Punktem wyjścia jest przywołanie anegdoty związanej z Fryderykiem Nietzsche, kiedy to w Turynie rzucił się na konia okładanego biczem przez woźnicę. Filozof przeszedł załamanie i trapiony chorobą psychiczną ostatnie dziesięć lat życia spędził w stanie kompletnej apatii. Nie wiadomo, co stało się z rzeczonym koniem. Tarr prezentuje nam swoją wersję wydarzeń, coś na kształt filozoficznej fantazji o kresie wszelkich rzeczy, powolnym umieraniu i gaśnięciu. Obserwujemy codzienne życie wspomnianych na wstępie postaci, wykonywane rutynowo przyziemne czynności. Świadkujemy im jednak w chwili, by tak rzec, przejściowej. Każdy kolejny dzień przynosi drobną zmianę, każde działanie naznaczone zostaje jakimś niewytłumaczalnym brakiem. Reaguje także natura – wiejący nieprzerwanie wicher i nienaturalna bierność zwierząt wzmagają atmosferę niepokoju. Apodyktyczny, jak można wywnioskować po oschłym i brutalnym zachowaniu, kaleki ojciec nie potrafi zmusić tytułowego konia do jazdy, zmuszony jest porzucić swoje wyprawy. Zwierzę nie słucha jego poleceń. Zauważa, że przestał już nawet słyszeć odgłos wydawany przez korniki, który towarzyszył mu przez pół wieku. Wszystkie działania ludzkie ulegają powolnemu zanikowi, naturalne reakcje, odruchy witalne i sensoryczne ustępują. Desperackie próby ucieczki spełzają na niczym, chęć podtrzymywania aktywności zostaje obrócona wniwecz. Bohaterowie tkwią w zamkniętym kręgu, uwięzieni w chacie.
Wrażenie niemożności wydostania się wzmacnia sugestywna muzyka, eksploatowany wręcz od znudzenia fragment. Wizja twórcy Potępienia (1988), jeśli interpretować ją w kategoriach apokaliptycznych, stoi na przeciwległym biegunie wobec ekstatycznych, przeestetyzowanych obrazów z von Trierowskiej Melancholii (2010). To Koń turyński jest prawdziwie intymną wizją końca świata.



Wydarzeń i zwrotów akcji jest w dziele Tarra niewiele. Reżyser bazuje na klimacie, dopracowanej warstwie wizualnej i dźwiękowej. Złożony zaledwie z trzydziestu ujęć czarno-biały film, okraszony wciąż powtarzanym, jednym motywem muzycznym utrzymany jest w mroku, kontrastowanym czasem z szarością pleneru. Jednoznacznej jasności tu brak. Jej jedyne źródło – ogień, jawi się jako ostatni symbol egzystencji. Gdy w finale i on gaśnie, jest to wyraźna oznaka końca. Jeszcze wcześniej następuje jeden z bardziej niezwykłych momentów całego filmu. Przyzwyczajeni już do monotonii i codziennych rytuałów widzowie zostają zaskoczeni przełamaniem rutyny. Przy kolejnej porannej wyprawie córki do pobliskiej studni stwierdza ona, że woda w zbiorniku wyschła. To wydarzenie, przełamujące doczesność, staje się dla bohaterów, ale i dla nas zdarzeniem wykraczającym poza swą zwyczajność, przybiera wymiar ponadczasowy. W zestawieniu z pozostałymi znakami, możemy już jasno wnioskować, że przedstawiona rzeczywistość ulega erozji.



Tarr umieszcza w Koniu turyńskim bogatą symbolikę. Miarą jego maestrii jest takie skonstruowanie świata filmowego, że nie razi ona swoją dosłownością. Koń, woda, ogień czy figura ojca funkcjonują naturalnie pośród innych przedmiotów, detali scenograficznych. Ta warstwa, obok wspomnianych już zdjęć i ścieżki dźwiękowej, zawsze była jednym z kluczowych elementów uniwersum Tarra. Materialny konkret przedmiotów, namacalny wręcz brud (wszechobecny pył wzniecany wiatrem) rzucają sie w oczy od pierwszego ujęcia i na długo zapadają w pamięć. W umiejętności tworzenia sugestywnej, hipnotycznej atmosfery kryje się dla mnie wielkość węgierskiego twórcy. Tak było z kilkunastominutowym ujęciem tańca w Szatańskim tangu (1994), tak jest z poruszającym ujęciem płaczącego konia w dziele ostatnim.



Koń Turyński (The Turin Horse / A torinói ló)
reżyseria: Béla Tarr
scenariusz: László Krasznahorkai, Béla Tarr
zdjęcia: Fred Kelemen
muzyka: Mihály Vig
występują: János Derzsi, Erika Bók, Mihály Kormos
kraje: Węgry, Francja, Niemcy, Szwajcaria, USA
rok: 2011
czas trwania: 146 min
premiera w Polsce: 30 marca 2012 r.
Stowarzyszenie Nowe Horyzonty



Iwo Sulka – filmoznawca, rocznik ’85. Interesuje się kinem amerykańskim i europejskim. Filmowe gusta lekko konserwatywne, acz otwarte na nowe propozycje. Opublikował artykuł na temat Darrena Aronofsky’ego w trzecim tomie Mistrzów kina amerykańskiego, a także recenzje i inne teksty na łamach e-splotu oraz na blogu „Salaam Cinema!”