Powieść Gentlemani z roku 1980 była przełomem w karierze Klasa Östergrena. Jego niedawno wydana przed Dodo Editor książka Gangsterzy rozpoczyna się w momencie, w którym skończyli się Gentlemani. Klucząc i zaskakując, opowiada o samooszukiwaniu, które jednoczy i rozdziela dwie osoby, o brzemiennym w skutki spotkaniu w Wiedniu i miejscu znajdującym się w cieniu radiowym, z dala od sieci 3G i przewodów elektrycznych, o nielegalnym handlu bronią i o róży zwanej kwiatem zła. Fabuła prowadzi nas od końca lat 70. aż do czasów współczesnych, do rzeczywistości panującej dwadzieścia pięć lat później, kiedy patrzący z dystansu narrator dostrzega, co się tak naprawdę wydarzyło. W ten sposób dopełniają się dwie historie o niemożliwych ludziach, niemożliwej miłości i niemożliwej prawdzie.
Klas Östergren otrzymał za swoje pisarstwo Wielką Nagrodę fundacji Samfundet De Nio. Był również nominowany między innymi do nagrody Augustpriset w roku 2005 za Gangsterów — powieść genialnie zbudowaną.
Myślę, że efekt będzie najlepszy, jeśli czytelnik nie będzie przygotowany, jeśli po prostu sięgnie po Gangsterów jako kontynuację Gentlemanów i da się nabić w butelkę. Bo Gangsterzy to powieść, w której wszystko zostaje odwrócone do góry nogami. Rzadko się zdarza, żeby jakaś kontynuacja powieści potrafiła tak odebrać czytelnikowi głos. Czytając Gangsterów, zupełnie oniemiałam. To było przyjemne, ale też bardzo irytujące uczucie, bo autor sobie igra z czytelnikiem, jak mu się podoba, wodzi go za nos całkowicie. A jednocześnie demaskuje sam siebie, swoje zagrania, swoje wszystkie sztuczki i triki literackie, czy właśnie metaliterackie.
Anna Topczewska, tłumaczka Gentlemanów (fragment rozmowy przeprowadzonej przez Tomasza Charnasa)
AUTOR, AUTOR!
Klas Östergren (ur. 1955 w Sztokholmie) jest autorem osiemnastu powieści, kilku tomów opowiadań, scenariuszy telewizyjnych i filmowych, wreszcie licznych przekładów, w tym wybranych dramatów Henryka Ibsena i powieści J.D. Salingera.
Zadebiutował powieścią Attila w 1975 r. Pięć lat później pojawili się Gentlemani (1980), których zasadnicza część fabuły rozgrywa się w okresie rewolucji 1968 roku, pod koniec lat 60. i na początku lat 70. Szeroka panorama społeczna jest tłem dla osobliwych i często humorystycznych przygód dwóch bohaterów, braci Henry’ego i Lea Morganów, którym towarzyszy narrator – wierny Sancho Pansa relacjonujący ich dziwaczne przypadki.
Ta dobrze skonstruowana powieść sensacyjna daje jednocześnie wgląd w ciemniejsze strony politycznego i gospodarczego życia skandynawskiego państwa dobrobytu, a miłośnicy kryminałów Henninga Mankella i Stiega Larssona odnajdą tu niejedno podobieństwo.
Krytycy podkreślają talent Östergrena do oddawania „ducha czasów”, do wplatania w rozległe narracje mnóstwa drobnych szczegółów świetnie rozpoznawalnych dla tych, którzy pamiętają opisywane przez niego czasy i wywołujących u czytelników sentymentalny rezonans. Autor Gentlemanów został zaproszony również do udziału w publikacji międzynarodowej serii mitów, do której polskim przyczynkiem jest powieść Anna In w grobowcach świata Olgi Tokarczuk.
Klas Östergren mieszka z dziećmi i żoną w osadzie Kivik na południowym cyplu Szwecji, w prowincji Skania.
FRAGMENT KSIĄŻKI:
A zatem była w mieszkaniu zaledwie jakąś godzinę, ale zdawała się uderzająco zadomowiona, kiedy leżała błogo wyciągnięta na łóżku i pozwalała się oglądać.
– Czy to też choroba zawodowa? – spytała w końcu.
– Co? – zapytałem.
– To milczenie i gapienie się.
– Prawdopodobnie – spróbowałem uśmiechu, ale nie uśmiechałem się ani nie śmiałem od dawna.
– Co robisz? – zapytała.
– Próbowałem wyglądać na radosnego.
– Przestań – powiedziała. – Jeszcze się taki staniesz.
– Jesteś piękną cholerą.
– Jak pięknie powiedziane – odparła. – A ty jesteś zmęczoną cholerą.
– Bardzo, bardzo zmęczoną cholerą.
– I przestraszoną?
– Trochę.
– Czym? – spytała. – Tym za oknem czy nami tutaj?
– Wszystkim – powiedziałem.
Natychmiast pożałowałem. Nie pokazała jeszcze, że zasługuje na taką
szczerość…
– Chcesz coś na sen?
– Na sen? – zabrzmiała jak jedna z tych fińskich pielęgniarek, które budziły mnie tym pytaniem. – Zwariowałaś?
– Widzę to po tobie – odparła. – Jesteś wykończony. Nie możesz podejmować żadnych decyzji w tym stanie. Bo nad tym się zastanawiasz, prawda? Że musisz podjąć jakąś decyzję…
W tamtej chwili podniosłem się z krawędzi łóżka i poszedłem do kuchni, żeby zrobić sobie kolejnego drinka. Nie było oczywiście żadnego lodu w zamrażarce, ale nie jestem pewien, czy go szukałem. Zapewne wciągnąłem tego drinka na stojąco i przygotowałem nowego. Wiedziała dokładnie, jak wygląda człowiek, kiedy uważa, że musi podjąć decyzję, ale wie, że jest bliski załamania. Po tych wszystkich latach z przemysłowcem nauczyła się odczytywać znaki, jak wygląda ten, kto ma w ręku ludzkie życie i nie wie, co ma z nim zrobić, kiedy najchętniej poświęciłby się czemuś innemu, spał, pił albo po prostu leżał w łóżku z kobietą. Ja nie miałem w ręku niczyjego życia, nawet własnego, ale mogłem się załamać w każdym momencie.
Nadal leżała w łóżku, paląc kolejnego papierosa, kiedy wróciłem z tym, co zostało z mojego drinka.
– Mam papierosy.
Wskazała głową na torebkę w nogach łóżka. Chciała, abym wziął jednego, ale nie zdecydowałem się na grzebanie w jej rzeczach, więc podniosłem torebkę i położyłem ją obok niej. Skrzywiła się na moją dyskrecję albo na małą porażkę. Wysłała chyba swego rodzaju zaproszenie – oto leży tu uczciwie, nie mając nic do ukrycia, mogę przeszukać jej torebkę, jeśli chcę, mogę przeszukać ją całą, jeśli mam ochotę, sprawdzić każdy zakamarek. Ale na razie zrezygnowałem. Wyjęła paczkę i rzuciła do mnie. Znów wspiąłem się na parapet, złapałem paczkę w locie i wyjąłem papierosa. Prince z filtrem, bolesne ukłucie. Na paczce nie było szwedzkiej akcyzy. Prawdopodobnie była z przemytu albo ze źródeł dyplomatycznych, albo jedno i drugie. Zaciągnąłem się dwa razy, wiedząc, że niedługo będę
mówić basem.
– Okej – powiedziałem. – Masz rację. Jestem wykończony. Potrzebuję snu. Stoję przed jakąś decyzją. To nie jest dobre. Za wiele tego.
– Zacznij od snu.
– Powiedziałaś, że chcesz tu trochę zostać. Zgodziłem się. To się nie trzyma kupy.
Wydmuchała dym na sufit i nagle wyglądała, jakby się jej to nie spodobało, czy może uświadomiła sobie, że nie akceptuje czegoś innego.
– Bo mi nie ufasz?
– Byłoby to dziwne?
– Nie – przyznała. – Nie wiem w zasadzie, jak mam udowodnić, że się mylisz, żebyś mi zaufał.
Zgasiła papierosa, mimo że wypaliła tylko jedną trzecią.
– Mogę tu leżeć z zamkniętymi oczami – powiedziała. – Możesz mnie
związać, zamknąć… Powiedzieć, co chcesz…
Jej oczy otoczone były czerwonymi obwódkami, jak po długim czuwaniu albo po chwili płaczu; oczy, które z jakiegoś powodu mogą gwałtownie wpłynąć na tego, kogo obserwują, tak długo pozostają gwałtowne, jak długo człowiek – w takich przypadkach człowiek chce się bronić – nie jest gotowy, aby się poddać, złożyć wszelką broń. Spojrzałem na nią i czułem, że poświęcam ostatnie siły na pozostanie na parapecie. Nie miałem też żadnej odpowiedzi na jej pytanie. Wiedziałem, czego chcę, ale wiedziałem też, że nie mogę tego dostać, nie otrzymując jednocześnie całej masy innych rzeczy: winy, wiecznego potępienia. Była kobietą innego, co więcej, była kobietą dwóch innych, a ja nie miałem w domu dostatecznie dużej ilości alkoholu, aby pogodzić się z tym i zostać trzecim.
Mimo to:
– Chcę… ci ufać – to było szybkie zwycięstwo. Była w mieszkaniu zaledwie niewiele ponad godzinę.
– Więc jak jasno muszę się wyrażać? – zapytała. – To znaczy czy zachowanie człowieka może być bardziej oczywiste? – zrobiła gest rękoma, jakby chciała zaprezentować się tam, gdzie leżała, jakby to samo w sobie miało ukazać jakąś wrażliwość na zranienie.
– Powinnaś wyrażać się bardzo jasno – powiedziałem.
Oderwałem od niej wzrok i spojrzałem przez okno. Moja sypialnia wychodziła na podwórze, na dole panował prawie zawsze cień, poza ściśle określoną plamą o ściśle określonej porze, kiedy słońce stało między dachami sąsiednich domów i oświetlało fragment muru. Właśnie tam znajdował się stół ogrodowy z czerwonymi pelargoniami. Dwie kobiety stały wtedy przy tym stole. Paląc, opierały się o oświetlony przez słońce mur. Poznałem je, obie mieszkały w domu na podwórzu. Słyszałem kilka razy, jak obrzucają się wyzwiskami, a to z powodu psa jednej, a to w związku z tym, jak druga napełnia kosz na śmieci, czy innymi drobiazgami, które mogą uczynić z sąsiadów nieprzyjaciół. W tej chwili stały dosyć blisko siebie, paliły, mrużąc oczy, i bez przerwy mówiły. To było znaczące. Jakby wyszły i ustawiły się w blasku tak silnym, że musiały zmrużyć oczy, i może właśnie dlatego potrafiły rozmawiać ze sobą jak przyjaciółki.
– W takim razie wyrażę się bardzo jasno – powiedziała Maud. – Ja też podjęłam kilka decyzji. Nie było to łatwe, ale musiałam. Wyruszyłam w drogę, rozpoczęłam nowe życie. Może brzmi to głupio, ale tak jest. Nie mam już nic wspólnego z… z tym przyszłym politykiem.
Starałem się wychwycić ślad napięcia w jej głosie, jeśli z jakiegoś względu udawała. Ale brzmiało to uczciwie, nawet pogarda brzmiała uczciwie. Kiedy powiedziała „przyszły polityk”, zabrzmiało to, jakby powiedziała „ten morderca” albo „ten przemytnik broni”.
– Więc dlaczego tu przyszłaś?
– Bo… bo może słyszałeś coś, czego ja nie słyszałam.
To było za mało, zrozumiała to sama.
– I na odwrót. Ja wiem rzeczy, których ty nie możesz wiedzieć.
To było lepsze. Wystarczyło za powód i aby zdobyć moje zaufanie, mogła tylko położyć się na łóżku i wyglądać na bezbronną, przystępną, do dyspozycji.
– Czy to tak – zapytałem – że chcesz wymienić cudze zaufanie na moje?
– Pewnie można tak na to patrzeć.
– Więc dlaczego?
– Nie wiem… – odpowiedź była szybka, spontaniczna. – Nie przemyślałam dokładnie wszystkiego. Ja też jestem zdezorientowana. Ale mimo to jestem gotowa to zrobić.
– Więc dlaczego?
– Bo ty… Założyłam, że… Henry… Henry powiedział, że nie odpuścisz opisania tego. Może to jedyny sposób… żeby wszystko nie stało się kompletnie bezsensowne. To znaczy… jeśli to się rozejdzie i stanie się powszechnie
znane, nie będzie chyba żadnego powodu, żeby zrobić nam krzywdę?
– Jeśli nie zechcą się mścić.
– Nie – powiedziała zdecydowanie. – To jest ponad zemstą. Jeżeli niektóre sprawy wyjdą na światło dzienne, zmienią taktykę.
Zobaczyła pewnie moją sceptyczną minę, chociaż miałem twarz zwróconą w stronę podwórza, gdzie te dwie kobiety zgasiły papierosy i rozmawiając przyjacielsko, powracały do swoich zajęć.
– Jestem pewna – powiedziała.
Zabrzmiało to dobrze, wiarygodnie. W gruncie rzeczy chciałem dać się przekonać. Nie przeszła mi przez głowę myśl, że to ona może chcieć się zemścić.
Zmęczenie powróciło, drinki zrobiły swoje. Dzięki napięciu w jej obecności i wysiłkowi, jaki oznaczała sama rozmowa z żywym człowiekiem po wielu tygodniach absolutnej ciszy, w środku tego wszystkiego został zawarty swego rodzaju pokój wynikający z wyczerpania. Jakbym dawno temu złożył broń i zgodził się na bezwarunkową kapitulację. Zwalczyłem pierwszy odruch, kiedy położyła się na łóżku, i dałem czas na przybycie całej masie przeszkód i oporów, wszystkim tym „tabu w przedsionku”, które towarzyszą nam czasem od samego początku, ale w innych wypadkach pojawiają się trochę za późno, muszą więc czekać w korytarzu w czasie popełniania zbrodni.
Nie musiałem podejmować żadnej decyzji w tamtym momencie, musiałem tylko uznać część ludzkiej natury, siłę, która zmusiła mnie do położenia się w łóżku obok niej. Posunęła się trochę, żeby zrobić dla mnie miejsce. Leżeliśmy obok siebie na plecach i gapiliśmy się w sufit przez chwilę, potem odwróciła się do mnie i ułożyła na boku, podpierając ręką głowę.
– Będziemy musieli trochę ze sobą wytrzymać – powiedziała.
– Jak dla mnie, nie ma problemu – odparłem.
– Dla mnie też nie – oznajmiła. – Możesz zasnąć?
– Chcesz, żebym zasnął?
– Musisz. Mam tabletki. Będziesz spał jak kamień przez dwadzieścia godzin.
– A ty? – zapytałem. – Co będziesz robić?
– Jestem dobrą czytelniczką.
– Nie mam nic do jedzenia.
– Jest pieczywo chrupkie?
– Chyba tylko to.
– W takim razie dam radę.
Wygrzebała z torebki pudełko zapałek. Do przedniej części przytwierdzone były cekiny. Pełno w nim było małych białych bomb. Wyjęła jedną i przysunęła do moich ust. Patrzyłem na tabletkę, ale także na jej palce. Miała długie, zadbane paznokcie pomalowane na ciemnoczerwono. Nigdy wcześniej nie byłem karmiony przez takie długie paznokcie.
Połknąłem tabletkę, popiłem ją resztką drinka i rozebrałem się. Wślizgnąłem się do łóżka, słysząc trzeszczenie parkietu, kiedy ona przechadzała się po pozostałych pokojach. Nie tylko skapitulowałem, położyłem się płasko na plecach i okazałem jej największe zaufanie, jakie człowiek może okazać drugiemu – pozwoliłem, żeby mnie uśpiła, oddałem się całkowicie w jej władanie. Nie wiedziałem, od czego zasypiam, a tym bardziej do czego się obudzę, czy w ogóle się obudzę. Ale zmęczenie, które rozpostarło się wówczas w moim ciele, nie brało pod uwagę takich spraw. Jeśli miał być to mój ostatni odpoczynek, był nieunikniony.
Tytuł: Gangsterzy
Autor: Klas Östergren
Tytuł oryginału: Gangsters
Tłumaczenie: Maria Murawska
Seria wydawnicza: Dreszczyk kulturalny
Data wydania: zapowiedź listopadowa
Format: 15x22 cm oprawa miękka
ISBN: 978-83-62972-00-5
DODO EDITOR
Patronem medialnym książki jest E-SPLOT
POLECAMY!