ważnej dla fabuły Hugo, wzięli się Francuzi. W hołdzie wielkiemu prekursorowi nagrano nową ścieżkę dźwiękową. Oczywiście stoi za nią Air, najbardziej francuski z francuskich duetów, a śpiewa Victoria Legrand, siostrzenica tego Legranda. Co za cudowny zbieg okoliczności. Istna magia, bardzo w stylu Mélièsa, iluzjonisty i magika, a dopiero potem filmowca.

Iluzjoniści, co wiemy z Prestiżu Christophera Nolana (filmu o magii i o magii kina), niechętnie dzielą się swoimi tajemnicami. Scorsese jednak musiał skądś wygrzebać pełne notatki prestidigitatorów, zawierające nie tylko dwa pierwsze elementy the pledge/obietnicę i the turn/zwrot, lecz również to, co w doskonałej sztuczce magicznej najważniejsze – the prestiż. Hugo jest bowiem taką właśnie doskonale przeprowadzoną magiczną sztuczką. Jest scena: dworzec Montparnasse w Paryżu, pełen magicznych zakamarków, zaludniony przez ciekawe postaci, które asystują w sztuczce (nie, tym razem nie ma wśród nich Scarlett Johansson). Jest obietnica: mamy chłopca i dziewczynkę, on ma serduszko, ona ma kluczyk (och metaforo, rządź naszym życiem). Razem przeżywają przygodę i naprawiają magicznego niemalże automatona – to nie lada sztuka, więc jest przy okazji dużo wow! i szeroko otwartych oczu. Jest również zwrot: tajemniczy starszy papa Georges (zbieżność imion z reżyserem tych wszystkich i uroczych, i genialnych krótkometrażówek sci-fi i fantasy z początku XX wieku nie jest przypadkowa), który ma zostać skutecznie zaczarowany, a może raczej odczarowany, bo zapomniał jak to jest być iluzjonistą. I to wszystko dzieje się w sekwencji przeróżnych perypetii i sennych wizji (pociąg wypada ze stacji, a my skądś ten obraz znamy), napięcie rośnie, publiczność z przejęciem zamiera w bezruchu i bezdechu... I jest! Jest prestiż. Burza oklasków. Ukłony. Kurtyna. Nagrody. Dziękujemy szacownej Akademii.

W ostatniej scenie Prestiżu (spokojnie, spoilera nie będzie) iluzjonista Hugh Jackman zarzuca iluzjoniście Christianowi Bale'owi, że nigdy nie zrozumiał, po co to (czyli magię i iluzję) robili: Publiczność zna prawdę. Świat jest prosty. Jest marnością. Nieprzerwaną... bez końca. Ale jeśli uda ci się ich oszukać... choćby na chwilę... Wtedy zobaczysz coś wyjątkowego. Ty naprawdę tego nie wiesz...? To ten wyraz ich twarzy. I tak jest. Bo my, widzowie, przecież naprawdę chcemy zapomnieć, że to wszystko przepracowywanie płynnej nostalgii i prezent dla dzieci (Scorsese, jak Burton i Depp, robi ten film trochę dla swoich dzieci), czerpanie garściami z historii kina, nawiązywanie do przeszłości, powtarzanie znanych historii. Chcemy posłuchać i dać się porwać magii kina. Chcemy być oszukani i wystrychnięci na dudka. Przecież po to mamy oczy, żeby je nam ktoś zamydlił. Wszyscy kochamy wielką tergiwersację (taki piękny synonim!). A potem chcemy do tego oszustwa powrócić, jak do tych książek z dzieciństwa. Przypomnieć sobie to, co przecież znamy. I mieć ten wyraz twarzy. A potem jeszcze raz.





Hugo i jego wynalazek (Hugo)
reżyseria:Martin Scorsese
scenariusz:John Logan
obsada: Asa Butterfield, Ben Kingsley, Sacha Baron Cohen, Chloë Grace Moretz, Emily Mortimer, Jude Law i inni
kraj: USA
rok: 2011
czas trwania: 127 min
premiera: 23.11.2011 r. (USA), 10.02.2012 r. (Polska)
UIP



Kaja Klimek - rocznik 84, pochodzi z Tarnowskich Gór. W KPSC UJ przygotowuje pracę doktorską na temat remiksu w kulturze popularnej. Tłumaczka filmów i książek.  W 2011 roku wyróżniona w konkursie dla młodych krytyków filmowych im. Krzysztofa Mętraka. Lubi plastikową biżuterię i serial Moda na sukces. Ale najbardziej Nicolasa Cage'a.

Przeczytaj także:

IWO SULKA: Magiczny wehikuł >>



Za seans dziękujęmy CINEMA CITY w Krakowie