Tutti fratelli – stara zasada, mówiąca, że wszyscy jesteśmy braćmi, dawno zniknęła ze sztandarów  międzynarodowych organizacji humanitarnych. Więzy, co prawda, trwają nadal, jednak współcześnie łączą one już nie pomagających z potrzebującymi, a rosnący w siłę nowy triumwirat: media, darczyńców i kłaniające się im w pas NGO – organizacji pozarządowych. W swej najnowszej książce Polman śledzi paradoksy współczesnej pomocy humanitarnej, zaglądając za kulisy działań największych graczy. Wniosek z nakreślonego przez dziennikarkę bilansu zysków i strat może, a nawet powinien niepokoić: Afryka, jaką oglądamy w telewizji, jest obrazem wyprodukowanym na potrzeby organizacji humanitarnych, między którymi toczy się permanentny marketingowy wyścig. Sędziuje opinia publiczna, choć o zwycięstwie i tak decydują dziennikarze.

Tytułową Karawanę kryzysu tworzą współcześnie nie tylko dziesiątki organizacji humanitarnych. To także podążający za nimi krok w krok peleton dziennikarzy, celebrytów i polityków, którzy stają się kolekcjonerami traumatycznych obrazów, prezentowanych kolejno szerokiej publiczności. Tak było także, zdaniem Polman, w Sierra Leone:
Dziennikarze z całego świata rzucili się na historie okaleczonych jak pitbulle na stadko przedszkolaków. W Murray Town Camp pojawili się wszyscy – od CNN i „New York Timesa” po holenderskie publiczne staje telewizyjne (...). Zdjęcia [miejscowych – E.Ż.] nieszczęśników sprawiły, że zdobywanie pieniędzy stało się tak łatwe, jak nigdy wcześniej (...).

 
Wizerunki cierpiących dzieci czy pozbawionych rąk kalekich nastolatków doskonale się sprzedają, zaś pozyskane tym sposobem pieniądze pozwalają sfinansować szeregi quasi-humanitarnej administracji.
Książka Polman jest jednocześnie dokumentem i polemiką z taką wizją pomocy. Dlatego autorka demaskuje nieuczciwe praktyki licznych NGO, pokazując, że w XXI wieku dobro co prawda ciągle jeszcze istnieje, znikła natomiast bezinteresowność.

Widziane oczyma Polman organizacje humanitarne sprowadzają walkę o buzz, dotacje i pierwszą pozycję na ogólnonarodowej liście pomagających przede wszystkim do działań widowiskowych, uprawiając działalność na miarę teatralnego spektaklu. Tymczasem jednak reporterka – niejako wpisując się w ten schemat – w swej narracji sama marginalizuje zupełnie organizacje mniejsze, które nie walczą bezwarunkowo o swą obecność w mainstreamowych mediach. Co więcej, jej opowieść o współczesnych sposobach prowadzenia działalności społecznej rzadko dopuszcza do głosu samych zainteresowanych. Dziennikarka w przeważającej mierze bazuje na własnych obserwacjach, unikając jednocześnie konfrontacji swych opinii z głosami osób zaangażowanych w ten typ aktywności. Interesująco pokazuje, w jaki sposób Afrykańczycy i przedstawiciele organizacji humanitarnych uczą się wspólnego życia. Ci pierwsi rozkradają produkty, podszywają się pod sąsiadów, by zdobyć dodatkowe racje żywienia. Ci drudzy – udają, że nie widzą, gdy przychodzi po nie rwandyjski przedstawiciel plemienia Hutu, który tak niedawno mordował brutalnie któregoś z Tutsich.

Nowoczesny mariaż organizacji humanitarnych z mediami poddaje Polman szczególnie ostrej krytyce. Dziennikarka piętnuje przede wszystkim fakt opłacania przez NGO pobytów dziennikarzy w Afryce. Finansowanie przelotu i miejscowych atrakcji (których wartość nierzadko równa jest kosztom wybudowania szkoły) staje się jednocześnie kupowaniem miejsca w gazecie czy czasu antenowego. Bohaterowie książki Polman głęboko wierzą w magię „efektu CNN”, polegającego na kształtowaniu publicznego obrazu danego wydarzenia przez sposób, w jaki jest ono przedstawiane przez to medium. Dlatego z taką nieznośną lekkością przechodzą od filantropii w stronę humanitarnej prostytucji. Sprzedają prasie dokładnie takie obrazy, jakie chce ona widzieć na pierwszej stronie. Bo dobra wiadomość to przecież żadna wiadomość.

Reportaż Polman spośród innych tego typu publikacji wyróżnia przede wszystkim forma. Obszerną część narracyjną uzupełnia bowiem dziennikarka rozbudowanym, alfabetycznym aneksem, gdzie w sposób wyjątkowo subiektywny tłumaczy pojęcia i skróty, wplatane często w tekst główny. Wydaje się jednak, że to właśnie końcowa część Karawany kryzysu w sposób najpełniejszy, a jednocześnie wyjątkowo skondensowany, odkrywa stosunek piszącej do szeroko rozumianej problematyki organizacji humanitarnych. Adresatami krytycznych uwag pozostają tu nie tylko duże, międzynarodowe instytucje, ale także pojedyncze osoby, wśród których znalazła się chociażby Matka Teresa:
(…) mateczka umieściła część przekazanych jej milionów na zagranicznych kontach. Na samym tylko koncie w Nowym Jorku znajdowało się pięćdziesiąt milionów dolarów. (…) Sama mateczka, gdy coś jej dolegało, również chętniej udawała się do nowoczesnych szpitali w Kalifornii.

Polman urzeka bezkompromisowością swych sądów, niepokoi z kolei stosunkowo wysokim poziomem ich ogólności. Książka tej niezależnej holenderskiej reporterki wpisuje się bowiem w szalenie modny współcześnie dziennikarski trend do obnażania konsumpcyjnego zaplecza rozlicznych instytucji. Polman podąża w tym przypadku śladem chociażby Jennie Dielemans, autorki Konsumentów wrażeń. Podobnie niepokojącą diagnozę Szwedka wystawiła przemysłowi turystycznemu, obnażając jednocześnie jego sposoby manipulowania postkonsumentem. W przypadku tego typu dziennikarskich analiz rezultaty bywają czasami niebezpiecznym powtórzeniem tezy: dlatego organizacje humanitarne wyłamujące się z napiętnowanego przez Polman schematu pozostają na marginesie jej zainteresowań. Zgodnie ze starym powiedzeniem, że jeśli istnieją fakty przeczące wstępnym założeniom, tym gorzej dla faktów.


Linda Polman, Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej
przeł. Ewa Jusewicz-Kalter
Czarne, 2011