Najbliższy osiągnięcia celu był w tym roku J.J. Abrams z Super 8, choć nie zdołał połączyć wszystkich elementów w spójną całość. Potrzeba było w końcu samego Spielberga (tym razem bez radosnych pomysłów Lucasa) i nieocenionych scenarzystów, żeby „wykonać robotę” i przemienić klasyczny belgijski komiks w fantastyczne filmowe widowisko, kipiące młodzieńczą energią i entuzjazmem.

Wkład Spielberga w kino rozrywkowe to prawdziwy skarb i dzięki jego reżyserii w Przygodach Tintina możemy sobie przypomnieć, dlaczego był tak uwielbianym twórcą u szczytu swojej kariery. „Dzisiaj już takich nie robią” i trudno się z tym nie zgodzić, jednak w swoim najnowszym filmie Spielberg przywołuje dawną magię, choć w lśniącej technologicznej obudowie, za pomocą 3D i dzięki najnowszym osiągnięciom motion capture. Na szczęście w rękach mistrzów technologia to jedynie narzędzie, a to, co czyni Tintina wyjątkowym, tkwi raczej w jego przejrzystej narracji, precyzyjnym scenariuszu i umiejętnie zarysowanych bohaterach.

Nie wypada zbyt długo chwalić reżysera za umiejętności, które doprowadził do perfekcji już w latach 80-tych. Lepiej przyjrzeć się bliżej trójce zdolnych scenarzystów, pochodzących z Wielkiej Brytanii. To Steven Moffat, Edgar Wright i Joe Cornish są w moim przekonaniu niezastąpionym trio i to na ich barkach opiera się sukces Przygód Tintina. Gdyby większość blockbusterów miała do dyspozycji takich autorów, solidne scenariusze byłyby normą, a nie jedynie zaskakującą anomalią (Alex Kurtzman, Roberto Orci — J’acusse!).

Steven Moffat jest w tej chwili wiodącą siłą w brytyjskiej telewizji. Dzięki niemu serial Doctor Who przeżywa swoją drugą młodość, a Sherlock Holmes powrócił do łask w nowoczesnym wydaniu. Moffat nieraz pokazywał, że nieobce są mu przygodowe ideały, a jego znaki rozpoznawcze to skłonności do zaskakujących wolt narracyjnych, szkatułkowych konstrukcji fabularnych oraz zawrotnych dialogów.
Jego sygnatura jest jak najbardziej widoczna w Tintinie — sekwencja ostatniego rejsu Jednorożca, ciągle przeskakująca pomiędzy retrospekcją a opowiadającym Haddockiem, to styl Moffata w pigule.

Edgar Wright to pasjonat kina wszelakiego, o nieskończonej miłości do medium i nieskończonej inwencji. Jego filmy — Wysyp żywych trupów, Hot Fuzz i Scott Pilgrim kontra świat — to świadectwa nieprzeciętnego talentu, etyki „zrób to sam” i dbałości o każdy detal. Joe Cornish jest najmniej znany z tej trójki, ale jego tegoroczny debiut Attack the Block to fantastyczny film science-fiction, na luzie dokonujący tego, co zawiodło w Super 8 Abramsa — tematycznej integracji inwazji kosmitów z losami grupki bohaterów w koherentną i błyskotliwą całość.

Mając tak solidną podstawę już na poziomie scenariusza, Spielberg, Kamiński i ekipa Weta Digital mieli ułatwione zadanie. Nie znaczy to jednak, że nie dali z siebie wszystkiego. W Przygodach Tintina żaden moment nie jest stratą czasu. Fabuła nie jest niepotrzebnie rozciągnięta przez nadmiar słownej ekspozycji. Dzięki temu poznajemy bohaterów i ich motywacje w trakcie działania, a cała struktura to zgrabne przejścia od jednej ekscytującej sekwencji do drugiej, bez zbędnych przystanków. W ten sposób Spielberg i Kamiński popuszczają wodze fantazji (prawie nieograniczonej, dzięki świetnej pracy specjalistów z Weta) i robią to, co potrafią najlepiej — czysty, wizualny storytelling.

Choreografia pojedynków, pościgów i ucieczek narzuca bezlitosne tempo i jest doprawiona solidną dawką slapstickowego humoru. Gdyby Buster Keaton miał do czynienia z CGI, właśnie tak mogłyby wyglądać tego efekty. Wirtualna kamera Janusza Kamińskiego może fruwać, gdzie tylko zapragnie, jednak nawet popisowe ujęcia zawsze pełnią jakąś funkcję narracyjną. Można spokojnie się zorientować w przebiegu akcji, geografii przestrzeni i umiejscowieniu wszystkich bohaterów. Klasyczne reakcje przyczynowo-skutkowe dawno nie wyglądały tak świeżo — Christopher Nolan mógłby się wiele nauczyć. Sekwencja bitwy morskiej, czy pogoni w Maroku to oczywiste highlighty, ale nawet skromniejsze sceny robią dobre wrażenie, a kompozycje ujęć są tak gęsto zainscenizowane, że dla spostrzegawczego widza zawsze znajdzie się urokliwy detal w tle.

Na koniec kluczowy aspekt całego przedsięwzięcia — bohaterowie. Przygody Tintina to produkcja zaadresowana do młodej publiczności, więc interesujące postacie i charyzmatyczny antagonista to kwestia niezwykle istotna. Jamie Bell spisał się bardzo dobrze jako tytułowy Tintin, żądny przygód dziennikarz i archetyp chłopięcej brawury. Może nie jest Indianą Jonesem, ale posiada jakieś cechy i wykazuje inicjatywę, a nie jest jedynie pustym schematem do wypełnienia przez widza (jak często chcieliby zbyt dosłowni akolici Josepha Campbella).

Nieodłącznym kompanem Tintina jest jego pies Miluś, zasługujący na miejsce w panteonie filmowych czworonogów. Najciekawszą postacią pozostaje jednak kapitan Haddock, w którego wcielił się Andy Serkis, ekspert od powoływania do życia cyfrowych stworów. Tutaj ma najlepsze kwestie dialogowe i one-linery oraz stanowi mocno bijące, choć napędzane litrami alkoholu, serce całego filmu. Miłym dodatkiem jest duet nieporadnych detektywów — Thomson i Thompson (Simon Pegg i Nick Frost, ulubieni aktorzy i przyjaciele Edgara Wrighta), kłócący się o to, kto jest czyim pomagierem, zaś Daniel Craig jest odpowiednio demoniczny jako Ivan Ivanovich Sakharine (skwaszona mina ze słodkim nazwiskiem, jak określa go Haddock).

Przygody Tintina raczej nie zmienią życia żadnego dzieciaka, jak niegdyś Gwiezdne Wojny czy Indiana Jones, ale mają szansę zadowolić całą rzeszę widzów tęskniących za Kinem Nowej Przygody. Mimo całej technologicznej otoczki, Tintin sięga do żmudnej pracy u podstaw — solidnego scenariusza, sympatycznych bohaterów i brawurowej akcji — i dzięki temu jawi się jako oaza na pustyni. To przygnębiające, że podstawy dobrego kina rozrywkowego, skodyfikowane dawno przez Spielberga, są czymś tak rzadkim, ale kiedy pojawiają się w tak dobrym wydaniu, należy oddać im hołd. Przygody Tintina są wyjątkiem, a powinny być regułą, więc pozostaje wyobrazić sobie na czas seansu, że żyjemy w alternatywnym wszechświecie.




Przygody Tintina (The Adventures of Tintin: The Secret of the Unicorn)
reżyseria: Steven Spielberg
scenariusz: Edgar Wright, Joe Cornish, Steven Moffat
muzyka: John Williams
głosy w wersji oryginalnej:
Jamie Bell (Tintin), Daniel Craig (Ivan Ivanovitch Sakharine) Simon Pegg (Inspektor Thompson), Tony Curran (Porucznik Delcourt), Cary Elwes (Pilot), Andy Serkis     (Kapitan Haddock), Nick Frost    (Thomson) i inni
głosy w wersji polskiej:
Grzegorz Drojewski (Tintin), Andrzej Chudy (Kapitan Baryłka), Grzegorz Wons     (Sacharyna), Sławomir Pacek (Jawniak), Krzysztof Dracz (Tajniak) i inni
kraj: USA
rok: 2011
czas trwania: 107 min
premiera w Polsce: 4 listopada 2011 r.
UIP