Wystawa Akcjonizm wiedeński. Przeciwny biegun społeczeństwa (kurator: Stanisław Ruksza) prezentuje prace czterech artystów, uznawanych za czołowych przedstawicieli akcjonizmu wiedeńskiego: Otto Muehla, Güntera Brusa, Rudolfa Schwarzkoglera i Hermanna Nitscha. Reklamowana jako pierwszy tak duży pokaz akcjonizmu w Polsce, wystawa powzięła ambitny cel ukazania sztuki jako narzędzia społecznej negocjacji na tle przemian społeczno-politycznych zachodzących od lat sześćdziesiątych XX wieku [1]. Już samo stwierdzenie, że działania akcjonistów były „narzędziem negocjacji” budzić może ciekawość (lub wątpliwości) – dużo łatwiej nazwać je prowokacją i radykalną wojną z mieszczańską mentalnością powojennych Austriaków. Jak przekonuje kurator w swoim eseju w katalogu wystawy, akcjonizm, choć owiany legendą, jest zjawiskiem mimo wszystko mało znanym. Obszerna prezentacja prac wiedeńczyków jest więc świetnym pretekstem, aby przybliżyć polskiej publiczności ten kontrowersyjny rozdział historii sztuki. Czy w MOCAKu tak się faktycznie stało?
Gdy wchodzimy na wystawę, w przedsionku wita nas skąpy tekst informacyjny, bardzo pobieżnie lokujący akcjonizm w czasie i miejscu, bez wdawania się w wyjaśnianie jego społeczno-politycznego kontekstu czy motywów, jakimi kierować się mogli prezentowani artyści. Cóż, co za dużo, to niezdrowo, a przecież przydługich tekstów kuratorskich i tak nikomu nie chce się czytać – można by pomyśleć, przemykając do sal. Tam już czekają na nas prace: na wystawie znajdziemy między innymi fotografie performance’ów Brusa, Muehla, Schwarzkoglera i efektowne obrazy Hermana Nitscha. Są także trzy filmy wideo, dokumentujące krwawe rytuały akcjonistów i proces powstawania ich prac. Prowokujące i intensywne fotografie i obrazy same z siebie mogą mocno oddziaływać na widza.
Mimo tego trudno mi było wczuć się w emocje, jakie towarzyszyły powstawaniu prac i jakie zapewne powinny mi towarzyszyć podczas konfrontacji z tym, co powieszono na muzealnych ścianach. Gdy przechodziłam od jednej pracy do drugiej, uderzył mnie sposób ich prezentacji: fotografie zawieszono w rzędach, starając się wypełnić jakoś długie ściany muzeum; wideo pokazano w osobnych boksach, zaplanowanych jeszcze przez architekta Claudio Nardiego; obrazy Nitscha są powieszone jakby od niechcenia, to tu, to tam.
Obok prac znajdują się suche opisy prezentowanych prac, pełne banałów i uproszczonych „interpretacji” – ich czytanie bardziej męczy, niż cokolwiek wyjaśnia. Raczej nie pisał ich kurator (ten, kto faktycznie wysmaża te teksty, powinien przemyśleć, co robi i może nie sięgać więcej po pióro).
Wnętrza MOCAKu są trudną przestrzenią – widza mogą przytłaczać wielkość sal i minimalistyczna estetyka, w jakiej jest utrzymany budynek. W rozległych i zimnych halach gubią się także prace akcjonistów, pomimo widocznych prób wyeksponowania ich w jak najbardziej widoczny sposób. Teoretycznie można powiedzieć, że jest to przestrzeń „wygodna” – łatwo tu pokazać duże prace, są także miejsca na prezentację filmów – sęk w tym, że posłuszne podążanie za pomysłem architekta jakby automatycznie unieruchamia tę wystawę, sprawia, że jest statyczna i martwa. Czemu Ruksza nie zagrał z tą przestrzenią, nie spróbował jej jakoś zanegować? Wyświetlić filmów inaczej, poeksperymentować z ekspozycją „ołtarzowych” obrazów? Zawieszone płasko na ścianach tracą, jak się zdaje, swoją sakralną aurę, stają się tylko eksponatami.
Niedaleko od MOCAKu ma miejsce inna wystawa retrospektywna – Polowanie na awangardę. Zakazana sztuka w Trzeciej Rzeszy w krakowskim MCK. Wystawy w MCK może nigdy nie porażają innowacyjnością rozwiązań i kuratorskich pomysłów, nie można im jednak zarzucić niedopracowania. Widz, nawet najbardziej „niedzielny”, jest tutaj prowadzony za rączkę – przechodząc od sali do sali, niczym przez kolejne rozdziały książki, poznaje kolejne etapy i aspekty historii „sztuki zakazanej”. Przy porównaniu tych dwóch wystaw widać jak na dłoni, jak bardzo sucha i oszczędna jest wystawa akcjonistów. Przypomnę, że prezentacja akcjonizmu miała być w zamyśle samego kuratora przyczynkiem do dyskusji nad tematami, które wzbudzają dziś w polskich odbiorcach najwięcej emocji: roli rynku sztuki i relacji sztuki z polityką. W swoim intrygującym tekście Ruksza wskazuje, że aparat sztuki jest ślepy, pozbawiony kierunku i celu. Historia akcjonistów to przecież pewnego rodzaju świadectwo klęski sztuki. Ich działania, skierowane przeciwko zakłamanej polityce Austrii po wojnie, zatraciły swoje pierwotne znaczenie. Krwawe msze Nitscha stały się komercyjną rozrywką, działania Muehla straciły swój artystyczny wymiar, a sam artysta stoczył się na egzystencjalne dno. Akcjoniści często świadomie przekraczali granice sztuki, przemieniając swoje akcje w polityczne skandale.
Zdajemy sobie sprawę, że historia nie tyle się powtarza, ile rymuje. Rola artystów się zmieniła. W 2003 roku Brus stwierdzał: „Mówiąc prosto, sztuka od dość dawna nie narusza już porządku publicznego. Albo ludzie zaczęli się spokojnie zachowywać, albo sprawcy tych naruszeń się zmęczyli [2] – pisze w swoim tekście Ruksza. Patrząc na to, co dzisiaj się dzieje na polskiej scenie artystycznej, chciałoby się jednak stwierdzić, że historia lubi się powtarzać. Doczekaliśmy się w końcu czasów, gdy sztuka znów skandalizuje – wyłania się nowy „artystyczny proletariat”, Żmijewski ostatnio wystawił Mszę w Teatrze Dramatycznym, powstała radykalna wystawa prawicowa w Toruniu, działania The Krasnals niemal całkowicie już zatraciły swój wymiar artystyczny. Wystawa akcjonistów wydaje się doskonale wstrzelona w obecną sytuację w Polsce. Na wystawie ten problem jednak się nie pojawia, jak i żaden inny. A przecież wystarczyło choćby symboliczne zarysowanie tematów, wyznaczenie interpretacyjnych ścieżek, po których mógłby poruszać się widz.
The Krasnals
Kilka dni temu Magda Ujma zwróciła uwagę na problem złego traktowania zwierząt w działaniach akcjonistów [3]. Polemizując z Dorotą Jarecką przypomniała, że kwestia zabijania zwierząt dla sztuki nie jest problemem, który można zignorować. Kilka miesięcy temu Dorota Łagodzka na łamach „Artluku” i „Arteonu” radykalnie skrytykowała Piramidę zwierząt Katarzyny Kozyry, rozpatrując tę pracę pod kątem antygatunkowizmu. Antygatunkowizm stawia na równi człowieka i istoty nie-ludzkie, domaga się uznania praw zwierząt i redefinicji pojęcia „wolności człowieka” oraz jego „praw” względem zwierząt. Obierając taką perspektywę, należy także powtórnie zadać sobie pytanie o granice wolności artystycznej. Jak dowodzi Łagodzka, absolutyzacja wolności prowadzi do zaprzeczenia samej siebie [4].
Tinkebell
Warto więc powtórnie zadać pytanie, czy akcjoniści wiedeńscy mieli prawo zabijać zwierzęta i wykorzystywać ich zwłoki na potrzeby swoich działań. Co na przykład różni prace akcjonistów od chorobliwych prac Tinkebell, która wykupuje koty i psy, by robić z nich torebki i inne domowe gadżety? Oczywiście, nie chodzi tu o to, by wyrzucić akcjonistów na śmietnik historii, lecz o wyciąganie wniosków. Dodatkowo, bardziej krytyczne ujęcie tego problemu mogłoby wzbudzić duże zainteresowanie wśród szerszej publiczności (tzw. „ludu”).
Wystawa akcjonistów wiedeńskich w MOCAKu miała szansę na to, aby stać się hitem roku. Jednak to, co można zobaczyć w muzealnych wnętrzach jest co najwyżej zimną galeryjną rybą – martwą i niemą. Ten absolutny brak pomysłu na wystawę dziwi. Na czym właściwie polegała rola Rukszy, gdy montowano wystawę? Czy w ogóle był wtedy w muzeum? A może kurator, widząc zamkowe wnętrza MOCAKu, uciekł z krzykiem? Jeśli tak, warto pójść w jego ślady.
Akcjonizm wiedeński. Przeciwny biegun społeczeństwa
Prace z Kolekcji Essla (Austria)kurator: Stanisław Ruksza
MOCAK
Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie
kurator: Stanisław Ruksza
[1] http://mocak.com.pl/wystawy/pokaz/53, url z dnia 19.11.2011.
[2]Stanisław Ruksza, Akcjonizm wiedeński. Przeciwny biegun społczeństwa, http://www.obieg.pl/teksty/22899, url z dnia 19.11.2011.
[3]Magda Ujma, W sprawie artystów i zwierząt, http://magdalena-ujma.blogspot.com/2011/11/tejsdzien-dobry.html, url z dnia 19.11.2011.
[4]Dorota Łagodzka, Paradoksy wolności, http://www.obieg.pl/artmix/16533, url z dnia 19.11.2011.
zdjęcia z wystawy: Karolina Plinta
Karolina Plinta – zła kobieta. Interesuje się sztuką współczesną. Anarchistka i kabotyn. Studiuje historię sztuki i filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracuje z portalem E-SPLOT, od grudnia 2010 roku prowadzi bloga "Sztuka na gorąco" http://sztukanagoraco.blogspot.com/ poświęconego aktualnym wydarzeniom artystycznym w... tam, gdzie akurat przebywa, czyli w Polsce.
30.11.2011 16:33 | zipp:
akcjoniści są arcyciekawii tyle, że źle pokazani .kropka.