Z tym albumem od początku miałem problem. Gdy sięgnąłem po niego po raz pierwszy, twórczość ostrzeszowian nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia, a pamiętając ostatnią, świetną płytę nagraną pod starym szyldem, czułem się nawet nieco rozczarowany muzyką Low-Cut. Jednak z każdym kolejnym przesłuchaniem odkrywałem atuty „LTBD”.

Jeżeli miałbym wymienić dwa najważniejsze, to pierwszym z nich niewątpliwie jest oryginalne brzmienie, raczej niespotykane wśród rodzimych zespołów. Drugim są pomysły na same utwory.
Tutaj duże brawa należą się gitarzystom, którzy z lekkością (świetny warsztat) nadają tonu muzyce Low-Cut. Żeby jednak nie było tak słodko, warto wspomnieć także o minusach. Uważam, że płyta jest trochę nierówna. Wśród bardzo dobrych utworów, jak chociażby otwierającego całość „Slow Heart Beating”, wzbogaconego świetnymi partiami klawiszy „Dreamland” czy zamykającego płytę „Short Time Devilman”, w którym zaśpiewała była wokalistka Magdalena Noweta, jest również kilka zdecydowanie słabszych. Nie za bardzo przekonuje mnie też barwa głosu i styl śpiewania wokalisty, który dość mocno kojarzy się z zespołami sceny grunge. Momentami jego głos brzmi na tyle irytująco, że mocno psuje klimat niektórych utworów.

W informacji prasowej można przeczytać, że twórczość zespołu oscyluje gdzieś pomiędzy indie rockiem a americaną. W sumie można się z tym zgodzić, choć muzycy potrafią wyjść poza te schematy, tworząc coś trudnego do zaszufladkowania i trzeba przyznać, że już na tej płycie słychać duży potencjał Low-Cut. I choć„LTBD” nie zostanie moją ulubioną płytą, to pewnie jeszcze nieraz po nią sięgnę.


Low-Cut „LTBD”
2011 Blue Sparkle Records/Borówka Music