Jest także możliwość, iż czytelnik po prostu pragnie poznać marzenia senne Michela Leirisa. To jednak zgoła nieprawdopodobne, zważywszy na znikomą popularność i związany z nią dyskursywny niebyt – czy może raczej – niedosyt obecności myśli Leirisa w polskiej humanistyce, z rzadka, lecz konsekwentnie i heroicznie zwalczany dzięki godnej najwyższych pochwał publikacyjnej działalności „Kontekstów” (zwłaszcza numer 3-4 z 2007 roku, w całości poświęcony autorowi Wieku męskiego), „Literatury na Świecie” (5-6/2010) i wydawnictwa słowo/obraz terytoria (Lustro tauromachii, 1999; Noce bez nocy, 2011, ale też Historie oka (2010) Tomasza Swobody, częściowo traktujące o refleksji Leirisa). Zatem cóż komu po tej publikacji, starannie przetłumaczonej przez Annę Wasilewską po pięćdziesięciu latach od pierwszego francuskiego wydania?

O ile do zasad bon tonu należy zwykle konieczność wysłuchiwania opisów czyichś snów, o tyle nie do końca wiadomo, jak czytać takie zapisy. Z pretensjonalną w gruncie rzeczy ciekawością podglądacza cudzej intymności? Z lekko perwersyjnym zapałem psychoanalityka? Czy może z jeszcze bardziej niecnym interpretacyjnym zacięciem filologa? Niewątpliwym atutem – stanowiącym jeden z głównych przyczynków do lektury – jest fakt, że omawiane notatki opierają się i wymykają takim schematycznym odczytaniom. I jakkolwiek trudno o bardziej banalne stwierdzenie (szczególnie w czasach, gdy właściwie wszystko się wymyka, lecz niekoniecznie opiera), to faktycznie, wysoce kłopotliwe okazują się próby znalezienia odpowiedniego klucza do świata Leirisowskiej – trzeba to wreszcie przyznać – nader frapującej oniryki. Pewnym wzorem może być posłużenie się metodą percepcji montażu figuratywnego, pokrewną zresztą odbiorowi organizacji obrazów Siergieja Eisensteina czy rozumieniu koncepcji Mnemosyne Aby Warburga. Relacyjna zasada konstruowania formalnych całości nie jest chyba sprzeczna z preferencjami samego Leirisa, zasilającego przecież komitet redakcyjny paryskich „Documents”, zbudowanych według podobnej formuły. Styl zapisów – sporządzanych dość nieregularnie od 1923 do 1960 roku – coraz intensywniej i płynniej lawirujący miedzy sferami snu i jawy – ewoluuje od tonu lakonicznego, znamiennego dla pierwszych notatek, po bardziej wylewny, charakterystyczny dla chronologicznie późniejszych, częstokroć rozbudowanych partii opisowych połączonych niejednokrotnie z na poły analitycznymi, na poły ironicznymi czy nawet – anegdotycznymi autokomentarzami.

Można zapewne uznać Noce bez nocy za przykład niezłej literatury, spójnej zresztą z innymi dokonaniami pisarskimi francuskiego etnografa, więcej nawet – stanowiącej stylistyczną i tematyczną kwintesencję, swoistą miniaturę nader reprezentatywną dla Leirisowego dorobku.
Bo o ile L`Afrique fantôme, czyli diariusz spisywany podczas misji Dakar – Dżibuti, niepodobny do innych ówczesnych naukowych sprawozdań z podróży, szokował stopniem autobiografizmu, o tyle omawiany zbiór snów zaskakuje ogólnokulturowymi znaleziskami, jak choćby reminiscencjami z etnograficznych wypraw czy wzmiankami o tłumnie zaludniającej marzenia senne Leirisa plejadzie jego przyjaciół-artystów, wśród których pojawiają się między innymi: Simone de Beauvoir, André Masson, Giorgio de Chirico, Georges Bataille, André Breton, Picasso czy Robert Desnos. Wątki autobiograficzne przenikające się z oniryczną rzeczywistością, zaprawione w stosownych proporcjach literacką fikcją to znamiona całej twórczości Leirisa. Opisy snów są bowiem stałym budulcem właściwie wszystkich ważniejszych tekstów – zarówno Wieku męskiego, Dziennika, jak i wrażeń z afrykańskiej podróży, natomiast wśród Nocy bez nocy pojawia się także kilka Dni bez dnia, czyli zapisów przygód dziennych, niby nie wyśnionych, ale jednak wciąż onirycznych. I jakkolwiek oczywistością jest stricte literacka, kreacyjna, zatem wtórna wobec przedmiotu natura takich świadectw, to jednak istnieje pokusa, by pomimo selektywno-scalających zabiegów obróbki słownej dopatrywać się w onirografii Leirisa istnienia pewnych prymarnych, stale powracających obrazów – można zaryzykować chyba stwierdzenie: tworów jego podświadomości.

Sny Leirisa – tak jak je przedstawił w Nocach bez nocy – przybierają odmienne kształty, zdając się mieć różnoraką proweniencję. Większość jest patchworkowa, przypomina tkaninę podszytą materią codziennej praktyki, przy czym w splocie tym dość wyraźnie wyczuwalne są ściegi oddzielające skrawki poszczególnych wspomnień i doświadczeń.

Niektóre marzenia senne bardziej podobne są do misternie tkanej, zwiewnej pajęczyny i zarazem pokrewne poetyckiej wizji pajęczych koncentrycznych kręgów Stanisława Barańczaka; cechuje je zatem – z jednej strony – ażurowa delikatność, półprzejrzystość czy nawet mglistość, z drugiej – precyzja symetrycznej struktury i geometryczne wyrafinowanie konstrukcji, jak na przykład we śnie z 15-16 marca 1923 roku: W głębi nieba ciągną się w równym szyku rozjarzone mlecznobiałe kule. Z każdej wychodzi długi metalowy pręt, jeden z nich przebija mi pierś na wylot, a ja nie czuję nic poza wielką euforią. Zmierzam w kierunku tych świetlistych kul, sunąc wzdłuż prętów i pokonując łagodną krzywiznę. W obu rękach trzymam dwa najbliższe pręty, z łańcuchem ludzi, oni także pną się ku niebu, każdy po szynie, która go dziurawi. Projekcje intensywnie odwołujące się do doświadczeń przestrzenno-wizualnych wielokrotnie ewokują obrazy cierpiącego ciała, poddawanego nader starannym, można powiedzieć – równomiernie zadawanym torturom.

Inne sny są gęste, zawiesinowe, zapewne zgrabnie realizują Bataille`owskie marzenie o formie doskonale bezforemnej i do niczego niepodobnej, jaką jest na przykład plwocina. Być może ich pierwotny bezkształt zostałby najlepiej wyrażony poprzez ciąg impresji, jednak Leiris – kierowany zapewne potrzebą racjonalizacji lub też wyrażonym przy innej okazji przekonaniem o symbolicznym pokrewieństwie łączącym ślinę i język – stara się za każdym razem odnaleźć pewną dominantę, wydobyć na wierzch jakiś poręczny uchwyt. Wówczas tak wyeksponowany, ostro rysujący się konkret zawieszony jest – niczym cząstka ciała stałego w mieszaninie niejednorodnej – pośród substancji nieco lżejszej, to znaczy niezbyt wyraźnego, trudnego do dokładnego rozpoznania tła.

W takich właśnie snach dominuje na ogół doświadczenie somy doznającej najwyższego dyskomfortu o nieidentyfikowalnym pochodzeniu, na przykład w notatce datowanej na 7-8 kwietnia 1943 roku: Czuję obrzydzenie, grzebiąc się w tym błocie po omacku. Boję się, że moja ręka napotka jakieś odrażające stworzenie lub przedmiot. (…) ta perspektywa napawa mnie odrazą i niepokojem. Niepokój poszukiwań upragnionego przedmiotu podsycany jest niejasnym przeczuciem natknięcia się na coś zgoła abjektualnego, czy właśnie – bezforemnego, i wiąże się w tym wypadku z niemożnością przeniknięcia tajników topografii, zwykle odgrywającej w opisach Leirisa niebanalną rolę, gdyż wyznaczającej podstawowe punkty orientacyjne. Punkty orientacyjne a może raczej – punkty odbicia, gdyż Leirisowe oniryczne alter-ego znacznie częściej poszukuje nowych ścieżek dojścia, dąży do jakiegoś niesprecyzowanego bliżej celu, aniżeli błądzi, tropiąc dróg odwrotu.

Liczy się pozyskiwanie coraz to nowych postrzeżeń, wrażeń i doświadczeń, a nade wszystko – uniknięcie destabilizującej stagnacji, która mogłaby wywołać lub obnażyć poczucie braku. Dlatego istotny jest ciągły ruch, także wysiłek umysłu. Dobrym przykładem obrazowego skorelowania aktywności fizycznej z wytężoną pracą mózgu jest scena, w której postać biegnie przez pola, w pogoni za własną myślą po czym wsiada na lekki i wysmukły rower, żeby zyskać na szybkości. Zatrzymanie pogoni, uwięzienie w zamkniętej przestrzeni czy zastygnięcie formy byłoby jednoznaczne z popadaniem w nicość, wymykaniem się ze snu jakby od spodu, runięciem w coś, czego nie da się wysłowić, a co pozostawia wrażenie nawet nie pustki, lecz bezgranicznej luki, która uosabia martwy czas, jakby wyrąbany siekierą z mojego życia. Dlatego najpotężniejszym zagrożeniem dla bohatera omawianych snów (a kto wie, czy nie dla samego Leirisa, którego literatura, jak trafnie zauważa Tomasz Szerszeń, jest „przepełnioną żałobą medytacją na temat śmierci, braku, pustki), jest bezruch i bezczas znamionujące nie tyle martwotę, co – pozostającą poza porządkami jawy i snu – próżnię właśnie.

Niepowtarzalnego uroku Leirisowego sennika upatrywać wypada zapewne w jego wielopostaciowości. Przez jednych może być postrzegany jako rodzaj intymnego diariusza tworzonego metodą narcystycznego drążenia tajników psychiki, przez innych – literacka spuścizna jednego z przedstawicieli surrealizmu, jeszcze innych – niekonwencjonalny sposób tworzenia autobiografii, próba zwerbalizowania sennych obrazów. Jakkolwiek – żadna z etykietek nie oddaje chyba w pełni zamysłu francuskiego pisarza, którego sylwetka w równym stopniu wymyka się zwięzłej prezentacji. Wszak Leiris to autor tomów poetyckich i powieści (które nazywał negacjami powieści), diarysta, eseista, krytyk sztuki, surrealista, który zbuntował się przeciw surrealizmowi, nietypowy podróżnik, badacz kultów opętania, etnograf sprzeniewierzający się praktykom ówczesnej etnografii, fascynat corridy, kolekcjoner, jeden z redaktorów „Documents”, czyli kompan m.in. George`a Bataille`a, Carla Einsteina, Marcela Griaule`a i Roberta Desnosa. Do tego – jak uzmysławia Dariusz Czaja – znawca opery i jazzu, stały bywalec domów publicznych, miłośnik kobiet i praktykujący homoseksualista. Chodząca enigma? Człowiek wielu twarzy? Czy raczej wielu Leirisów w jednym ciele? Wszystko możliwe. Przede wszystkim jednak taki twórca, który idzie „na wspak” i „na przekór”. A w noc i w dzień mu się śni.

Michel Leiris, Noce bez nocy i kilka dni bez dnia
przeł. Anna Wasilewska
słowo/obraz terytoria, 2011