Scenografia jest bardzo ascetyczna. Akcja rozgrywa się bowiem na niemal pustej, czarnej scenie, pośrodku której wyodrębniono jaśniejszej barwy kwadrat. W tle stoi błyszcząca kartonowa choinka, przypominająca o specyficznym czasie rozgrywających się wydarzeń. Nic poza tym. To nie przestrzeń jest bowiem istotna, lecz pojawiające się w niej postaci oraz ich działania. Takie rozwiązanie sceniczne może przywodzić na myśl koncepcję teatru Roberta Wilsona, i jest to skojarzenie jak najbardziej słuszne. Podobnie jak u Wilsona charakteryzacja aktorów, ich kostiumy oraz gestyka zostały dopracowane w najmniejszych szczegółach. Ruch postaci w wielu momentach wydaje się być ważniejszy niż słowa. Kwestie wypowiadane są nienaturalnie, z chwilami drażniącą wręcz manierą. Dodatkowo niebagatelną rolę pełni oświetlenie: kolorowe, jaskrawe, demonizujące mimikę bohaterów i podkreślające ich nieludzki wymiar. W efekcie na scenie zamiast oczekiwanej rodziny mieszczańskiej pojawia się grupa groteskowych postaci przypominających upiorne marionetki rodem z koszmarnego snu. O ile bowiem sztuczna „lalkowatość” Nory (Manja Kuhl) i Krystyny (Nora Buzalka) nieszczególnie dziwi, gdyż można to odczytywać jako metaforę uprzedmiotowienia kobiet, o tyle ostentacyjne uwypuklenie brzydoty bohaterów męskich pokazuje, że zjawisko to nie jest tak proste i oczywiste. Ich twarze pokryte są bielidłem, pełne zmarszczek, spod peruk świeci łysina. Oni także są marionetkami. „Kto” lub też „co” pociąga za sznurki? Odpowiedź reżysera jest prosta: żądza.
W inscenizacji Fritscha to pożądanie właśnie zdaje się być tym, wokół czego zawiązują się relacje między bohaterami.
Ostatnie minuty spektaklu, czyli wspomniana konfrontacja z mężem, w trakcie której wszystkie dotychczasowe sekrety i machinacje Nory wychodzą na jaw, przynoszą bardzo interesującą interpretację Ibsenowskiego dramatu. Spokój i racjonalność Torwalda wyraźnie kontrastują z pełnymi dramatyzmu gestami małżonki. Można pomyśleć, że najprawdopodobniej całe zamieszanie wokół weksli było aż nazbyt wyolbrzymione przez panią Helmer i zupełnie niepotrzebne. W końcu nadchodzi finałowa scena. Znane czytelnikowi Ibsena argumenty zostają wypowiedziane przez bohaterkę w samotności, stanowią zaledwie próbę przed rzeczywistą rozmową. Czy Nora odważy się ją podjąć? Czy opuści męża? Pytania te zostają zawieszone w próżni.
To jednak nie koniec, brawa rozlegną się dopiero za chwilę. Wyjście aktorów na scenę po zakończeniu spektaklu także zostało wyreżyserowane i stanowi jego integralną część. Ustawiają się oni na planie kwadratu, by płynnym ruchem przemieszczać się ku kolejnym jego wierzchołkom. Pośrodku na puentach obraca się Nora/Manja, wyglądająca zupełnie jak figurka baletnicy z pudełka z pozytywką. Pojawia się reżyser, wypina się i kolejno od każdego z aktorów otrzymuje klapsa. Od krakowskiej publiczności otrzymuje zaś gromkie oklaski. Warto dodać, że całkiem zasłużone.
Nora oder ein Puppenhaus
Theater Oberhausen
Premiera: 29.10.2010
Występ na festiwalu Boska Komedia: 4.12.2011 Kraków, Łaźnia Nowa
Reżyseria: Herbert Fritsch
Kostiumy: Victoria Behr
Muzyka: Otto Beatus
Dramaturgia: Tilman Raabke
Obsada: Nora Buzalka (Frau Linde), Manja Kuhl (Nora), Torsten Bauer (Helmer),
Henry Meyer (Doktor Krank), Jürgen Sarkiss (adwokat Krogstad)
fot. materiały organizatora (Thomas Aurin, Grzegorz Ziemiański)