Zimne serca to dopiero trzecia powieść Gunnara Staalesena wydana w Polsce, kontynuująca cykl detektywistycznych zmagań Varga Veuma. Od 1977 roku pisarz stworzył ich już piętnaście, nie licząc powieści poza serią; każdą przetłumaczono na dwanaście języków, a co ciekawsze wątki przeniesiono na ekran. Co więcej, filmy z Veumem w roli głównej cieszą się sporym zainteresowaniem i dużym uznaniem skandynawskiej krytyki. Historia jego obecności na polskim rynku wydawniczym jest dość zaskakująca. Choć pierwsze tłumaczenie twórczości Staalesena pojawiło się już w 1980 roku, musiało minąć 26 lat, by odważono się ponownie zaproponować polskiemu czytelnikowi książkę jego autorstwa. Dopiero na fali popularności kolejnych mistrzów skandynawskiego kryminału, Mankella, Larssona czy nowo powołanego „króla skandynawskiej powieści kryminalnej”, Kallentofta, pojawiły się dwie następne części cyklu Staalesena – Wokół śmierci (2006) i właśnie Zimne serca (2010).
Tym ostatnim razem do biura detektywa Veuma (notabene byłego pracownika socjalnego) zgłasza się młoda, dziwnie znajoma prostytutka. Hege Jensen chce odnaleźć Maggi, koleżankę ze środowiska, która zaginęła parę dni wcześniej. Nie mając właściwie wyboru, przy braku zleceń i perspektywie niespłaconych rat, trochę z musu, a trochę z sentymentu Varg Veum przyjmuje zlecenie.
W toku śledztwa trafia on na ciekawych charakterologicznie przedstawicieli zarówno świata przestępczego, towarzyszących mu organów ścigania, jak i na osobliwych pracowników opieki socjalnej oraz ich z pozoru typowych podopiecznych. Powoli, przy ograniczonym dostępie do legalnych środków policyjnych, zagłębia się w system zależności między poszczególnymi postaciami. Z jednej strony ma do czynienia z karykaturalną parą stręczycieli, Kjellem i Rolfem, z których pierwszy, elegant postury boksera wagi ciężkiej, prowadzi teoretycznie legalny interes z gatunku „inwestycji w branżę rozrywkową”, a drugi, mały i chuderlawy goniec, wprowadza w czyn groźby karalne swojego wspólnika, recytując przy tym fragmenty nordyckiej Pieśni Najwyższego (pourazowy syndrom trudnego dzieciństwa). Z drugiej strony trafia na grupę samopomocy sąsiedzkiej, która, kierując się miłością bliźniego, kilkanaście lat wcześniej postanowiła uchronić od degeneracji rodzinę Monsenów – sztandarowy przykład patologii społecznej. Zaklęty krąg rady parafialnej, w imię sąsiedzkiej solidarności, roztoczył więc opiekę nad trójką małego rodzeństwa: Siv, Maggi i Karlem, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji podjętej decyzji. Dopiero detektyw Veum – wytrawny znawca mechanizmów niesprawiedliwości społecznej – ma odwagę skonfrontować bohaterów z traumatyczną przeszłością.
Jednak Varg Veum dość szybko, jak na 55-letniego detektywa, zaczyna odczuwać symptomy starzenia się. Nie chodzi jeszcze o demencję, ale o refleksyjno-sentymentalny ton, za sprawą którego nad narracją ciąży atmosfera starczej melancholii z elementami katastrofizmu. Trudno oprzeć się wrażeniu, iż nastrój Veuma jest spowodowany nie tyle świadomością zepsucia młodzieńczych ideałów, degeneracji społeczeństwa i generalnym zanikiem empatii, ile po prostu wstrząsem pourazowym wywołanym przez prawie śmiertelny postrzał sprzed kilku miesięcy.
Filozofującym spostrzeżeniom towarzyszą dość jaskrawe przykłady absurdalnego i cynicznego humoru, które ani trochę nie neutralizują goryczy refleksji, a raczej uwypuklają smutną postać starzejącego się detektywa i ostatnie podrygi jego młodzieńczej bezczelności. Veum miewa przebłyski ironii i cynizmu, ale jego anegdoty, dowcipy i komentarze są raczej toporne. Ilustrując skoncentrowaną na dość dziwnych obiektach spostrzegawczość detektywa, przeobrażają się w groteskowe opisy zwykłych czynności i karykaturalne portrety obserwowanych postaci. Puenty natury kosmetyczno-reklamowej (Była tyczkowatą kobietą o głowie w kształcie pucharu, zwieńczonego bielą krótko ostrzyżonych i przygładzonych włosów. Łatwych w pielęgnacji i utrzymaniu) rywalizują tu z refleksjami spożywczo-metafizycznymi (Otworzyłem lodówkę. Również nie zawierała zbyt wiele – słoik z dżemem, zamkniętą paczkę kiełbasek z baraniny, zasuszony kawałek brązowego sera. Szybko zamknąłem drzwiczki. To nie tutaj ukryła swoją duszę). Początkowe próby zrekonstruowania toku myślowego detektywa i uzasadnienia nasuwających mu się skojarzeń tracą sens w zetknięciu z kolejnymi uwagami, jak ta: Herbata była słaba, a Paul wyglądał na mocno przygaszonego. Ale on zawsze miał okresy, gdy się wznosił i gdy upadał na dno, jak żółw w okresie godowym.
Charakterystyczna stylistyka porównań i opisów w sposób bardziej lub mniej zamierzony kontrastuje z powagą tematyki. Motywem przewodnim staje się tu społeczna dysfunkcja, która z poziomu zamkniętej w czterech ścianach rodziny przenosi się na ogół społeczeństwa i podważa efektywność systemu państwa opiekuńczego – linia ta wiedzie od alkoholizmu i cichego przyzwolenia na przemoc seksualną w rodzinie przez nieumiejętność niesienia pomocy pokrzywdzonym po bezsilność państwowej pomocy społecznej. Gunnar Staalesen ze swoimi powieści detektywistycznymi wchodzi w nurt literatury zaangażowanej, krytykując bezmyślność zarówno instytucji pomocowych, jak i pojedynczych ludzi przekonanych o słuszności interweniowania w sprawy, których ich kompetencje nie obejmują. Zwraca uwagę na ciche przyzwolenie społeczne towarzyszące wszystkim wypaczeniom systemu.
Z tej perspektywy Zimne serca trudno przypisać do konkretnego gatunku. Nie jest to ani porywająca powieść kryminalna, ani satysfakcjonująca krytyka społeczna. To moralitet, posługujący się przykładami najbardziej wstrząsającej przemocy związanej z seksem i narkotykami, któremu spójność nadaje formalna dysfunkcja dającej się przewidzieć fabuły i męczących refleksji. Może to zabieg konstrukcyjny mający stanowić analogon wspomnianych dysfunkcji społeczeństwa? Nietypowe użycie pierwszoosobowej narracji w połączeniu z retrospektywnym odtwarzaniem roli detektywa w konwencji zbliżonej do kryminału noir skutkuje stworzeniem formuły niespójnej i zadziwiająco nieobliczalnej. Rozmaite chwyty narracyjne potęgują wrażenie pomieszania konwencji, a brak głębszego rysunku psychologicznego bohaterów wywołuje niedosyt. Ponadto wnikliwy czytelnik, który będzie chciał rozwiązać zagadkę zniknięcia prostytutki szybciej niż sam Varg Veum, natknie się z pewnością na parę błędów logicznych, niekoniecznie wynikających z nieumiejętnego tłumaczenia tekstu.
Gunnar Staalesen, Zimne serca
przeł. Agata Beszczyńska
słowo / obraz terytoria, 2010