*Subiektywna relacja dnia drugiego (8 sierpnia)*

Koncertem otwierającym trójkową scenę offensywy był występ rodzimego zespołu *Hatifnats*. Trio zaprezentowało bardzo ciekawą mieszankę gitarowego, indie rockowego grania, połączonego z oryginalną barwą głosu wokalisty. Sądząc po reakcji licznie zgromadzonej publiczności, ten zespół ma spore szanse zamieszać na skostniałej polskiej scenie gitarowej – we wrześniu ukaże się ich oczekiwany debiut, co pozwoli na weryfikację tego stwierdzenia. Jako drugi na trójkowej scenie zaprezentował się całkowicie żeński zespół *Andy*. Cztery niezwykle sympatyczne dziewczyny zagrały czystego rock’n rolla. W połączeniu z prostymi, lecz inteligentnymi tekstami dało to świetny efekt. Po prostu dobra zabawa.

W międzyczasie na scenie Miasta Muzyki swoją twórczość zaprezentowali: songwriter *Janek Samołyk* oraz duet *Skinny Patroni*. O ile Janek pozwolił słuchaczom na miłą chwilę wytchnienia w gonitwie między scenami, o tyle duet Skinny Patrini wręcz zatrząsł sceną swoim hałaśliwym, elektronicznym show, przeistaczając swój występ w dość specyficzny performance. Ostre dźwięki syntezatorów i automatycznej perkusji stanowiły tło dla naprawdę pięknego głosu Ani. Siła tego zespołu tkwi w pewnym szczególe – słuchając ich na żywo trudno wychwycić granicę pomiędzy tym, co prezentują na serio a momentem, w którym wszystko zaczyna mieć znamiona zamierzonej parodii. Niemniej jednak był to jeden z najbardziej udanych występów tego dnia.
Wracając do trójkowego namiotu, trafić można było na koncert amerykańskiego, jednoosobowego projektu o dźwięcznej nazwie *Casiotone for the Painfully Alone*. Owen Ashworth, bo o nim mowa, znany jest z tego, że swoją muzykę tworzy na prymitywnych syntezatorach w oparciu o proste melodie, którym towarzyszą autorskie, często zabawne teksty. Jego występ spotkał się z dobrym odbiorem publiczności, choć nie zabrakło osób, które z lekkim rozczarowaniem wychodziły z namiotu w trakcie tego koncertu.

Jednym z pierwszych artystów, którzy wystąpili na głównej scenie była *Gaba Kulka*. Po tym co usłyszałem, mogę stwierdzić, że na scenie jej głos i muzyka brzmią równie profesjonalnie jak na płycie. Nie bez powodu uznawana jest za jedno z najważniejszych objawień na polskiej scenie muzycznej ostatniego roku ( moim zdaniem odkryta trochę zbyt późno, bowiem jej debiutancka płyta _Between Miss Scylla and a Hard Place_ wyszła już w 2003 roku.). Następnie na głównej scenie pojawiła się rodzima formacja *Cool Kids Of Death*, która zaprezentowała materiał ze swojej debiutanckiej płyty, porywając publiczność swoją żywiołową muzyką.

W tym samym czasie na scenie leśnej prezentowały się trzy zagraniczne zespoły. Pierwszy z nich, kanadyjski *Handsome Furs* (koncertujący w Polsce nie po raz pierwszy, stąd też znany zebranej publiczności) zaserwował dużą dawkę energicznego, elektroniczno- gitarowego grania, bardzo dobrze przyjętego przez licznie zgromadzoną publiczność. Po Handsome Furs przyszedł czas na oczekiwany przez wielu *Crystals Antlers*. Amerykanie zgodnie z zapowiedzią nieźle zamieszali swoją hałaśliwą mieszanką punka, funku, noise i rocka. Na mnie jednak większe wrażenie zrobili ich krajanie z *Wooden Shjips*. Szczerze mówiąc ich muzyka bardzo miło mnie zaskoczyła. Transowe rytmy, monotonne partie gitar, charyzmatyczny głos wokalisty a do tego narkotyczne wizualizacje. To wszystko dało niezły, mocno naznaczony psychodelią efekt. Ich siła tkwi jednak w graniu na żywo – słuchając Wooden Shjips z płyty odczuwam brak tego nieuchwytnego „czegoś”.

Tuż przed północą w namiocie trójkowym swój występ rozpoczynał właśnie *Jeremy Jay*. Namiot pękał w szwach, jednak sam koncert Jeremego uważam za największe rozczarowanie tego dnia. Nie jestem w stanie zrozumieć, jak można przejechać pół świata by zagrać na festiwalu i pozwolić sobie na takie wpadki jak nienastrojone gitary, totalne niezgranie się z pozostałymi członkami zespołu oraz niestety dość częste i mocno słyszalne fałsze. Szkoda, bo jego twórczość, którą znam z płyt, jest ciekawa i warta zainteresowania.

Tymczasem na scenie głównej miał miejsce koncert amerykańskiej grupy *The National*. Tu nie mogło być nawet mowy o rozczarowaniu. W nocnej scenerii Amerykanie zagrali najlepszy, moim zdaniem, koncert tego dnia. Pomimo że zespół zagrał o wiele bardziej energicznie i drapieżnie niż na płytach, nawet przez moment ich muzyka nie straciła nic ze swojego melancholijnego klimatu. Duża w tym zasługa charyzmatycznego wokalisty Matta Berningera, który nawiązał świetny kontakt z publicznością. Kończąc, mogę tylko stwierdzić, że tego punkt festiwalu nie można było przegapić.




Na zdjęciu: The National, (archiwum festiwalu)



"OFF Festival 2009":http://www.2009.off-festival.pl/ ,
Mysłowice-Słupna Park, 6-9 sierpnia.











« powrót