Fabuła ma nieco amorficzną formę. Historia zaczyna się przypadkowo, od feralnej wizyty Hamaguchiego w zoo zimową porą, brakuje jej wyraźnego rozwinięcia, a puenta wydaje mi się niewyraźna. Nie stanowi to jednak żadnego zarzutu wobec komiksu – rytm historii bije w takt kolejnych miesięcy wypełnionych ciężką harówką w pracowni, przetykaną nielicznymi chwilami oddechu i zbliża kompozycję do rzeczywistego, codziennego życia. Dramaturgia pojawia się dopiero pod koniec, przy okazji zakończenia i moim zdaniem za bardzo trącając tanim sentymentalizmem, odstaje od reszty utworu.
Hanami zawsze było wdzięcznym obiektem krytyki jeśli chodzi o warstwę edytorską swoich komiksów, zarówno tej celnej, jak na przykład Jarka Obważanka, jak i całkowicie chybionej. Zoo zimą pod tym względem prezentuje się poprawnie, Radosław Bolałek i jego współpracownicy sukcesywnie eliminują kolejne niedociągnięcia, choć do poziomu prezentowanego przez Mroję i Kulturę Gniewu jeszcze daleko. Do jakości druku nie można mieć najmniejszych zastrzeżeń, tłumaczenie prezentuje przyzwoity poziom, językowe kiksy występują, ale należą do rzadkości. Nieciekawej okładki czepiał się nie będę.
Czytając Zoo zimą nie mogłem odpędzić się do natrętnych porównań z Blankets. Bo właściwie komiksy Jiro Taniguchiego i Craiga Thompsona traktują o tym samym. Przekraczaniu niewyraźnej granicy dzielącej pacholęctwo od wczesnej dorosłości, tej wielkiej, pierwszej miłości i odkrywaniu swojej artystycznej wrażliwości. Nawet wątek rodzinny się pojawia. Jednak w przeciwieństwie do emocjonalnie rozedrganych, pełnych uniesień, bardzo ekstrawertycznych i jawnie autobiograficznych Kołderek, Zoo zimą jest zupełnie inne. Wyciszone, stonowane, skromne, proste, a przez to intrygujące. Dla mnie sposób, w jaki Taniguchi opowiada o przeżywaniu, doświadczaniu, odkrywanu własnej uczuciowości jest fascynującym doświadczeniem bo jest to kompletnie inne i odległe od mojej kultury.
Zoo zimą
Jiro Taniguchi
Tłum.: Radosław Bolałek
Hanami
06/2009