Jesień 2008, pogoda w sam raz taka, by wkłuć się igłą w serce, a potem odciąć dłonie. Rudolf Heinz, niegdyś gwiazda wydziału śledczego w Katowicach, teraz wrak człowieka i stały pacjent policyjnego psychiatry, dostaje ostatnią szansę – sprawę, od której zależy jego być albo nie być. Wyrusza do Warszawy, by udowodnić – przede wszystkim sobie – że do czegoś się jeszcze nadaje. W stolicy grasuje seryjny morderca, nazywany przez policjantów Doktorem Śmierć, który zabija bezdomnych zastrzykiem w serce i odcina im dłonie. Główna akcja jest jednak, na całe szczęście, jedynie osią, wokół której rozgrywają się wydarzenia z życia prywatnego bohaterów.

Postaci nie są u Mariusza Czubaja czarno-białe. Nie znajdziemy jednoznacznie pozytywnych bohaterów ani całkowicie zepsutych zwyrodnialców pozbawionych ludzkich uczuć. W gruncie rzeczy okazuje się, że nie ma wielkiej różnicy pomiędzy ścigającymi i ściganym. Prawie wszyscy tu na coś chorują, są przynajmniej w średnim wieku, a okres świetności jest już raczej dawno za nimi. Heinz jest jednak bardziej zużyty niż przeciętna postać tej powieści. Rudolf Heinz, policjant z second handu. Policjant zleżałego gatunku.
Komisarz zmaga się nie tylko ze swoim ciałem, ale także z duchami przeszłości, które często przysłaniają mu teraźniejszość. Właściwie nie ma już życia ani rodziny, bo nie potrafi przebaczyć ojcu, a z synem nie jest w stanie się dogadać. Jako marny ekwiwalent pozostały mu tylko życiorysy morderców, których ścigał: Bez tych życiorysów i brudnych tajemnic, w które wnikał latami, byłby pusty jak sklep na kilka godzin przed ostateczną plajtą. Z jednej strony wszystko w tym świecie przemija, a główny bohater próbuje za wszelką cenę odnaleźć resztki dawnego życia; z drugiej stara się uciec od swoich lęków z przeszłości. Ciekawie skonstruowana jest też postać mordercy, który planuje misternie całą zbrodnię jak tytułowy Dexter z telewizyjnego serialu, a jednocześnie jest człowiekiem wyjątkowo strachliwym i boi się nawet wystrzału z broni w telewizji.

Skoro w tytule mamy kołysankę, to warto wspomnieć o muzyce. Można powiedzieć, że książka posiada swoisty soundtrack. Zarówno detektyw, jak i morderca praktycznie cały czas mają włączony jakiś sprzęt grający. Jesteśmy na bieżąco informowani o nazwie zespołu i tytule konkretnego utworu (Do snu włączył sobie Billa Frissela. Delikatne dźwięki gitary powiodły go na amerykańskie Południe lub: Szyby samochodzie błyskawicznie zaparowały. Zanim rozbrzmiały płaczliwe dźwięki gitary Jimmy`ego Page`a, zrozumiał, że z Katowic nigdy się nie wyprowadzi). Dzięki tym zabiegom jesteśmy w stanie przekroczyć nieco medium książki i jeszcze bardziej wczuć się w stan psychiczny postaci.

Często pojawiają się tu mniej lub bardziej bezpośrednie odwołania do innych kryminałów, zarówno filmowych, jak i książkowych. Dość łatwo zauważyć, że Czubaj inspiruje się innymi twórcami: choćby Henningiem Mankellem, kiedy obdarza głównego bohatera popularną chorobą lub słabością, z którą wielu czytelników może łatwo się utożsamić, czy Markiem Krajewskim, kiedy opisuje miasta (Katowice i Warszawę) z ogromną dbałością o detale. Można odnieść nawet wrażenie, że Czubaj nie tylko się inspiruje, lecz komponuje z gotowych już motywów, licząc na to, że czytelnik przyłapie go na gorącym uczynku.

Można by zarzucić tej powieści, że zbyt często odchodzi od głównego wątku i skupia się na pobocznych perypetiach bohaterów, ich drobnych słabościach i nierozwiązanych problemach z przeszłością. Można by – ale chyba nie da się już pisać kryminałów, w których po trudnym śledztwie dobry detektyw łapie złego mordercę. Szersze tło psychologiczne głównych postaci pozwala spojrzeć na bohaterów w sposób wielowymiarowy, nieostateczny i dojść do wniosku, że żadna sprawa nie jest nigdy rozwiązana do końca.


Mariusz Czubaj, Kołysanka dla mordercy
W.A.B., 2011


PRZECZYTAJ WYWIAD Z MARIUSZEM CZUBAJEM


MAREK OLSZEWSKI O ETNOLOGU W MIEŚCIE GRZECHU CZUBAJA


FRAGMENT ETNOLOGA W MIEŚCIE GRZECHU