Czym chata bogata, czyli Cholonek
Katarzyna Lemańska
Ślązaku, zasiądź do stołu. Dopóki jeszcze stać Cię na sutą, słowiańską (a kiedy wiatr zawieje inaczej – zachodnią) strawę. Nim jeszcze Führer dojdzie do władzy i będą walczyć na Twojej śląskiej ziemi Polacy, Żydzi, Niemcy i Ruscy.
Kultowe przedstawienie Teatru Korez z Katowic nie traci nic ze swojej energii i czarnego humoru. Na legnickim festiwalu świętowało siódme urodziny z iście śląską werwą i zaprosiło widzów do teatralnej uczty. A Ślązak dobrze zjeść i wypić potrafi.
Cholonek w reżyserii Mirosława Neinerta i Roberta Talarczyka (także adaptacja tekstu) powstał na podstawie książki Janoscha Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny. Opowiada o losach rodziny Świętków na przestrzeni prawie dwudziestu lat (od czasów przejęcia władzy przez Hitlera do lat 50.). Ich historia toczy się przy rodzinnym stole – raz suto zastawionym, innym razem klepiącym biedę. W tej starej kuchni można wyżalić się ze wszystkich trosk, współczuć ludzkiej niedoli, wyjawić najskrytsze sekrety, pośmiać się z sąsiadów i wypłakać, pogawędzić, poprosić o rękę panny, wyprawić wesele i ubić dobry interes, wreszcie rodzić i umierać.
Świętkowa (rewelacyjnie zagrana przez Grażynę Bułkę) dzierży w rodzinie władzę twardą ręką. Z wielkiego kredensu wydobywa, obok kolejnych tłustych dań, cięty dowcip, lokalne plotki, wiązankę przekleństw. „Z niczego ni ma nic...” – Ślązak musi sobie w każdej sytuacji poradzić. Zwłaszcza że nie jest na tej ziemi ani swój, ani obcy.
Cholonek to spektakl naładowany pozytywną energią i śląskim humorem. Dola czy niedola, rodzina Świętków kombinuje, co uszczknąć dla siebie. Gromkie wybuchy śmiechu i liczne aplauzy publiczności milkną od połowy przedstawienia. Opowieść o Ślązakach nie jest tak zabawna, jak by się na pierwszy rzut oka wydawało. Bo to historia prawdziwa. Niekiedy zakrapiana alkoholem i zagryzana kiełbasą, pełna komicznych opowieści o wanckach, Gryzokach, leczniczych właściwościach kremu Nivea i lewatywie. Każdy, kto chce poznać naturę Ślązaka, musi zobaczyć ten spektakl.
Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o… wanckach, ale boicie się zapytać
Karolina Wycisk
Zaczynając od kropki: Koniec i bomba a kto nie był ten trąba! Więcej nawet. Kto nie widział korezowego Cholonka, ten jest uboższy o wiedzę – o dziwo – encyklopedyczną. Bo pomijając fakt, że śmiechu (i płaczu) było co niemiara, Ślązacy całkiem poważnie postanowili wziąć się za naszą, bądź co bądź niepełną, edukację.
Widzowie wiedzą już wszystko na temat wancków (temat tabu w pewnych kręgach). To niepiękne słowo ma jednak niekrótką tradycję (źródłosłów w języku niemieckim: Wanze, Wantlus, Wandlaus; po łacińsku to Anoplura; co tłumaczy się jako wesz ścienna, niektórzy mówią na nią po prostu pluskwa), insekt zaliczany jest do pluskwiaków różnoskrzydłych, obok takich owadów jak: zajadek domowy, rozwałka sosnowa, szklarz, straszyk, zażartka, kowal bezskrzydły, wioślak, płoszczyca. Pływa na wznak. Żywi się sokiem roślinnym i krwią. Z powodu tego drugiego upodobania jest tępiony przez ludzi o mocnych nerwach. Żeby wykończyć wancka trzeba się bowiem natrudzić. Pluskwiak jest wyjątkowo sprytnym przeciwnikiem, nawet wytrwały tępiciel wancków – Świętek – przyznaje, że (skubane!) wpadną na pomysł, jak ominąć truciznę (puszki z benzyną rozstawiane przy nogach łóżka, do którego wancki garną się w celu ogrzania i znalezienia pożywienia). Podczas walki z wyjątkowo groźnym nieprzyjacielem można doznać nawet obrażeń cielesnych. Niejaki Lettenpichler wylał spirytus za listwy podłogi (inny sposób na pluskwy) i zapalił, co być może wypłoszyło stado, ale on się już tego nie dowie. Tam, gdzie wancków jest „w pierony” trzeba się mieć na baczności. Jak utrzymuje Detlev, znane są nawet wypadki śmiertelne (w sytuacji: pluskwa contra człowiek, jego noga i niebezpieczne narzędzie typu lutownica). Świętkowa-kuchni królowa jednak pluskwiaków się nie boi, w kieszeni zawsze nosi czosnek – czyżby wancki były młodszym kuzynostwem krwistolubnych wampirów? – a w razie ukąszenia naciera się sokiem z cebuli. Jak zresztą powtarza, „z niczego ni ma nic” i lepiej (profilaktycznie) pachnieć cebulą cały czas niż cierpieć z wanckowego powodu. Michcia stosuje zalecenia przodków i raz w tygodniu wciera sobie pod pachę spirytus („neutralizuje zapach ciała, odświeża i pachnie zawsze czy¬stością”). Świętek oburza się na fakt marnotrawstwa cennego trunku i każe sobie dopełnić szklanice. Tym optymistycznym akcentem zakończmy kurs wiedzy powszechnej z entomologii, ale nie zapominajmy – wancki czają się wszędzie!
Cholonek
Teatr Korez z Katowic
Prapremiera: 16 października 2004
Adaptacja: Robert Talarczyk
Reżyseria: Mirosław Neinert, Robert Talarczyk
Scenografia i kostiumy: Ewa Satalecka
Opracowanie muzyczne: Stanisław Szydło
Opracowanie i realizacja światła i dźwięku: Sergiusz Brożek
Występują: Grażyna Bułka, Izabela Malik, Ewa Grysko/Barbara Lubos-Święs, Mirosław Neinert, Dariusz Stach, Robert Talarczyk
* Nie-taka forma recenzji zawdzięcza swój kształt założeniom „Nie-Złego Numeru” (dziennik festiwalowy), w którym publikowane były teksty. Zatem o nie-złym teatrze, z innej perspektywy, pół żartem, pół serio, wychwytując to, co oryginalne, nietypowe i niespodziewane.
Teksty ukazały się w „Nie-Złym Numerze. Dzienniku Festiwalu Teatru Nie-Złego”, nr 3/24 września 2011 (do pobrania na stronie festiwalu: http://niezly-festiwal.pl/)