Jedną z moich teorii tłumaczących niski poziom popularnych polskich seriali jest teoria spiskowa, według której scenarzyści nie mieli styczności ze światem zewnętrznym od późnych lat osiemdziesiątych. To by wyjaśniało, dlaczego poziom i treść wszelkiej maści M jak miłości, Klanów, Barw szczęścia itp. do złudzenia przypomina produkcje Aarona Spellinga.
Dlaczego, gdy amerykańska telewizja pokazuje swoim widzom odrażającego i jednocześnie pociągającego doktora House`a z jego uzależnieniem, mało atrakcyjną siostrę Jackie i jej problem z tabletkami, my dostajemy nudnych i wypacykowanych harcerzy z Leśnej Góry? Zamiast skorumpowanych i moralnie ambiwalentnych policjantów, mamy obrońców wiary w coraz nudniejszej Plebani. A gdy na świecie popularność zdobywały inteligentne i frapujące lesbijki ze Słowa na L, u nas hitem okazali się niedojrzali bohaterowie Pierwszej Miłości.
W tym momencie w mojej głowie rodzi się kolejne pytanie: czy moja teoria spiskowa jest prawdziwa? A może polskim scenarzystom brak wyobraźni i talentu? Albo są leniwi i uważają widzów za mało rozgarnięte istoty śliniące się przed telewizorem?
Kolejnym krokiem ku upadkowi seriali produkowanych przez polskie stacje był wysyp pseudoaktorów, którzy z większym zaangażowaniem tańczyli, śpiewali, jeździli, haftowali, wyrabiali garnki i inne bzdury, o ile były one na lodzie, z gwiazdami i gwarantowały milionową publiczność. Dość dziwne wydaje się zatrudnianie sympatycznych, aczkolwiek całkowicie pozbawionych talentu aktorskiego, ludzi, gdy co roku szkoły teatralne kończy kolejna fala uzdolnionych absolwentów. Może tu kryje się odpowiedź na moje wcześniejsze pytania: scenariusze nie mogą być zbyt dojrzałe, skomplikowane i przepełnione szczerymi emocjami, bo to byłoby zbyt wiele jak na zdolności aktorskie celebrytów udających aktorów?
Trudno mi uwierzyć, aby stacjom telewizyjnym bardziej opłacało się wydawanie 11 tysięcy za dzień zdjęciowy jednego z wielu aktorów w miernej produkcji lub kupowanie praw autorskich do brazylijskich telenowel, niż stworzenie jednego, porządnego serialu na poziomie. A przecież takie cuda zdarzały się już wcześniej. Powstał mroczny i niepokojący Glina z Jerzym Radziwiłowiczem w roli głównej. Był też intrygujący Oficer z Borysem Szycem. Wielkim hitem okazała się ciepła i ujmująca Rodzina zastępcza. Do produkcji z dowcipnymi dialogami, przewrotnym humorem i zdolnymi aktorami należała Licencja na wychowanie. Milionową oglądalność zdobywają kolejne odcinki Rancza, urokliwej i ironicznej opowieści o życiu Amerykanki na zapomnianym Podlasiu.
Czy takich „wypadków” przy pracy, gdy widz, siadając przed ekranem, nie czuje się obrażany treścią z niego wypływającą, nie mogłoby być w polskiej telewizji więcej? Tak sobie marzę, po raz kolejny wyłączając telewizor i wzdychając z rozczarowaniem.
Paulina Roszkowska - znakomity rocznik '84, który swój niezwykły smak i klasę zawdzięcza częstemu leżakowaniu. Filmoznawca, poszukiwacz nowych serialowych smaków, zawodowy spacz. Żyje zgodnie z zasadą, że wszystkie koty nasze są. Za swój największy sukces uważa fakt, że jeszcze kompletnie nie zwariowała, mimo iż wielokrotnie miała ku temu okazję.
10.01.2012 09:15 | Krzysztof:
Moją listę polskich seriali wszechczasów dalej i niezmiennie otwiera "Pitbull".