Wydana po raz pierwszy w 1901 roku nakładem oficyny Ollendorf et Albin Michel, druga część powieściowego cyklu Colette – Klaudyna w Paryżu stanowi ciekawy zapis unaoczniający proces przystosowywania się kobiet do aktywności w sferze publicznej. Jako taki jest świadectwem ówczesnej walki o możliwość wpisywania się w oficjalny, patriarchalny dyskurs i zarazem przejawem podążania śladami wcześniejszych, często trwożliwych kroków wykonanych przez poprzedniczki od dziesięcioleci starające się „wychodzić” prawo do nieskrępowanego uczestnictwa w przestrzeni kultury.
Charakter narracji – stylizowanej na pamiętnik poświęcony przygodom tytułowej Klaudyny – oscyluje między naiwnymi wyznaniami pensjonariuszki świeżo przeprowadzonej z prowincji do Paryża a przenikliwymi niekiedy obserwacjami młodej kobiety z dystansu przyglądającej się nowemu środowisku. Ustosunkowanie Klaudyny wobec doniosłej zmiany, którą niewątpliwie jest porzucenie ukochanego Montigny i – zgodne z wolą ojca – zamieszkanie w stolicy Francji, najlepiej chyba oddaje bezceremonialne stwierdzenie dziewczynki: staram się być grzeczna, choć paryskie „świeże jajka” mają dla mnie smak gazety. Splot kilku zapewne czynników, w tym: tęsknota za rodzinnym domem, niemożność znalezienia oparcia w chaotycznym i introwertycznym ojcu-naukowcu, wreszcie – rozterki dojrzewającej kobiety zmuszonej do konfrontacji z nowymi realiami – decyduje o finalnym efekcie – niedyspozycji, która na kilka tygodni wyłącza bohaterkę z aktywnego życia.
Wypadki następujące po ozdrowieniu Klaudyny, mianowicie rekonwalescencja zachodząca symultanicznie z procesem stopniowego poznawania paryskiego świata, przynoszą nieoczekiwany zwrot akcji – zawiązanie przyjaźni z atrakcyjnym młodzieńcem, kuzynem Klaudyny, i przede wszystkim – romans z jego ojcem, Renaudem. Fascynacja starzejącym się mężczyzną może nieco dziwić, jeśli wspomni się losy niepokornej bohaterki pierwszej części serii, Klaudyny w szkole. Wówczas czytelnik miał okazję śledzić homoerotyczne podboje dorastającej uczennicy zakochanej w niewiele od siebie starszej nauczycielce.
Dość nietypowy dobór obiektów pożądania jest jeszcze jednym przejawem testowania trwałości struktur otaczającego świata. Te natomiast – przynajmniej w powieściowej rzeczywistości – ustępują pod lada naciskiem, wobec czego Klaudyna zaczyna jawić się jako wcielenie młodocianej superwoman, zdolnej uzyskać każdą swobodę, uniknąć wszystkich przykrości, podbić serce dowolnego mężczyzny i obezwładnić niejedną kobietę. Łatwość i uciecha granicząca z premedytacją, z którymi dziewczyna kwestionuje panujące zasady, powodują, że istnienie tradycyjnego, krępującego przejawy wszelkich emancypacji układu społecznego Europy początku XX wieku zdaje się niepodobieństwem, mrzonką skłonnych do przesady, mniej udolnych jednostek.
Taką właśnie metodę prezentowania niezłomnej siły charakterów, sprytu, inteligencji i osobistego uroku kobiet wybrała Colette do walki z obliczami zniewolenia. Jej książki – a szczególnie silnie nawiązujący do wątków autobiograficznych cykl poświęcony Klaudynie – są rodzajami eksperymentatorskich prób przełamana konwencji: zarówno kobiecego stylu pisania, jak i życia. Bohaterki Colette – nietuzinkowe, odważne, energiczne – swoimi poczynaniami ośmieszają zaściankowość i hipokryzję zastanego porządku, a dzięki determinacji i pomysłowości – zdobywają sobie margines swobody.
Taka jest też Klaudyna, która z prowincjonalnej pensjonarki bez ustanku porównującej sielskie i beztroskie życie na wsi do obostrzonej wieloma ograniczeniami egzystencji paryskiej, przeradza się kolejno: w otwartą na nowe doświadczenia flâneuse samotnie eksplorującą nieznane tereny; przeglądającą się w witrynach sklepowych konsumentkę, która nie przebiera w środkach, by zaspokoić swoje wymagania estetyczne; kokietkę żądną odnaleźć w bezosobowym tłumie kandydata do fascynującej gry spojrzeń; i wreszcie – dandyskę upatrującą w rozmarzonych, pożądliwych oczach obcych mężczyzn potwierdzenia własnej atrakcyjności. Jednocześnie metamorfozy, którym podlega cielesność Klaudyny, są ściśle skorelowane z etapami poznawania otaczających ją przestrzeni.
Stan równowagi i akceptacja własnego ciała, znamienne dla wychowanego na wsi dziecka, zostają zniwelowane wraz z przeprowadzką do miasta. Klaudyna stopniowo „oddala się” od swojego ciała, patrzy na nie jak na obcą powłokę, źródło zmartwień i rozczarowań, by w końcu przeistoczyć się w zahukane dziewczątko, zakompleksione i nie do końca świadome potęgi swej somy. Kolejne wypadki – niekiedy wręcz ingerujące w intymność bohaterki – zmuszają do obrony granic prywatności, na przykład w sytuacji, gdy nieznajomy wytworny pan mija na ulicy dziewczynę z najniewinniejszą miną i szczypie ją przy okazji w pośladek. Młoda kobieta musi odtąd stać się gwarantką nienaruszalności swego ciała. I wówczas, nieco paradoksalnie, wkraczanie w nowe przestrzenie mobilizuje do zredefiniowania dualistycznych opozycji psychofizycznych, odkrycia walorów swojej postaci i w konsekwencji – staje się przyczynkiem do przebudowania tożsamości i przejścia w dorosłość.
Dlaczego jednak – jak rzekło się na wstępie – nieco wstyd czytać tak sympatyczną opowiastkę? Przecież mimo ewidentnie przewidywalnej intrygi, od lat wykorzystywanej w kobiecych powieścidłach różnej maści, niezbyt wyrafinowanego stylu (udatnie oddanego w rodzimym języku przez tłumaczkę, Krystynę Dolatowską), książki o Klaudynie czyta się z zawrotną szybkością, zaciekawieniem i niekiedy nawet – rozbawieniem. Ale przede wszystkim – ze zgoła nieoczekiwanym zapałem, co niepokoi najbardziej. I zapewne właśnie za tę zdolność tak konsekwentnie tępiono złośnicę Colette: chyba w każdym potrafi ona rozbudzić pensjonarskie ciągoty.
Sidonie-Gabrielle Colette, Klaudyna w Paryżu
przeł. Krystyna Dolatowska
W.A.B, 2011