Geometryczność absurdu
Katarzyna Lemańska


Teatr Cinema z Michałowic w spektaklu Nie mówię tu o miłości w niekonwencjonalnej formie stawia zasadnicze pytania: czy możliwe jest odkrycie własnego człowieczeństwa, istoty, która odróżnia nas od maszyn? Czy dążenie do precyzji działa na naszą zgubę? Może w którymś momencie zatraciliśmy samych siebie?…

Trzej mężczyźni w czarnych melonikach opowiadają polifoniczną opowieść, jak sami sugerują w tytule, nie o miłości. Ich historie zazębiają się, przecinają w dowolnym punkcie, by znowu rozpaść się na pojedyncze zdania, strzępki słów. Automatyzm ciał i działań, ruch sprawiający wrażenie zakreślonego „od linijki”, zderzony jest z opowieścią-rzeką, monologiem wewnętrznym, wstrząsającym wyznaniem.



Ci grabarze (a może ogrodnicy?) współczesności, wyposażeni w ciężkie, ogrodowe łopaty, próbują potokiem słów wyrwać się z cielesnej obręczy. A kiedy to się nie udaje – starają się zniekształcić ten symetryczny świat linii, krawędzi i kątów, kopiąc w ziemi dół. Precyzja ich działań zderzona jest z absurdalnością celu: zmiany boskiego porządku. Nie pomoże odmierzanie przestrzeni za pomocą telefonicznego kabla, dzielenie czasu kuleczkami z papieru (stworzenie Wielkiego Liczydła upadło razem z biblijną Wieżą Babel – Bóg zazdrośnie czuwa nad swoim dziełem stworzenia), tajemnica wszechświata skrywa się bowiem w ludzkiej cielesności. Dlatego mężczyźni szukają istoty swojego człowieczeństwa, źródła śmiertelności. Stąpają na granicy życia i śmierci, aby uchwycić ich znaczenia, ale dochodzą tylko do wniosku przypominającego dziecięcą wyliczankę: „tyłku co z mięsa, krześle co z drzewa, ziemi co z dołu…”

Świat, który prezentuje Cinema, przeraża doskonałością kształtów i wymiarów.
Zapakowana paczka jest kwadratowa w swojej kwadratowości, okienny okrąg to kwintesencja kołowatowości. Geometryczność rzeczywistości sprowadzonej do absurdu. Działania postaci ograniczone są do przestrzeni metalowych kabin (i ich najbliższego otoczenia), przypominających cele więzienne, kapsuły kosmiczne czy pionowo ustawione trumny. Mężczyźni są także więźniami własnego ciała; badają swoją skórę milimetr po milimetrze, skanują ją światłem latarki, dotykają, oddzielają zwały tłuszczu na brzuchu. Dokonują dwuznacznej autoprezentacji: szerokości wyprostowanej ręki i nogi, okrągłości tyłu głowy, kształtu ucha. To im jednak nie wystarcza, chcieliby dotrzeć do własnych wnętrzności. Próbują tego na różnorakie sposoby: przez szeroko otwarte usta, wypluwanie własnych plwocin, wreszcie kopanie dołu. Wszystkie okazują się nieskuteczne – esencja cielesności nieustannie umyka, a postaci coraz bardziej przeistaczają się w napędzane automaty. Trzy historie (i ciała) rozpadają się ponownie.



Men in Black
Karolina Wycisk


Teatr, którego nazwę kojarzymy z atmosferą starego kina i zapachem kurzu na taśmach (35 mm!) z ubiegłego wieku, podejmuje się nie lada zadania, chcąc sprostać tym filmowym skojarzeniom. Cinema z Michałowic – bo o nich mowa – z nadwyżką spłaca dług zaciągnięty u popkulturowego przyjaciela (choć dla niektórych groźnego wroga) teatru, czyli kina.

Faceci w czerni, Cyrk Monthy Pythona, czarno-białe filmy z okresu jeszcze przed erą dźwiękową, gagi na miarę Charliego Chaplina lub Harolda LIoyda to tylko niektóre hasła, które nasuwają się po obejrzeniu „filmu na żywo” na legnickiej Scenie na Nowym Świecie. Nie mówię tu o miłości to komedia absurdu, śmieszno-smutna opowieść czterech (a właściwie trzech – niestety jeden z aktorów nie dojechał na festiwal) grabarzy, pracowników miejskiej zieleni, którzy w kolejnych kadrach filmują swoje historie. I faktycznie, w powietrzu wisi zapach kurzu (specyfika przestrzeni wprowadza w klimat miejsca zapomnianego przez cywilizację), widzowie przynoszą ze sobą koce (ogrzewanie w salach kinowych często pozostawia wiele do życzenia), a przed oczami rozpościera się „ekran” sceny – wszystko jak w małym kinie, o którym swego czasu śpiewał Mieczysław Fogg. Cytując ten stary szlagier:

to jakby o nas był film
więc my wpatrzeni
ach, jak wzruszeni miłością swą.

Tylko z tą miłością w michałowickim filmie coś nie gra. Odgrywana jest dwupoziomowo: na powierzchni utwardzonej i na dole, a z każdej perspektywy wygląda zupełnie inaczej. Podczas sceny „wykładu” prowadzonej przez aktora (tablicą staje się metalowa budka, pełniąca też funkcje trumny lub szafki na pracownicze ubrania – śliną przykleja do niej kawałki papieru, gdzie mogą być zapisane słowa-klucze) miłość jest tematem wiodącym, ale nie tak prostym do wyjaśnienia nam – studentom czy widzom tej tragikomicznej prezentacji. Ale zostawmy tę kwestię, bo w końcu nikt tu nie mówi o miłości.



Men in Black – tak można nazwać postaci z filmowych rolek Cinemy. Mężczyźni ubrani są w „klasyczne” garnitury i stylowe, pamiętające jeszcze modę z czasów kina niemego, czarne meloniki. To wycięte z obrazów Margritte’a szablony szykownych panów, którzy całują damy w rękę i nigdzie nie ruszają się bez swojej eleganckiej laseczki. Zaskakujące połączenie – dobrego gustu z „czarną robotą” grabarzy świetnie wpisuje się w konwencje filmu surrealistycznego (po zakulisowych rozmowach z Bunuelem i Dalim wiem, że widzą pewne podobieństwa). Urok autorskich „filmów” Szumskiego polega też na doborze ścieżki dźwiękowej, świetnie korespondującej z kadrami spektaklu. Jak śpiewał Fogg:

Nic tak nie przypomina
dawnych odległych chwil
jak muzyczka z niemego kina
rzewna jak stary film.

Michałowicka produkcja to wysublimowane, teatralne kino dla prawdziwych smakoszy, widzów, którzy mają swoje stałe miejsce na publiczności i nie potrzebują do szczęścia efektów 3D, nagłośnienia dolby surround czy megaporcji popcornu. To pozycja grana wyłącznie w sieci kin studyjnych (typu: siedziba Teatru w Michałowicach, legnicka Scena Teatru im. Modrzejewskiej), dostępna też w pakietach festiwalowych, ale tych rzeczywiście nie-złych.




Teatr „Cinema” z Michałowic
Nie mówię tu o miłości
reżyseria: Zbigniew Szumski
scenografia: Zbigniew Szumski,
obsada: Jan Kochanowski, Dariusz Skibiński, Tadeusz Rybicki, Paweł Adamski
premiera: 1995 r.

Teksty ukazały się w „Niezłym Numerze. Dzienniku Festiwalu Teatru Nie-Złego” nr 4 dnia 25 września 2011 (do pobrania na stronie festiwalu: http://niezly-festiwal.pl/)


Zdjęcia: Karol Budrewicz

* Nie-taka forma recenzji zawdzięcza swój kształt założeniom „Niezłego Numeru” (dziennik festiwalowy), w którym publikowane były teksty. Zatem o nie-złym teatrze, z innej perspektywy, pół żartem, pół serio, wychwytując to, co oryginalne, nietypowe i niespodziewane.