Na początek trafiłem na paszkwil. Kierowany mylnym przeczuciem, wybrałem film _12 kwiatów lotosu_ Roystona Tana. Dwa lata temu mogliśmy oglądać jego świetny, minimalistyczny, klimatyczny film _4:30_. Niestety tym razem jednak zawiódł, _12 kwiatów lotosu_ to przerysowana opowieść o śpiewakach getai, a w szczególności o bohaterce żeńskiej, nękanej przez nieustanne tragedie (ojciec, który bije, gwałt zbiorowy), utrzymana w rytmie singapurskiego disco-polo, pełna kiczu i patosu. Zdecydowanie tylko dla ludzi o wyjątkowo mocnych nerwach.

Później postanowiłem odświeżyć sobie pamięć i poukładać od początku _Memento_ Christophera Nolana. Film ten wyświetlany był w cyklu: nowe horyzonty języka filmowego: montaż. O filmie napisano już tyle, że szkoda, żebym wtrącał tu swoje trzy grosze.
Następnie udałem się na kino dalekiej północy. Norweskie _Białe szaleństwo_ to sztandarowy przykład, za co kochamy kino skandynawskie.
Jomar, ex-sportowiec, po utracie rodziny cierpi na depresję, samotnie mieszka przy wyciągu narciarskim. Pewnego dnia postanawia obudzić się z zimowego letargu i wyrusza w podróż po bezkresnych, śnieżnych pejzażach Norwegii (które to przerażają bardziej niż niejedne zabiegi typu gore w horrorach). To specyficzne kino drogi, przepełnione skandynawskim humorem, na usta aż ciśnie się porównanie do _Prostej historii_ Lyncha.
Wieczór już był bardziej klasyczny. Wyselekcjonowany specjalnie dla nowych horyzontów przez samego Pedro Almodovara, klasyczny film noir _Noc i miasto_ Julesa Dassina okazał się wyborem idealnym jak na godzinę 22.

Sobotni poranek okazał się jednak frustrujący. Po blisko dwugodzinnym oczekiwaniu w kolejce wybrałem się na najnowszy film Wima Wendersa "_Spotkanie w Palermo_":http://splot.art.pl/e-splot/244/postcards-from-italy-spotkanie-w-palermo. Jeszcze nigdy nie musiałem się aż tak zmuszać, by nie wyjść z seansu. Chyba nie można było nakręcić większego potworka (uczucie porównywalne z tym, jakie towarzyszyło mi po zeszłorocznym filmie Julio Medema _Chaotyczna Anna_). Sam nie wiem, czy _Palermo Shooting_ brać na serio – jeśli to filmowy żart, to wyjątkowo kiepski. Przepełniona metafizyką dla dziesięciolatków i psychoanalizą dla ubogich przypowieść o śmierci i godzeniu się ze śmiercią (tyle że forma i sposób w jaki ten film jest zrobiony woła o pomstę do nieba). Aż dziw bierze, że reżyser (zwłaszcza taki) nie widział co robi. Dialogi w niejednym serialu (latynoamerykańskim) są napisane lepiej, a spontaniczne wybuchy śmiechu na sali potwierdzały, że w swych odczuciach nie jestem osamotniony. Nawet świetna muzyka nie ratuje tu niesamowitego niesmaku po seansie. Gniot ponad gnioty. Radzę trzymać się z daleka.


Foto: kadr z filmu _Noc i miasto_, enh








« powrót