Pina Bausch urodziła się w 1940 roku;  zmarła w 2009 roku. Naukę tańca pobierała od samego Kurta Joossa, prekursora ekspresjonizmu w choreografii. W 1972 roku została dyrektorem Wuppertal Opera Balet, przemianowanej w 1973 roku na Tanztheater Wuppertal Pina Bausch. To wraz z nim tworzy najsłynniejsze spektakle i odnosi międzynarodowe sukcesy. Taniec, choreografia zostały nierozerwalnie połączone z przejmującą ekspresją, służącą wyrażeniu najgłębszych emocji bohaterów. W 2009 roku wraz z Wimem Wendersem rozpoczyna pracę nad filmem, którą przerywa jej nagła śmierć, zaledwie kilka dni po zdiagnozowaniu u niej raka.



Nie dajmy się do końca zwieść zapowiedziom, mówiącym o przełomowym zastosowaniu technologii 3D – ten film to przede wszystkim perfekcyjnie zrealizowany dokument, hołd złożony osobie nieprzeciętnie wrażliwej na piękno, artystce, która całe swoje życie poświęciła i zawierzyła sztuce, która wyrażała siebie przez sztukę i w sztuce zarazem.
Fabuła dzieła Wendersa przeplata fragmenty najsłynniejszych spektakli Piny Bausch (m.in. Cafe Muller, Święto wiosny) ze wspomnieniami członków Tanztheater Wuppertal. Niektóre z filmowych inscenizacji odbywają się w nietypowych miejscach (np. w komunikacji miejskiej, parku, industrialnych przestrzeniach), jednak widz nie odczuwa dysonansu, wprost przeciwnie – spektakle nabierają jeszcze większej siły. Ze wspomnień zaś, nierzadko wzruszających swoją prostotą i szczerością, wyłania się obraz przyjaciela, mentora, pedagoga, opiekuna, osoby, która pozwoliła innym odnaleźć siebie i wyzwolić swoje emocje.



Strona wizualna jest ucztą dla oka – kadry są niezwykle wysmakowane, poetyckie, ściśle skorelowane z prezentowaną treścią. W filmie nie pojawia się zbyt wiele dialogów – „mówią” właśnie obrazy. Jeśli chodzi o szczególne akcentowanie faktu, że zastosowano tu technologię 3D, to oczywiście nie brakuje ujęć, w których ma się poczucie, że zostały nakręcone „pod 3D” (np. taniec w lesie, a zwłaszcza scena otwierająca, kiedy zostajemy postawieni pośrodku tancerzy, odnosząc wrażenie, że zaraz trącimy się ramionami), jednak przez większą część filmu jesteśmy raczej postronnymi obserwatorami – przemawiają do nas emocje tańczących. Można poczuć lekkie rozczarowanie, że twórcy nie zdecydowali się śmielej wykorzystać możliwości, jakie niesie ze sobą trójwymiar, np. właśnie poprzez częstsze ustawianie widza jako osoby „rzuconej” w środek spektaklu. Brakuje ujęć, takich jak chociażby w Czarnym łabędziu Darrena Aronofsky’ego, gdzie byliśmy bliżej tańca, tancerzy. Ale, jak powiedział reżyser, Pina jest filmem dla Piny Bausch i to opowieść o niej ma przede wszystkim pozostać widzom w pamięci.



Jaki zatem jest film Wima Wendersa? Piękny wizualnie. Poetycki, ale gdy trzeba również kipiący emocjami. Wzruszający – zwłaszcza, kiedy zmarłą wspominają jej przyjaciele (część z nich też już niestety nie żyje i im także poświęcona jest w filmie chwila refleksji). To także film innowacyjny – pierwszy raz technologii 3D użyto przy produkcji filmu artystycznego, nie nastawionego na komercję. Czy potrzeba jeszcze jakiś rekomendacji? Niech przemówią obrazy, niech przemówi Pina Bausch.


JOANNA KOLLBEK O PINIE