Wielce mylący jest plakat, na którym Szyc dosłownie – w myśl sloganu reklamowego – „ucieka przed przeszłością”, a gdzieś w tle majaczy twarz Mariana Dziędziela. Pal licho grubymi nićmi szytą metaforę – sedno w tym, że Kret to nie dynamiczne kino akcji, jak można by pomyśleć. Choć mamy dochodzenie, tajemnicę sprzed lat, a nawet przelaną krew – na tryb regularnego thrillera film przełącza się dopiero w scenach końcowych, większość czasu pozostając w tonacji dramatu psychologicznego. Punkt wyjścia jest prosty: Paweł Kowal (Szyc) prowadzi wraz z ojcem, byłym solidarnościowym bohaterem (Dziędziel), drobny interes – import odzieży zza granicy. Mieszkają wspólnie z żoną (Magdalena Czerwińska) i dzieckiem Pawła, wiodąc względnie spokojny żywot. Niespodziewanie w prasie ukazuje się artykuł oskarżający seniora o kolaborację ze Służbami Bezpieczeństwa. Ziarno wątpliwości kiełkuje w rodzinie, syn rozpoczyna prywatne śledztwo, by oczyścić dobre imię ojca.


Podobne zawiązanie akcji było już w Rysie; w Enenie sam Szyc przekopywał archiwa – Kret to już któryś z kolei film „lustracyjny”. Dopóki nad Polską krąży widmo IPN-u, temat pozostaje aktualny. Wciąż znajdą się tacy, co na gruzach cudzej historii zechcą postawić fundament dla własnej przyszłości. Lewandowski przekłada tę logikę na konstrukcję fabuły: już na starcie kusi przedsmakiem finału i każe czekać, aż tocząca się przed siebie akcja dogoni sekrety z przeszłości. Ruch wprzód jest tu cofaniem, wektory – podobnie jak racje – krzyżują się. Wielość nie daje się jednak pogodzić z dyskursem publicznym, który żąda jasnych komunikatów – winny/niewinny, biały/czarny. To nie nostalgiczna francuska Polonia czy niesolidarni solidarnościowcy rozstrzygać więc będą w sprawie Kowala, a... ubek – ostateczna instancja weryfikacji prawdy w świecie postawionym na głowie. 

Ale Kret jest nie tylko politycznym dramatem, ale również obrazem pokolenia trzydziestolatków w szponach rodziny. I na tym polu nie brak mu filmowego towarzystwa. Lęk wysokości, Erratum, Nie opuszczaj mnie stawiały swoich bohaterów przed plutonem egzekucyjnym obrażonych ojców i umierających matek, egzekwujących zaległe poczucie winy. Paweł Kowal też będzie musiał okazać dowód synowskiej miłości. Zauważmy, że jedyne, o co w Krecie walczy generacja Szyca i Czerwińskiej, to rozplątanie węzłów historii, w które zawikłali się ich rodzice. Ona procesuje się w sprawie ojca – zabitego podczas strajku górnika; on podejmuje misję oczyszczenia zbrukanej reputacji swojego taty. Jak na malarza szarej strefy moralnych ambiwalencji, jakim stara się być Lewandowski, zaskakująco ogranicza on pulę motywacji kierujących postępowaniem swoich protagonistów. W całym tym kretowisku, pełnym donosicieli i na oślep szukających prawdy straceńców, lista wymówek sprowadza się w zasadzie do dwóch pozycji: Polska oraz rodzina. Dla Polski prześladowałem, mówi ubek; dla rodziny podpisałem, mówi górnik – i tak dalej. Być może jednak to tu właśnie dokonuje się prawdziwa krecia robota filmu – podkopanie fundamentów narodowej mitologii przez pokazanie, jak bezkrytyczne posłuszeństwo im może prowadzić na manowce.



Kret
reżyseria: Rafael Lewandowski
scenariusz: Rafael Lewandowski, Iwo Kardel
zdjęcia: Piotr Rosołowski
muzyka: Jerome Rebotier
grają: Borys Szyc, Marian Dziędziel, Magdalena Czerwińska, Wojciech Pszoniak, Sławomir Orzechowski, Bartłomiej Topa
kraje: Polska, Francja
czas trwania: 108 min
premiera: 5 sierpnia 2011 r.
Kino Świat