Wyreżyserowany przez Raję Gosnella, specjalistę od hałaśliwej kinofikacji kreskówek TV (pamiętacie dwie części Scooby Doo…?; pamiętacie, która jest która…?), nowy globalny mega-hit przybywa oto nad Wisłę – a same smerfy, za sprawą kosmicznego „portalu” łączącego ich świat i czas z naszymi (lepiej w to nie brnijmy), odwiedzają Nowy Jork. Zupełnie jak Giselle w Zaczarowanej (2007), ale mniejsza.

Mimo że film Gosnella kurtuazyjnie chyli kapelusza przed dwuwymiarowym, archaicznie papierowym oryginałem Peyo (w jednej scenie czytają go same smerfy), to i tak całość sytuuje się o lata świetlne od nobliwych kreskówek – nie tylko pod względem technicznym, ale także narracyjnym i światopoglądowym. Poprzez wyrzucenie smerfów poza nawias ich świata i zderzenie z nie-animowanym Nowym Jorkiem, a także z parą ludzkich bohaterów w postaci młodego małżeństwa, twórcy – rzecz niespotykana w serialu – chyłkiem kwestionują rację bytu smerfowej wioski. Całość jest nie tyle opowieścią o konkretnej przygodzie, co o próbie, na jaką zostaje wystawiony niebieski mikro-świat zbudowany (i spłodzony…?) przez Papę Smerfa.

Smerfy o wiele trudniej czytać w kategoriach politycznych, niż takiego, dajmy na to, Avatara (2009), gdzie niebieskie ludki były wycięte z książeczki ze stereotypami, a konkretnie z rozdziału „Ofiary kolonializmu”. Jednocześnie już Donnie Darko (2001) dowiódł, że uniwersum Peyo prowokuje do twórczych (nad)interpretacji. Społeczeństwo smerfów jest pozbawione aparatu przemocy, a prześladujący je Gargamel jest na poły żałosną, na poły groteskową ofiarą monomanii – a nie przedstawicielem wielkiego korporacyjnego bądź nacjonalistycznego Zła.
(Ta monomania przybiera w nowym filmie rozmiary bombastyczne: w pierwszej scenie z jego udziałem, Gargamel wystawia sam dla siebie sztukę marionetkową o smerfach, a później jeszcze pieści – zwymiotowany przez Klakiera – pukiel włosów Smerfetki).

Społeczność smerfów jest dlatego tak pociągająca, bo stanowi wizję wiecznych letnich kolonii, gdzie każdy uczestnik jest wygodnie zasklepiony w swym indywidualnym solipsyzmie – a jednocześnie nikt nigdy się nie nudzi. Zgrywus nie wymyśla coraz to nowych dowcipów, a jedynie powtarza jeden i ten sam kawał – w nieskończonej pętelce. Każdy chodzi ubrany codziennie tak samo; ciągła wytwórczość (bo smerfy coś tam cały czas robią) nie owocuje technologicznym postępem, a jedynie utrzymywaniem przytulnego status quo (nawet inwencja muzyczna jest zamrożona: smerfom wystarcza jedna jedyna melodia do nucenia co dzień).

Nic dziwnego, że kiedy niebiescy obywatele aseksualnej mini-Utopii trafiają do Wielkiego Jabłka, ich pierwszą reakcją jest szok („Co to za posmerfione miejsce?”). Niemniej cała logika filmu pracuje w ten sposób, by przybysze rozpoznali uroki kultury opartej na ciągłym dążeniu do postępu i konsumpcji. Smerfetka przeżywa swą epifanię w legendarnym sklepie zabawkarskim FAO Schwartz („Mogę mieć więcej niż jedną sukienkę!”), a Papa Smerf rzuca nowojorczykom na odchodnym: „W waszej wiosce jest kilka dobrych pomysłów”, po czym pod napisami końcowymi widzimy smerfną Statuę Wolności w samym środku muchomorowej wioski.

O ile smerfy uczą się od Ameryki przedsiębiorczości i antydeterminizmu (jako że to Ciamajada – wbrew  zabobonnym wróżbom Papy! – ratuje sytuację pod koniec), o tyle przygarniający przybyszów Patrick (Neil Patrick Harris) i Grace (Jayma Mays) uczą się od niebieskich ludków, jak być rodzicami. Grace już w swej pierwszej scenie jest w ciąży, a przymusowa opieka nad smerfami staje się błyskawicznym kursem rodzicielstwa, którego Patrick podświadomie się obawia („Nie chcę, żeby po domu biegały mi małe ludziki!”, wymyka mu się w chwili quasi-terapeutycznej słabości).

Jeśli ten rozkrzyczany (ale zabawny i emocjonujący) film ma wyraźne centrum, to jest nim właśnie relacja Papy Smerfa z Patrickiem – oto patriarcha namaszcza patriarchę; Papa mianuje papę. (Ostrożnie, polscy prawicowcy z selektywnym liberalizmem w dłoni i totalną homofobią w sercu – zanim ogłosicie Smerfy swym prorodzinnym filmem roku, wiedzcie że sam Neil Patrick Harris jest szczęśliwym ojcem, wraz ze swym partnerem Davidem Burtką: toż to Papa i Papa, a jednym z nich jest Doogie Howser, olaboga! [Więcej tutaj]).

Film jest wizualnym roller-coasterem, co jest jasne już w scenie pierwszej (z pikującymi w głąb lasu bocianami), z pocztówkowo sfotografowanym Nowym Jorkiem, wieloma śmiesznymi gagami i co najmniej dwoma momentami bebechowatego 3-D-kiszkoskrętu, w których piszący te słowa poczuł się jak na gigantycznej huśtawce (fajnie było!). Jak na mój gust za dużo jest tu dowcipów moczowo-genitalnych (nie przypuszczałem, że kiedykolwiek zobaczę, jak Klakier rozkracza się Gargamelowi na twarzy, na co ten woła w tonie – radosnego…? – odkrycia: „Jesteś samcem!”). Niemniej bawiłem się bardzo dobrze, łyknąłem przesłanie o uczłowieczeniu kapitalizmu przez smerfy i zliberalizowaniu utopii przez Amerykę, po czym spokojnie wróciłem do tramwaju nucąc tytułową melodię i pukając się w czoło jednocześnie.

PS. Nigdy nie byłem Smerfetką (do czego przyznaje się w autobiograficznym wstępie do swego artykułu, opublikowanego w sierpniowym „Filmie”, Łukasz Maciejewski), ale miałem kolekcję gumowych smerfów made in China (brought from Germany), niedzielne wieczory spędzałem przyklejony do telewizora i do dziś pamiętam totalną konfuzję, z jaką witałem powracającą w czołówce frazę „dźwięk podkręćcie i usiądźcie”. Cieszę się, że dzięki nowemu filmowi moja bratanica i ja będziemy mieli temat do rozmowy, bo prawdę mówiąc nie mam pojęcia, o co chodzi z tymi jej „edukacyjnymi” pajacami z kanału CBeebies.




Michał Oleszczyk – krytyk filmowy, absolwent filmoznawstwa UJ. Publikuje w „Kinie” i na blogu Ostatni fotel po prawej stronie. Autor książki Gorycz wygnania: Kino Terence’a Daviesa i współautor (z Kubą Mikurdą) wywiadu-rzeki Kino wykolejone: Rozmowy z Guyem Maddinem. W 2010 roku, nakładem Korporacji Ha!art, ukazała się książka Trzynasty miesiąc. Kino braci Quay, w której można się zapoznać się z obszerną rozmową Michała Oleszczyka i Kuby Mikurdy z braćmi Quay. Fragment wywiadu – do przeczytania tutaj.

Tekst pochodzi z blogu Autora