Steve Rogers (Chris Evans), mizerny chłopina o wielkim sercu, bardzo chciałby wstąpić do armii i wziąć udział w walkach toczących się na frontach II wojny światowej. Niestety, Wujek Sam nie chce go wcielić do szeregów z powodu postury i licznych komplikacji zdrowotnych. Z pomocą przychodzi dr Abraham Erskine (Stanley Tucci), niemiecki naukowiec, który z Hitlerem nie chce mieć nic wspólnego. Poddaje on chudzielca zabiegowi powiększającemu jego objętość o kilkaset procent. Nowa wersja Rogersa jest umięśniona, nadnaturalnie szybka, silna i (nie wiedzieć czemu) opalona. Początkowo Kapitan Ameryka jest jedynie symbolem, elementem propagandy antyhitlerowskiej. Kiedy jednak udowadnia swoje męstwo i sprawność, ratując czterystu żołnierzy z niemieckiej niewoli, staje się prawdziwym bohaterem wojennym i jego kolejną misją nie może być już nic innego jak tylko uratowanie świata (czyli Stanów Zjednoczonych) przed psychopatą Red Scullem (Hugo Weaving). W międzyczasie bohater zakochuje się w agentce Peggy Carter (Hayley Atwell) i traci najbliższego przyjaciela Bucky’ego (Sebastian Stan).

Każdy, kto tak jak ja wybierze się na Captain America: Pierwsze starcie dla rozrywki, może wyjść z kina nieco rozczarowany. Pierwsze kilkadziesiąt minut filmu jest obiecujące.
Mamy zmienne i dość szybkie tempo, widowiskowe laboratoria, archetypicznych nazistów i uroczą przemianę brzydkiego kaczątka w muskularnego łabędzia. Co prawda nie dzieje się nic, co zapiera dech w piersiach, ale stylistyka hollywoodzkiego filmu o superbohaterach zostaje zachowana. Niestety, zaraz po wodewilowej sekwencji ukazującej karierę Kapitana jako obwoźnej atrakcji, wszystko zaczyna szwankować. Film całkowicie gubi rytm i rezygnuje z widowiskowości na rzecz zagwarantowania uciechy młodszym widzom i uśpienia tych starszych, by otrzymać kategorię PG-13. Oczywiście nie twierdzę, że im większa masakra tym więcej radości, ale gdy trup się ściele gęsto w teorii, to powinien też w praktyce. Tymczasem większość ofiar wojny zostaje zwyczajnie zdezintegrowanych. Nie leżą pokonani, ale znikają w powietrzu. Zwracam na to uwagę, ponieważ widać tu wyczerpanie pewnej estetyki w kinie mainstreamowym. Amerykanie chcą szybko zapomnieć o wojnach, które niedawno toczyli, i nie myśleć o tych, które toczą, dlatego ta sterylna koncepcja zabijania bez ofiar wydaje się tyleż słuszna marketingowo, ile nużąca wizualnie.

Innym zarzutem wobec Captain America: Pierwsze starcie jest całkowity brak dystansu do opowiadanej historii. Kapitan jest, w przeciwieństwie do Batmana, Supermana, Spider-Mana i całej reszty mścicieli, śmiertelnie poważny (Why so serious? chciałoby się rzec). W całym filmie naliczyłem dwa żarty, oba wypowiadane przez pułkownika Phillipsa (Tommy Lee Jones). Możliwe, że reżyser Joe Johnston przestraszył się nieco aury bohatera niemal owiniętego w amerykańską flagę, reprezentującego patriotyzm za pomocą bardzo oczywistych symboli. Być może bał się posądzenia o zbyt lekkie potraktowanie miłości do ojczyzny. Pozostaje mieć nadzieję, że w filmie The Avengers, którego premiera planowana jest na przyszły rok, smutas Rogers będzie sprawnie wkomponowanym elementem równoważącym wesołków z Iron Mana.

Niezaprzeczalnym atutem filmu są natomiast aktorstwo i efekty specjalne. Oczywiście postacie są przerysowane i nierealistyczne, ale też żaden z aktorów nie przeszarżował. Chris Evans z emploi kapitana drużyny futbolowej doskonale wpasowuje się w rolę bohatera narodowego, a Hugo Weaving potrafi przekonać widza, że jest najokrutniejszym człowiekiem na świecie. Ale nie byłoby tego filmu, gdyby nie graficy komputerowi i charakteryzatorzy. Stworzyli oni świat estetycznie spójny i bardzo komiksowy, co w przypadku ekranizacji powieści graficznej jest jak najbardziej na miejscu. Niestety, patetyczna muzyka Alana Silvestriego psuje ten efekt, próbując nadać Kapitanowi Ameryce klimat Szeregowca Ryana.

Pomimo licznych niedociągnięć i różnic w wizji filmu pomiędzy poszczególnymi ekipami Captain America: Pierwsze starcie jest w gruncie rzeczy uroczym obrazem, choć ze zmarnowanym potencjałem. Niemniej jednak jest jedną z niewielu pozycji kina komercyjnego ostatnich miesięcy, która nie jest sequelem, prequelem ani remakiem. Może więc lepiej wybrać się do kina na średni, ale oryginalny film, niż męczyć kolejne części sag i zastanawiać się nad sensem kręcenia wszystkich starych filmów jeszcze raz.



Captain America: Pierwsze starcie (Captain America: The First Avenger)
reżyseria: Joe Johnston
scenariusz: Christopher Markus, Stephen McFeely
zdjęcia: Shelly Johnson
muzyka: Alan Silvestri
grają: Chris Evans, Sebastian Stan, Hayley Atwell, Hugo Weaving, Richard Armitage, Tommy Lee Jones, Stanley Tucci i inni
kraj: USA
rok: 2011
czas trwania: 124 min
premiera: 22 lipca 2011 r. (USA), Paramount, 5 sierpnia 2011 r. (Polska), UIP