Arcudi zapoznaje czytelnika z psychologią tłumu, a pewnej krytyce poddaje stymulujące masami media, specjalizujące się w wyszukiwaniu kolejnych sensacji. Ukazane zostają przeróżne konsekwencje ogromnej sławy – przede wszystkim na przykładzie rodziny Erica – jak również proces wynoszenia danej jednostki na piedestał, a następnie jej publicznego napiętnowania. Bo pan Forester staje się nie tyle superbohaterem, ile swego rodzaju celebrytą. Tyle że w jego wypadku zmieszanie go przez media z błotem zdaje się dużo bardziej na miejscu niż w wypadku dobrze znanych nam gwiazd. Wszakże odwraca się on przeciwko ludzkości. Zaczyna nią gardzić, a następnie niszczyć, gdyż nadludzkie moce wyolbrzymiają nie tylko jego zalety, ale i wady: egoizm, hipokryzję, zazdrość. Przyczyniają się do powstania kompleksu wyższości, który należałoby tu nazwać kompleksem superbohatera.
![](http://www.e-splot.pl/images/upload/komiks/bylem_bogiem_1.jpg)
Nietuzinkowy portret – a właściwie reinterpretacja – komiksowego herosa zmierza nagle w rejony spoza świata kolorowych zeszytów. Oto Eric Forester okazuje się nietzscheańskim nadczłowiekiem wziętym w komiksowy cudzysłów, napędzanym jednak nie charakterystyczną dla niemieckiego filozofa żelazną logiką, lecz szczątkowo ujętym fanatyzmem religijnym. Forster wierzy, iż jest następcą biblijnego Samsona, następnie określa się mianem głosu Bożego, aby w końcu samemu stać się bóstwem. Autodestrukcyjna ścieżka, jaką w związku z tym podąża, przywołuje z kolei na myśl Zbrodnię i karę Fiodora Dostojewskiego, który to w przeciwieństwie do Nietzschego wyższości jednych jednostek nad drugimi wcale nie propagował. Ale jak logiczne argumenty kontrowersyjnego Friedricha amerykański scenarzysta zastąpił ledwie nakreśloną religijnością, tak dialektyczne ujęcie tematu, jakie znamy z arcydzieła Dostojewskiego, zastąpił enigmatycznością, dzięki której cała opowieść jest zaskakująca, lecz jednocześnie powierzchowna.
Oczywiście nie chodzi o to, aby porównywać komiks do dokonań XIX-wiecznych myślicieli i na tej podstawie go oceniać. Chodzi o to, aby poprzez takie zestawienie uwypuklić jego mankamenty. Problem polega bowiem na tym, że bardzo ambitnym, zahaczającym przecież o filozofię, podejściem do superhero Arcudi rzucił się na bardzo głęboką wodę. I nagle się okazuje, że wcale nie jest pływakiem tak dobrym, jakim początkowo się zdawał. Czy może raczej – tak dobrym, na jakiego pozował.
Podstawą akcji są niedopowiedzenia, a motorem fabuły kwestia niemożliwości zrozumienia superbohatera przez zwykłych ludzi. Pozwala to autorowi na zdystansowanie się od swojej centralnej postaci. To rozwiązanie bezpieczne – unika on w ten sposób banału czy pretensjonalności – ale nieusprawiedliwiające powstałej w ten sposób ogromnej luki. Psychologia superbohatera zostaje porzucona, aby był postacią bardziej tajemniczą, co okazuje się narzędziem służącym wyłącznie dramaturgii. Szczątkowe ujęcie aspektu religijnego czyni je trywialnym i niewiarygodnym. Brakuje podłoża intelektualnego, które by dowodziło, że Arcudiemu chodziło o coś więcej, niż tylko pusty efekt. A tak kolejne elementy ostatecznie wcale nie łączą się w nierozerwalną całość, bo wspomniane braki to składniki niezbędne, aby wszystko ze sobą zgrabnie zespolić.
![](http://www.e-splot.pl/images/upload/komiks/bylem_bogiem2.jpg)
Zdecydowanie lepiej jest z samą oprawą wizualną. Rysunki Petera Snejberga – a dokładniej same twarze kolejnych postaci – początkowo jawiły mi się jako zbyt „umowne”, jak na tak zapowiadający się scenariusz, ale już po kilku stronach zapomniałem o swoim wcześniejszym „kręceniu nosem”. Jego prace płynnie przechodzą z tego, co „ładne i grzeczne”, w to, co „brzydkie, brudne i paskudne”. Przy tym nawet w najbardziej brutalnych fragmentach komiksu jego kreska pozostaje tak samo estetyczna. Można powiedzieć, że to swego rodzaju „plastik”, którym rysownik wpisuje się w tak jednowymiarową historię, ale mi osobiście się podobało. Trochę podobnie jest z kolorami naniesionymi przez niejakiego Bjarne`a Hansena. Miejscami wyglądają trochę sztucznie, miejscami zaś czynią rysunki zaskakująco sugestywnymi.
Byłem bogiem to niecodziennie spojrzenie na superbohatera przez pryzmat jego ludzkich słabości, co niewątpliwie tego typu postać bardzo uczłowiecza. Szkoda tylko, że tam, gdzie wiarygodność jest najbardziej potrzebna, akurat jest jej najmniej. Nie mam wątpliwości, że komiks ten byłby do samego końca dobry, gdyby tylko scenarzysta nie mierzył tak wysoko. Wówczas nie ocierałby się o grafomanię, a komiks wolny by był od intelektualnego bełkotu, w jaki ostatecznie popada.
Byłem bogiem
John Arcudi, Peter Snejberg
Mucha Comics
9/2011