To, co dzisiaj mogłoby śmieszyć niemłodych już czytelników – jak choćby ogromna naiwność opowiadanej historii i wszystkie tego konsekwencje – już na samym początku komiksu wzięte jest w cudzysłów. Scenarzyści wprowadzają zdrowy dystans, dzięki któremu lektura ich dzieła jest naprawdę zabawna i przyjemna. Wystarczy choćby spojrzeć na pozy, jakie przybierają kolejne postaci poubierane w kolorowe trykoty – ich "pomnikowość" z miejsca zostaje wyszydzona. Nie poprzez ich ewentualną karykaturalność (wszak autorzy ewidentnie darzą swoich bohaterów sympatią), lecz poprzez ich wypowiedzi. "Rety, w pozowaniu jesteście nieźli" – mówi do swoich towarzyszy Spider-Man, kiedy szykują się do starcia z pewnym złoczyńcą. Dopiero po tej kwestii bezpardonowa walka będzie mogła dojść do skutku. Zaś dzięki kolejnym nieustanne mordobicie, jakiego uświadczymy, nie będzie miało jakichkolwiek znamion wtórności czy bezsensu.
Druga część opowiadanej historii rozpoczyna się jeszcze lepiej: oto bowiem przenosimy się do świata komiksu sprzed jakichś czterdziestu lat. Doskonała stylizacja, wreszcie nawał okropnie naiwnych sytuacji i pretensjonalnych dialogów, które dzięki ponownemu wzięciu w cudzysłów czynią ten fragment najzabawniejszym i najlepszym z całego tomu. Szkoda, że jest taki krótki. Przede wszystkim jednak szkoda, że po nim autoironii jest już stopniowo coraz mniej. Na kartach opowieści jako jedna z postaci pojawia się sam scenarzysta komiksu, Paul Jenkins, czym wprowadza nie lada zamieszanie. Kiedy sytuacja się wyjaśnia, Sentry staje się nagle historią opowiadaną na poważnie. Przemienia się w najprawdziwszy wehikuł czasu, mający uczynić odbiorcę nieco młodszym, niż obecnie jest. Scenarzyści już go nie dystansują, lecz wprowadzają w sam środek akcji. Niestety, jak dla mnie, wehikuł ten okazuje się nie tyle wadliwy, ile bezsensowny. Tym zabiegiem autorzy strzelają sobie w stopę – pozbawiają komiks największych plusów, zastępując je sztampą.
Historia znacznie się komplikuje, ale szybko wychodzi na jaw, iż "nie taki diabeł straszny". Problem polega na tym, że jej podstawą są liczne, a przede wszystkim bardzo, ale to bardzo dosadne dialogi, które wyjaśniają odbiorcy więcej niż trzeba. W pewnym sensie traktuje się go jak przygłupa. Dla ożywienia sytuacji podpartej naiwną, czasem nawet graniczącą z bełkotem "psychoanalizą" tytułowego bohatera, pojawiają się krótkie sceny akcji, które jednak nie tylko wcale opowieści nie ożywiają, ale wręcz ją dobijają. Przewija się w nich cała masa postaci, ale żadna z nich nie różni się niczym od pozostałych, pomijając oczywiście sam wygląd czy supermoce. Wszystkie są nijakie, pozbawione jakiegokolwiek charakteru. To skaczące i krzyczące kukiełki, sztucznie dramatyzujące opowiadaną historię. W ten sposób Sentry z komiksu naprawdę dobrego robi się komiksem niezbyt interesującym, przynajmniej dla mnie. Podczas lektury śmiałem się cały czas. Tyle że początkowo tam, gdzie autorzy chcieli, bym się śmiał, a później zupełnie na odwrót.
New Avengers #02: Sentry
Brian M. Bendis, Paul Jenkins, Steve McNiven, Sal Buscema
Tłum.: Tomasz Sidorkiewicz
Mucha Comics
10/2011