W poprzednich odcinkach
PILOT SERIALU: Kraje, których nie ma
Odcinek pierwszy: Suka
Odcinek drugi: Trup Anny K
Odcinek trzeci: Kostnica
Odcinek czwarty: Dzień żywych trupów w mieście Ołomuniec
Odcinek piąty Wschodnio(środkowo)europejska psychoterapia
Odcinek szósty: Zły kot
Odcinek siódmy: Krew na białych adidasach
Odcinek ósmy: Inni
Odcinek dziewiąty: Po ciemku
Odcinek dziesiąty: Trpaslik
Odcinek jedenasty: Ludzie bez głów
Sam już zresztą przestałeś się w tym wszystkim łapać. Gdy się obudziliście, zegarek wskazywał dziewiątą. Na zewnątrz było ciemno.
Nie budziłeś Marty. Wyszedłeś kupić coś na śniadanie. Osiedlowy spożywczak na rogu ulicy był otwarty. W środku, za zwałami papryki w siatkowych workach, suchej paprykowanej kiełbasy w próżniowych opakowaniach, puszek i perkatych toreb drzemała czarnowłosa sprzedawczyni. Wyglądała na Cygankę. Kupiłeś ser, paprykę, chleb, pastę paprykową i wędlinę. Gdy płaciłeś, zadzwonił telefon. Dave. Australijczyk Dave, właściciel hostelu, w którym wczoraj spaliście.
Przyłożyłeś telefon do ucha. Jedną ręką upchnąłeś w portfel resztę forinciej sałaty, skinąłeś Cygance głową i wyszedłeś ze sklepu.
- Co tam, Dave? – spytałeś, patrząc na betonowe osiedle, ziemię, z której – jak zmegalicone średniowieczne wieżyska – wyrastały blokiszcza. Pomiędzy nimi migały światła Sturova położonego z drugiej strony Dunaju. Węgierscy blokersi mogli sobie z okien oglądać Słowację i masturbować się myślą, że to kiedyś było ich. Być może palili w oknach świece i patrzyli na utracony Felvidek, Górne Węgry. Oni to lubią, takie miałeś wrażenie.
- Jestem w Ostrzyhomiu – powiedział Dave. – Przyjechałem popatrzeć na to wszystko. To jest niesamowite. I ci „Inni”… Brr. Co słychać?
- W porządku – westchnąłeś. Dave jest w Ostrzyhomiu, super. Wypada więc się pewnie spotkać, wrażeniami podzielić, na co ochoty bynajmniej nie miałeś. Dave cię drażnił. Poszukiwacz duchów od siedmiu boleści. „Europa Wschodnia jest niesamowita, to ostatnie tajemnicze miejsce na tym kontynencie, tylko tu się jeszcze dzieją rzeczy niewyjaśnione”. Wschodnioeuropejski orientalizm. No, to teraz trzeba będzie mu przyznać rację. I pewnie jeszcze podzielić się noclegiem, bo przecież obłożenie w hotelach i pensjonatach 500 procent.
- Macie może namiary na jakiś hotel? – spytał Dave. – Bo tu się zrobił szczyt sezonu.
Darek „Sherlock” Miles, panie, panowie. Ale w sumie macie.
- Zwalniamy chyba dzisiaj pokój – powiedziałeś. – Ale nie jesteśmy pewni. Ilu was jest?
- Jestem sam. To gdzie mam podjechać?
Samochód. Australijczyk Dave przyjechał samochodem, no tak. A wy nie macie samochodu, bo Robert, cholera by go wzięła, odjechał z martwą-niemartwą panną Anną w siną dal. Pewnie do krainy „Innych”, kto wie. Do tajemniczego kraju zwanego „Krainą”. O ile kraj „Innych” istnieje obiektywnie. Bo wczoraj, gdy mało przyjacielsko żegnałeś się z dziwnie odmienionym Robertem, wyglądało na to, że niekoniecznie.
No, ale teraz dzwoni Dave. I dla niego to wszystko, co nie powinno istnieć, również istnieje.
- Dave, Dave, Dave – powiedziałeś. – Mam lepszy pomysł. Zabiorę cię w miejsce, gdzie Wschodnia Europa jest jeszcze bardziej niesamowita.
*
- Co ty mówisz, Marta? Was jest więcej? – spytałeś zdziwiony. Posmarowałeś bułkę pastą paprykową, na to nałożyłeś kawałek sera i parę plasterków suchej kiełbasy. Kawę zrobiliście w bałkańskim tygielku, który stał na kuchence. Gospodarze pensjonatu spali. Dostosowywali się do nowego, wywróconego do góry nogami, systemu. Co jakiś czas dzwonił ten cymbał Dave, pytając o wskazówki, bo się gubił na węgierskich miejskich dróżkach.
- Tak – wzruszyła ramionami Marta Kabat. Miała na sobie białą bluzeczkę, tym razem bez napisu. Bluzeczka, notabene, odsłaniała rzeczone ramiona, bardzo blade i kształtne. Popijała kawę drobnymi łyczkami.
- Ale kim jesteście „wy”? O co tu chodzi?
- Noo – przeciągnęła po swojemu Marta.
Za późno, Marto Kabat. Jesteś cholernie podniecającą dziewczyną i cholernie mi na tobie, co dziwne, zależy, ale zdecydowanie za późno. Byłoby za późno nawet gdybyś dwa dni temu nie zarżnęła kota u moich stóp. Kot był, fakt, dziwny, no, ale zawsze kot to jednak kot.
- … to wszystko było w pewien sposób zapowiedziane.
No i nie mówiłem?
- Co było zapowiedziane – spytałeś. – Że się w Ostrzyhomiu noc zmieni w dzień?
- Że stanie się coś dziwnego na większą skalę – Marta skubnęła sera.
- Jezu, Marta...
Uśmiechnęła się, dość szyderczo.
- Tak, a ty wcale nie miałeś problemu z dziewczyną, która – na prostą logikę – powinna nie żyć i leżeć sobie spokojnie na stole prosektoryjnym.
- I to był ten znak?
- A ty myślisz, że jesteś taki wyjątkowy i znaki dotyczą tylko ciebie? – ziewnęła Marta. – To się dzieje od dawna.
- Na przykład?
- Na przykład śląska puma – zachichotała.
- Jezu, Marta…
- No, co – najwyraźniej dobrze się bawiła. – Pumołak to był. Albo żbikołak.
- Albo kapitan Żbik… – zacząłeś, ale zadzwonił telefon. Odebrałeś. Nie, Dave, źle jedziesz. Wróć do ronda i skręć w Petofi Sandor Utca; jedź do końca i potem w lewo. Biało tynkowany dom, Panzio jest napisane, a potem słowo nie do odczytania. Wiesz, kto to był Sandor Petofi? Nic z ciebie nie będzie, Dave. Sam jesteś, a do tego australijski owcojebca. No, czekamy.
Marta patrzyła na ciebie z uśmieszkiem, z którym – jakby tak się zastanowić – to ty powinieneś na nią patrzeć. Z drugiej strony – pomyślałeś – zamiast nocy jest dzień, a zamiast dnia – noc. Czarne jest białe, białe jest czarne. Logika nie działa, działa chaos. Czyli kto tu, kurwa, ma prawo na kogo patrzeć z uśmieszkiem…
- No to kim jest ta wasza… grupa? Organizacja? – spytałeś.
- My widzieliśmy te znaki. Uczyliśmy się je interpretować. Szukaliśmy jakiegoś systemu w tym wszystkim, źródeł…
System. System! Już sama myśl o tym sprawiła, że poczułeś ulgę. Jaki z ciebie Słowianin, jeśli tak łapczywie pragniesz jakiegokolwiek uporządkowania i przewidywalności…
- W tym jest jakiś system?
- Zręby – Marta znów skubnęła sera. – Może zresztą to tylko nasze chciejskie myślenie. Ale niektóre elementy układanki pasują do siebie. Zresztą, pasują też do niektórych ludowych bajęd, mitów, podań… Choć nie zawsze i czasem wręcz diametralnie się od nich różnią, tak, jakby ośmieszały ich przekaz…
- Na przykład?
- Dareczku – z pobłażaniem powiedziała Marta – ty chcesz, żebym ja ci przy śniadaniu, kurwa, przy kiełbasie, serze i papryce, wyłożyła ot tak coś, nad czym ślęczymy od pięciu lat?
- Pięciu lat? – spytałeś. – A z czego ty, w ogóle, Marta, żyjesz?
- Dostaliśmy grant z Unii Europejskiej na badania.
Musiałeś mieć oczy jak pięciozłotówki, bo parsknęła śmiechem.
- Serio. Mamy stowarzyszenie. Tyle, że tajne.
- Marta…
- Formalnie jestem doktorantem zatrudnionym w PAN – powiedziała Marta już poważniej. – Ale nie powiem ci, w jakiej katedrze, bo się będziesz śmiał.
- Jasne, PAN zajmuje się, kurwa, sprawami nadprzyrodzonymi. Jezus Maria, Marta, robisz sobie ze mnie… – kręciłeś głową.
- Nie robię sobie z ciebie.
Zadzwonił telefon.
- Tak, Dave, to tutaj. Czekaj, zejdę do ciebie.
*
Parę godzin później prowadzona przez Dave’a skoda fabia – taki z niego lojalny neoczeski patriota, patrzcie państwo, skodę sobie kupił – kręciła się po Ostrzyhomiu. Nadal była jeszcze noc. Księżyc wisiał nie w tym miejscu, w którym powinien. Wypatrywaliście „Innych”.
No i byli. Kanciasty samochód, jakby narysowany ręką dziecka, chrzęścił jedną z osiedlowych dróg. Z prostopadłej wysunął się nagle radiowóz z napisem Rendorseg na burcie. Oświetlił ulicę. Wysiadło z niego kilku gliniarzy. Zauważyłeś, że mają karabiny. Pomachali na kanciastego. Byliście jakieś pięćdziesiąt metrów od nich.
- Zatrzymaj się, Dave – szepnąłeś. – Ale tak, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Marta, skulona na tylnym siedzeniu, przylgnęła do szyby.
Dave zaparkował obok budki trafo i zgasił światła. Na zachodzie wstawał świt. Zauważyłeś drugi księżyc, blady, dzienny. Spojrzałeś na ten nocny – wisiał, pewnie, mocno osadzony. Zerknąłeś na ten drugi – cóż poradzić, również wisiał.
Westchnąłeś.
Policjanci byli daleko, nie zwrócili na was uwagi. Zresztą, na drodze było dość dużo samochodów, byście mieli w co się wtopić.
Policjanci bezceremonialnie otworzyli drzwi kanciastego samochodu, te od strony kierowcy i od strony pasażera. Kierowca dostał kolbą. Niespecjalnie mocno, ale dostał. Gliniarze wzięli od wszystkich papiery, jeden z nich rozłożył je na masce i sfotografował. Błysnął flesz. Następnie zebrał wszystkie dokumenty – a było to staromodne książeczki – do kupy i wpierdolił je bezceremonialnie kierowcy na kolana. Wskazał kierunek, z którego przyjechali. Coś krzyknął.
Niezgrabny samochód zaczął zawracać na wąskiej, osiedlowej drodze. Na raz, na dwa, na trzy…
- Objedź ten blok – powiedziałeś do Dave’a – jedź za nim. Tam, gdzie pojedzie.
- Tam jest jednokierunkowa…
- Kurwa, Dave, nie wierzę własnym kurwa uszom, nad tym miastem wiszą, kurwa, dwa księżyce, jeżdżą po nim ludzie z innego, kurwa, wymiaru, a ty mi mówisz o drodze jednokierunkowej?
Dave spojrzał na księżyc, potem poszukał wzrokiem drugiego. Znalazł, i w milczeniu odpalił skodę.
Objechaliście dookoła blok z wielkim numerem 7.
To było wielkopłytowe osiedle imienia Huna Attyli. Jak nie kochać Węgrów. Pod prąd wyjechaliście na drogę, na którą – gramoląc się jak mucha w smole – zawracał kanciasty samochód.
- Jedź pierwszy – powiedziałeś do Dave’a – ale powoli. Pozwól, by cię dopędził i wyprzedził.
Dave skręcił w prawo. Jechał ze trzydzieści na godzinę. Po chwili zobaczyliście światła „Innych”. A właściwie jedno światło, w drugim była zepsuta żarówka i tylko migało.
- Pozwól mu się wyprzedzić – powiedziałeś. Dave zachichotał.
- To chyba będzie pierwszy zachodni samochód, jaki wyprzedzi.
- A skąd wiesz, że oni są wschodni? – spytała Marta z tylnego siedzenia. Dave spojrzał, zdziwiony, w lusterko wsteczne, w którym odbijała się jej twarz.
- A jacy niby?
Marta nie odpowiedziała.
Tymczasem kanciasty samochód, faktycznie jakby z wahaniem, zaczął wyprzedzać skodę Dave’a. Zdziwione, lecz dziwnie nieokreślone twarze pasażerów, rozpaćkane jakby, rozmączone, przyglądały wam się przez parę sekund. Kretyn Dave im pomachał. Siedząca obok kierowcy baba wystawiła w waszą stronę wielki, szeroki, płaski jęzor.
- Jedź za nimi. Spokojnie – powiedziałeś.
Po kilkunastu sekundach zorientowaliście się, że na identyczny pomysł, jak wy wpadli też policjanci, którzy przed chwilą „Innych” legitymowali.
- Co robimy? – spytał nerwowo Dave.
- A co, kurwa, mamy robić, po drodze nam się nie wolno poruszać? Jedź, jak jechałeś.
Wyjechaliście z miasta. To była droga na Wyszehrad. Po lewej stronie rozkładał się szeroko Dunaj, a za nim świeciła Słowacja. Dalej widać już było koniec anomalii i dzień. Nie zastanawiałeś się nawet, jak to jest możliwe z punktu widzenia praw fizyki.
Kwadratowy samochód skręcił w prawo, w drogę wiodącą niespecjalnie głębokim wąwozem. Odwróciłeś głowę. Patrzyłeś, czy policja skręci za wami.
- O cholera – jęknęła nagle Marta.
- O kurwa – powiedział Dave – patrz.
Spojrzałeś przed siebie.
Droga zniknęła. A raczej – zniknął krajobraz, który na logikę powinien w najlepsze kontynuować się przed wami. Znikał asfalt, zaczynała się – szeroka, bo szeroka – szutrówka. Trawa na zboczach wąwozu – jak ręką uciął – nabierała w świetle wschodzącego dnia innego odcienia, zresztą była rzadsza i przetykana zaschłym błotem. Wąwóz otwierał się i przed wami rozciągała się jakaś dziwna, dziwaczna kraina. Zupełnie niepasująca do okolicy. Do wszystkiego tego, co tutaj było. Której nie powinno tu być. Porośnięta gubiącymi liście drzewami, których konary wyginały się w najróżniejsze, rozcapierzone kształty. Wszystko było w dziwnobrązowej tonacji. Nie wspominając już o tym, że panował tutaj dzień. Wyglądało to na późne popołudnie. Daleko, na horyzoncie, majaczyły jakieś budynki. Kanciasty samochód wjechał w tę krainę i przyspieszył. Dziecko na tylnym siedzeniu pokazało wam gołą dupę. Dupa podskakiwała na wybojach. Widziałeś jeszcze, jak ktoś tę dupę ściągnął w dół i dał dziecku plaskacza przez łeb. Samochód skręcił za drzewo i przywarował. Czekał. Kierowca wysiadł. Oparł ręce o dach i zapalił papierosa.
Dave zatrzymał skodę.
- O kurwa – wystękał. Był przestraszony. – Dalej nie jadę. Tego tu nie powinno być.
- Jedź – zasyczała Marta Kabat. – Jedź, tchórzu. Bo zaraz przyjedzie policja.
- Ale nie wiadomo, co tam jest! – bronił się Dave. – Ja nie…
- Jedź, kurwa – powiedziała Marta. – Czego się boisz. Nasi gliniarze zaraz tu będą, znajdą to miejsce, wjadą tam. Za chwilę w ogóle tam będą nasi, w tej ich krainie. Zaroi się od nich. Nie chcesz tego wszystkiego zobaczyć pierwszy? Sam? Być, kurwa, Kolumbem?
- Jedź, Dave – wykrztusiłeś niecierpliwie. Sam chciałeś być Kolumbem.
Dave westchnął głęboko. Wrzucił jedynkę i nacisnął gaz.
Za wami błysnęły światła radiowozu.
Ciąg Dalszy Nastąpi
<< PILOT SERIALU: Kraje, których nie ma
<< Odcinek pierwszy: Suka
<< Odcinek drugi: Trup Anny K
<< Odcinek trzeci: Kostnica
<< Odcinek czwarty: Dzień żywych trupów w mieście Ołomuniec
<< Odcinek piąty: Wschodnio(środkowo)europejska psychoterapia
<< Odcinek szósty: Zły kot
<< Odcinek siódmy: Krew na białych adidasach
<< Odcinek ósmy: Inni
<< Odcinek dziewiąty: Po ciemku
<< Odcinek dziesiąty: Trpaslik
<< Odcinek jedenasty: Ludzie bez głów
AUTOR, AUTOR
Ziemowit Szczerek, choć z wykształcenia prawnik, zajmuje się dziennikarstwem internetowym, a żeby nic nie było za proste - także stosunkami międzynarodowymi, z których się doktoryzuje. Publikował m.in. w „Lampie”, „Studium”, „Nowej Europie Wschodniej” i „Tygodniku Powszechnym”. Interesuje się granicami (w różnym znaczeniu), Europą Środkową, Wschodnią i Bałkanami, ale po pierwsze – nie tylko, po drugie – to się zmienia.
Ilustracje: Mateusz Kamieński (ur. 1977 roku w Radomiu) - ukończył Wydział Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Grafik, ilustrator, projektant. Prowadzi studio graficzne mateoo, a kiedy robi sobie przerwę od prowadzenia studia graficznego mateoo, jeździ po Europie Środkowo-Wschodniej i bardzo uważnie na nią patrzy. A potem to, co zapamiętał i obfotografował, trawi mózgiem i zwraca rękami.
Serialowi patronują
ZIEMOWIT SZCZEREK DOTYCHCZAS NA E-SPLOCIE - EAST SIDE STORIES:
Tygiel Berbera Alego – część pierwsza
Tygiel Berbera Alego - część druga i ostatnia
Potraviny
Waldhutten - część pierwsza
Waldhutten - część druga i ostatnia
Klątwa doktora Nambaryna - część pierwsza
Klątwa doktora Nambaryna - część druga i ostatnia
Sri Lanka Maz.
Diabły w Ałuszcie
Sallahaddin