Fabuła opiera się na wspomnieniach Colina Clarke’a, młodego asystenta reżysera, który opisał wydarzenia towarzyszące przyjazdowi Marilyn Monroe do Wielkiej Brytanii z okazji kręcenia filmu Książę i aktoreczka wespół z sir Lawrencem Olivierem. Obraz Curtisa jest swoistym hołdem złożonym Monroe i udaną próbą uchwycenia źródeł jej fenomenu. Wydaje się, że wyjątkowość Monroe wynikała z połączenia kilku cech – żywiołowości i spontaniczności zmieszanej z czarem i urokiem osobistym oraz niespotykaną intuicją i wrodzonym wyczuciem kamery czy roli. Wszystko to razem powodowało, że „rozsadzała” ekran, gdy tylko się na nim pojawiała. Odegranie roli Marilyn Monroe było zadaniem karkołomnym, ale to, czego dokonała Michelle Williams przechodzi jednak najśmielsze oczekiwania. Nie tylko fizyczne podobieństwo, ale również intonacja i barwa głosu, gesty, ruchy, mimika, wreszcie bijąca od niej siła sprawiają, że MM ożywa na naszych oczach, stając się ponownie kobietą z krwi i kości. Gdyby nie konkurencja w postaci Meryl Streep, Michelle Williams miałaby Oscara w kieszeni. Dla nieprzekonanych fabułą – warto zobaczyć Mój tydzień z Marilyn choćby ze względu na tę rewelacyjną rolę.





































W filmie pojawiają się odniesienia do wcześniejszych wydarzeń z życia Monroe; pełna dramatycznych momentów droga do sławy jest kluczem do zrozumienia jej osobowości. Urodziła się w 1926 roku jako Norma Jeane Mortenson (nazwisko zmienione później przez matkę na Baker). Ojciec pozostawał nieznany, najprawdopodobniej był nim Martin Edward Mortensen (w akcie urodzenia Monroe wystąpiła literówka). Matka, Gladys Pearl Baker, była niezrównoważona psychicznie. Nie mogąc zająć się małą Normą Jeane, oddała dziecko małżeństwu Bolender z Kalifornii, którzy wychowywali ją do 7. roku życia. Później udało się jej odzyskać córkę z powrotem, ale ze względu na postępującą chorobę psychiczną trafiła do szpitala psychiatrycznego, a mała Norma Jeane do przyjaciółki matki, Grace McKee.
To właśnie Grace McKee przepowiedziała dziewczynce karierę gwiazdy filmowej oraz zaraziła ją miłością do kina i fascynacją wielką gwiazdą Jean Harlow. Chwilowe szczęście skończyło się wraz z próbami seksualnego wykorzystania Marilyn przez męża McKee, Ervina Sillimana „Doca” Goddarda. Kolejny raz została przeniesiona, tym razem do ciotki Olive Brunings, gdzie, jak podają niektóre źródła, ponownie była wykorzystywana seksualnie, tym razem przez jednego z kuzynów. Stabilizacją był dla niej okres, gdy mieszkała z inną z ciotek, Aną Lower, by potem ponownie wrócić do Grace McKee. W 1942 roku wzięła ślub z „chłopakiem z sąsiedztwa”, Jamesem Dogerthym. Pracując jako modelka w Blue Book Modelling Agency zwróciła uwagę Bena Lyona z 20th Century Fox, który zaproponował jej screen testy. Zachwycony, zaoferował jej kontrakt, sugerując jednocześnie zmianę imienia i nazwiska. Norma Jeane, podobnie jak Jean Harlow, wybrała panieńskie nazwisko matki Monroe, zaś Lyon zaproponował imię Marilyn.


Pierwsze sukcesy nastąpiły dopiero w latach 1948 – 1951. MM została zauważona po występach w Asfaltowej dżungli oraz Wszystko o Ewie. Później przyszły role m.in. w Proszę nie pukać, Małpia kuracja u boku Cary’ego Granta oraz Ginger Rogers (pierwszy film, w którym Marilyn wystąpiła jako platynowa blondynka) oraz Niagara. Przy okazji tego ostatniego recenzenci rozpisywali się przede wszystkim na temat prezencji i seksapilu, o grze aktorskiej wspominając jedynie, że była niedoskonała. Przekleństwo bycia postrzeganą jako przysłowiowa ładna buzia będzie jej towarzyszyło do końca życia. Tymczasem Jane Russell, która zagrała razem z Monroe w nieśmiertelnym filmie Mężczyźni wolą blondynki powiedziała, że zobaczyła osobę bardzo nieśmiałą, bardzo uroczą i o wiele bardziej inteligentną niż by się innym wydawało.

Rola Lorelei Lee zapewniła MM nieśmiertelność, podobnie jak wykonanie piosenki „Diamonds Are A Girl’s Best Friend”, jednocześnie jednak zaszufladkowała Monroe, która nie miała szans sprawdzenia się w bardziej dramatycznej, wymagającej roli.

Później przyszedł m.in. występ w Słomianym wdowcu, rozwód z drugim mężem Joe DiMaggio, nauka gry aktorskiej i metody Stanisławskiego w szkole Lee Strasberga, rola w Księciu i aktoreczce, małżeństwo z dramaturgiem Arthurem Millerem, poronienie i w końcu rola w Pół żartem, pół serio, za którą otrzymała Złotego Globa. Ostatnim ukończonym filmem z jej udziałem było The Misfits, w którym zagrała u boku Clarka Gable.


Mój tydzień z Marilyn
przedstawia również drugi, równie fascynujący aspekt. Pokazuje symboliczną „zmianę warty”, jaka dokonywała się w filmie w połowie XX wieku. W obsadzie „Księcia i aktoreczki znajduje się Dame Sybil Thorndike (grana przez Judi Dench) – prawdziwa dama, traktowana z należnymi jej honorami, ale aktorka bardziej teatralna niż filmowa, „nieczująca kamery”. Specyfiki gry w filmie wydaje się także nie rozumieć sir Lawrence Olivier (fantastyczna rola Kennetha Branagha) – wielki aktor z perfekcyjnym warsztatem, wykształcony, „mówiący Szekspirem” do swoich współpracowników. Dla niego wcielenie się w rolę księcia Charlesa z Karpatii to kolejne aktorskie wyzwanie, dla potrzeb którego uczy się nawet mówić ze wschodnioeuropejskim akcentem. Jednak jak sam przyznaje siedząc w charakteryzatorni i patrząc w swoje odbicie – „z tych oczu bije pustka”. Nie ma emocji, wiarygodności, jest tylko opanowany do perfekcji warsztat. I wreszcie jest ona – Marilyn Monroe, dziewczyna znikąd, niekiedy prostacka, bez aktorskiego wykształcenia, próbująca opanować metodę Stanisławskiego, uzależniona od swojej trenerki Pauli Strasberg, zapominająca własnych kwestii, paraliżowana tremą… Wydawać by się mogło, że nie ma szans w starciu z aktorem takiego formatu, a jednak to ona zwycięża, bo ma w sobie wiarygodność, siłę, intuicję, wyczucie kamery. Gdy pojawia się na ekranie, przyćmiewa wszystko inne. Znakomicie pokazuje to moment, gdy na planie Księcia i aktoreczki kręcona jest scena, w której tańczy sama w pokoju – cała ekipa filmowa ogląda ją z uwielbieniem, a widz nie ma wątpliwości, że naprawdę mogło to mieć miejsce.


Jest wreszcie trzecia osoba, trochę w filmie zmarginalizowana – wybitna aktorka, nieśmiertelna Scarlett O,’Hara, czyli Vivien Leigh (Julia Ormond). Starzejąca się, cierpiąca na zaburzenia psychiczne, doświadczona przez życie (dwukrotnie poroniła), duma narodowa Brytyjczyków, łącząca w sobie elegancję z czarem i urokiem osobistym. To ona grała rolę Elsie w sztuce teatralnej pt. Sleeping Prince Terence’a Rattigana, na podstawie której nakręcono Księcia i aktoreczkę. Olivier zdecydował się obsadzić zamiast żony właśnie Monroe, nową królową Hollywood. Czasy świetności Vivien Leigh przemijają, z czego ona sama zdaje sobie sprawę, życząc mężowi, by MM zniszczyła mu życie.

Najważniejszy pojedynek toczy się pomiędzy sir Lawrencem Olivierem, reprezentującym esencję brytyjskiego konserwatyzmu i elegancji oraz Marilyn, symbolem naturalności, ekspansji kultury amerykańskiej. Zarówno historia, jak i film Mój tydzień z Marilyn pokazują, że to ona odniosła triumf. I, podobnie jak Colin Clarke oraz ekipa filmowa Księcia i aktoreczki, dalej oglądamy filmy z jej udziałem, patrząc z mieszaniną podziwu i zachwytu na nieśmiertelną, boską Marilyn.



Mój tydzień z Marilyn (My Week with Marilyn)
reżyseria: Simon Curtis
scenariusz: Adrian Hodges
zdjęcia: Ben Smithard
muzyka: Conrad Pope
obsada: Michelle Williams, Eddie Redmayne, Julia Ormond, Kenneth Branagh, Pip Torrens, Emma Watson i inni    
kraj: USA
rok: 2011
czas trwania: 99 min
premiera: 23 listopada 2011r. (USA), 3 lutego 2012 r.
Forum Film

* Tytułowy cytat pochodzi z artykułu w True Experience, maj 1952 rok

PRZECZYTAJ TAKŻE – Twarze Marilyn Monroe >>