Teksty pochodzące z tej części, zatytułowanej ni mniej, ni więcej tylko Składnia (przyznają państwo, szanse na drżenie – niewielkie), nie są bowiem interesujące na, by tak rzec, podstawowym poziomie. Nie są ani trochę, ale… No właśnie. Istotne i warte zastanowienia wydaje mi się tu coś innego. To mianowicie, jaki podmiot (jaki człowiek, jaki autor, jaki czytelnik i tak dalej) pisze tego rodzaju teksty? Kto stoi za tekstem, w którym mówiący posiłkuje się w badaniach językoznawczych matematyką, kto wśród tekstów o południowoafrykańskim pisarstwie i nadzwyczajnego chwilami wywiadu (przeprowadzonego przez – niekiedy chyba nieco zbyt wyeksponowanego – Davida Attwella), umieszcza analizy retoryki strony biernej razem z wykresami? Najbardziej banalna, nasuwająca się niemal od razu odpowiedź, brzmi: pisarz, którego namysł nad literaturą w dużej mierze koncentruje się na języku.
Scjentystyczne niemal nastawienie Coetzee’ego nie pozostaje bez – wyrażonego wielokrotnie wprost – krytycznego i zdystansowanego komentarza. Stylistyka kwantytatywna nie jest chyba porywająca sama w sobie (ani w tekście Coetzee’ego), podobnie jak stylistyka statystyczna czy generatywna. Niezwykle istotne wydaje się natomiast to, że autor Czekając na barbarzyńców decyduje się powiedzieć: Czemu się nimi zajmowałem? Niewłaściwa decyzja, jak myślę, błędna droga zarówno w mojej karierze zawodowej, jak i w rozwoju stylistyki. Chirurgiczna precyzja, jaką chce osiągnąć (łamane przez: osiąga) w użyciu języka, nie ma się jednak kończyć na odpowiednim (adekwatnym) doborze słów. Proszę wybaczyć, Coetzee to nie byle słowiarz. W jednym z wywiadów (dynamizują one i nie tyle wzbogacają tom, co nadają mu charakter, dodatkowo autobiografizując tekst; o tym dalej), poprzedzającym wnikliwe studia o Kafce, czytamy o możliwości narracji: Jeśli chodzi o płynącą z narracji przyjemność (a nie jestem aż tak ascetyczny, bym chciał ją pominąć), pisanie-o-pisaniu nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Problematyzując zarówno kwestię użycia języka, jak i możliwości wypowiedzi (tu znaczący passus Piętaszka w Foe), wielokrotnie powraca do problemu autobiografii. I oto dochodzimy do tego, co w tym zbiorze najciekawsze.
Wielokrotnie pojawiające się w wywiadzie „trudne” czy „niewygodne pytania” nie dotyczą wcale życia prywatnego autora, smaczków z biografii czy konfundujących szczegółów kariery zawodowej. Rzecz w ukazaniu może procesu myślowego, może drogi twórczej, może świadomości pisarskiej. I pisarza samego, ale raczej na zasadzie umożliwienia mu przedstawienia siebie na innej jeszcze drodze niż to czyni w autobiografii. Coetzee nie wypowiada się bez namysłu, nie pozwala sobie (albo: nie pozwala sobie tak, aby to było dobrze widoczne) na chwile nieświadomości, nie daje się uwieść własnemu językowi i własnej opowieści. Mimo skomplikowania, jakie wprowadza w, by tak rzec, komunikację autobiograficzną, żywym problemem pozostaje dla niego kwestia odpowiedzialności, możliwości mówienia, pamięci, jaką dysponuje podmiot, jak ją wykorzystuje i, nade wszystko, prawda (tak, prawda) opowieści.
Bada to zagadnienie Coetzee w odniesieniu nie tylko do własnej twórczości, ale i do wielkich poprzedników. Niezwykle ważny esej Wyznania i podwójne myśli: Tołstoj, Rousseau, Dostojewski drukowany był już kilka lat wcześniej w numerze „Znaku” poświęconemu autorowi Hańby. Znaczenie prawdy dla Tołstoja, który wierzył, że wystarczy odpowiednio otworzyć się na Boga, aby być prawdomównym, analizuje autor z niesłabnącym zainteresowaniem. Podobnie jest z Rousseau – wielkim ojcem-założycielem nowoczesnej autobiografii – i najbliższym z tej trójki Coetzee’emu Dostojewskim. Czytamy: To, że traktuje się mnie jako pisarza w pewnym zakresie politycznego, może być powodowane tym, iż przyjmuję założenie, że ludzi należy traktować jako istoty w pełni odpowiedzialne: psychologia nie jest tu żadnym usprawiedliwieniem. Polityka, w swej mądrej głupocie, idzie tu ręka w rękę z religią: jeden człowiek, jedna dusza, żadnych półśrodków. Tym, co – mam nadzieję – chroni mnie przed zwykłą głupią głupotą, jest wyrozumiałość, która, jak sądzę, jest sposobem, w jaki łaska alegoryzuje samą siebie w świecie.
Coetzee, trudząc się własną autobiografią, mimo że z zastrzeżeniami, decyduje się przyznać autorytet cierpieniu; jak sam mówi, w RPA nie można tego uniknąć. Podobnie w przypadku wyznań czy konfesji – istnieją aspekty, których nie wziąć pod uwagę nie sposób, ale i pozostawić bez uzasadnienia nie można. Coetzee podkreśla, że wyznanie (jego wyznanie) nie może pełnić funkcji usprawiedliwiającej, samooczyszczającej. Nie ma też gwarancji odnalezienia języka prawdy, prawdy o sobie i o przeszłości. Kresem wyznania jest powiedzenie prawdy o sobie i dla siebie. Coetzee zakończył już autobiograficzną trylogię, a to jeszcze nie koniec.
John Maxwell Coetzee, Punkty nawigacyjne. Eseje i wywiady
tłum. Marek Król, Anna Skucińska
Znak, 2011
OLGA SZMIDT O LECIE COETZEE'EGO