W jego ustabilizowanym, choć przyznajmy mało frapującym życiu, za sprawą producenta „miłosnych” lalek (anatomicznie dopracowanych, elastycznych i ze świetną figurą) oraz pracowników firmy kurierskiej, którzy dostarczają mu, jak dowiadujemy się później – Biankę – do garażu, następuje radykalna zmiana. Nowa znajomość okazuje się poważna. Bianka zamieszkuje w domu brata Larsa. Staje się ważną „osobą” w lokalnej społeczności. Lars wydaje się być szczęśliwy. Ale…
Związek wynikający z urojenia nie ma przed sobą przyszłości, choć w pewnym momencie wszystko sprzyja specyficznym upodobaniom naszego bohatera. Dzieje się tak za sprawą mieszkańców miasteczka, którzy po początkowym szoku (Bianka i Lars w kościele, Bianka i Lars na zakupach, Lars i Bianka u lekarza…) podejmują wyzwanie rzucone przez chorobę chłopaka. Ich zaangażowanie sprawia, że w krótkim czasie Bianka staje się niemal podmiotem, a nie przedmiotem zdarzeń i chwilami już myślimy, że się odezwie.
Kreacja Ryana Goslinga zdecydowanie sprzyja obserwacji rozkwitania społeczno-adaptacyjnych zdolności Larsa. Tym razem Gosling tonuje wachlarz swoich środków aktorskich, jest bardziej jak zgorzkniały nauczyciel ze Szkolnego chwytu niż nieco neurotyczny prokurator ze Słabego punktu. Bynajmniej nie jest to jednak kalka poprzednich ról. Aktor odnalazł „sposób na odludka” nie tylko poprzez baki, wąs i ułożenie włosów w przedziałek. Minimalność jego gry, opartej na kilku charakterystycznych gestach (zagubione gdzieś w podłodze spojrzenie, jakby sparaliżowana postawa z ramionami wzdłuż tułowia, instynktowne odsuwanie się od innych) i rzucanym bezkontekstowo „Ok.” zdaje egzamin w pierwszych partiach filmu. Później wszystko ewoluuje, spojrzenia Larsa-Goslinga z większą ciekawością zaczynają śledzić innych, jego „dialogi” i „interakcje” z Bianką ani przez chwilę nie przekraczają granicy parodii. Gosling gra odważnie, nie boi się scen pocałunku z „tworzywem” i reanimacji pluszowego misia (naprawdę spektakularny „moment to remember”). Ryzykuje, zmienia twarz, ciało czyni przysadzistym i misiowatym (ale z mocnym uściskiem dłoni), staje się Larsem i to tę postać zapamiętamy po filmie, nie gwiazdora. Duża klasa.
W przeciwieństwie do kilku ważnych amerykańskich filmów, jak na przykład: No country for old men Braci Coen, There Will Be Blood Paula Thomasa Andersona, Before Devil knows you’re Death Sydneya Lumeta czy In The Valley Of Elah Paula Haggisa, film Craiga Gillespie przedstawia obraz świata, który ma swój porządek. Niespiesznie wydobywaną i odbudowywaną harmonię. Cynizmowi, nihilizmowi i chciwości przeciwstawiona jest tutaj, zgrabnie i nienachalnie, empatia. Pieniądz nie jest w tym przypadku jedynym środkiem „komunikacji”, wręcz znika z pola widzenia. Ważni są ludzie, ich „warstwy”, małe i wielkie natręctwa, dziwactwa, lęki, obsesje, ale też urok i „po prostu” szczęście. Takich inteligentnie napisanych i umiejętnie zagranych opowieści nigdy dosyć. A że przy okazji nie wstyd przyznać, że Lars i jego prawie prawdziwa dziewczyna wycisnęli ze mnie kilka łez….
Miłość Larsa (Lars and the Real Girl)
reżyseria: Craig Gillespie
scenariusz: Nancy Oliver
grają: Ryan Gosling, Emily Mortimer, Paul Schneider, Kelli Garner, Patricia Clarkson,
zdjęcia: Adam Kimmel
muzyka: David Torn
kraj: USA
rok: 2007
Forum Film
25.06.2011 19:47 | Agata:
W końcu obejrzałam i też się popłakałam...