Symptomy zmiany widać było już na wspomnianym High Places vs. Mankind. W nagrania duetu zaczęło się wkradać coraz więcej smutku, a produkcja stała się zdecydowanie bardziej sterylna. Z perspektywy najnowszej płyty można uznać ten krążek za przejściowy. O ile tam ciągle cywilizacja ścierała się z naturą, o tyle teraz ta druga zdecydowanie góruje. Ciężko powiedzieć, czy miała na to wpływ przeprowadzka zespołu z Nowego Jorku do Los Angeles. Jedno jest pewne – przez tych kilka lat zespół okrzepł i odrzucił młodzieńczą naiwność. Wczesne teksty w stylu If you never take the first step. You cannot go too far odeszły w przeszłość. Pozostał delikatny głos Mary i zamiłowanie do rozbudowanej warstwy rytmicznej w podkładach autorstwa Roba. Original Colors to muzyka klubowa zaadoptowana do domowych pieleszy. Głębokie basy i dubowa produkcja w tym przypadku służą relaksowi, a nie parkietowym podrygom. W tekstach zaś króluje melancholia.
Album zaczyna się mocnym akcentem w postaci kojarzącego się z twórczością Lali Puny Year off. Deklamowane zwrotki i melodyjny refren robią spore wrażenie. High Places są formie i słychać to w kolejnych utworach. Sophia ujmuje swoją delikatnością, Sonora wprowadza odrobinę mroku, a kończące płytę Twenty-Seven to wokalna miniaturka w klimacie spokojniejszych nagrań A Sunny Day In Glasgow. Trwająca niewiele ponad pół godziny płyta iskrzy od ciekawych rozwiązań rytmicznych i zapadających w pamięci melodii. Warto się w nie wsłuchać. Nie tylko po zejściu z parkietu.
High Places – Original Colors
Thrill Jockey 2011