Jerzy Kornacki i Helena Boguszewska żyli i pracowali razem od 1933 roku. On – syn złotnika, bez matury, o dwadzieścia pięć lat młodszy od niej, byłej żony senatora i córki profesora uniwersytetu. Byli założycielami grupy literackiej „Przedmieście”, skupiającej pisarzy i intelektualistów o poglądach lewicowych, krytycznych wobec władzy sanacji (wśród nich Zofię Nałkowską). Ich przedwojenna twórczość spod znaku realizmu społecznego, inspirowanego też naturalizmem Zoli, skupiała się na opisie marginalizowanych grup społecznych, przede wszystkim robotników. Po wojnie współtworzyli Główną Komisję Badania Zbrodni Niemieckich oraz ówczesny Instytut Pamięci Narodowej. Później, podobnie jak wielu im podobnych lewicujących intelektualistów, rozczarowani nowym ustrojem, popadli z nim w konflikt. Nie przestali jednak pisać, a w sprzyjającym momencie reaktywowali nawet grupę „Przedmieście”. Ale po latach – nie ma co ukrywać – ich twórczość popadła w zapomnienie. Pierwsze wydanie Powieści pod różą przywołuje te biografie, a przede wszystkim – zjawiska literackie, które ze współczesnej perspektywy wydają się nieszczególnie ciekawe.
Powieść pisarskiego duetu nosi ślady swoich powikłanych losów, naznaczonych polityką i władzą. Rozpoczyna się prologiem z 1952 roku, w którym parę autorów odwiedza bohater ich przedwojennej książki Jadą wozy z cegłą, niegdyś przywódca robotników walczących o swoje prawa, później uczestnik walk partyzanckich, obecnie – oficer Urzędu Bezpieczeństwa. Rysio Wietrakowski, fikcyjny bohater, ma swoje własne życie, które toczy się niezależnie od jego autorów.
Widmowe miasto
Powieść przenosi się do przedwojennej Warszawy i koncentruje na środowisku lewicy prześladowanej przez autorytarną władzę. Efron-Freiman, przywódca ideowy polskich komunistów, skupia wokół siebie szereg postaci, które przewijają się w Powieści pod różą. Jego żona Mewa Freimanowa, kardiolog Karwacki, u którego podobno leczy się sam cadyk Alter z Góry Kalwarii, Alina Siwcówna, nauczycielka i konspiracyjna działaczka lewicowa, Marycha Wolfram, gospodyni z Rakowca, a przede wszystkim Jacuś Zieliński, chory na serce błyskotliwy chłopiec, którym próbują zająć się Kornacki i Boguszewska – wokół nich krążą wspomnienia autorów, spisywane po latach w powieściowym dialogu, który toczą między sobą. Najważniejsza jest tu właśnie pamięć, zawodna, skupiająca się na obrazach, zmuszająca do powtórzeń i kolejnych korekt. Można by tom spisać o przedpolach uwagi, gdzie mieszają się wszelkie fikcje ze sobą – w nieustannych bojach wszelkich imperatywów, z rozmaitych stron zdobywających pamięć – pisze Kornacki, tłumacząc się, dlaczego na kilka dni potrafił zapomnieć o Jacusiu, ale przy okazji ujmując sedno powieści, w której pamięć miesza fikcję z rzeczywistością.
Autorzy wydobywają z przeszłości osoby i miejsca, które już nie istnieją. Wśród widm, które przywołują, pierwsze miejsce zajmuje przedwojenna Warszawa z zaludniającymi się peryferiami – Grochowem i Rakowicami. Wraz z miastem zjawiają się także jego mieszkańcy, niejednorodna mieszanina kultur i narodowości, żyjących jeszcze – już niedługo – w bliskim sąsiedztwie. Przez całą powieść przewija się wątek małego Mesjasza, który urodził się już obrzezany. Miejska legenda mówi o spisku rabinów, planujących porwanie chłopca i wywiezienie go do Palestyny. Jednak Menio, po żydowsku Menachem, czyli Pocieszyciel, zostaje ochrzczony, aby w przyszłości uniknął chevlei-ha-Masziach – cierpień mesjaszowych, mąk mesjaszowych w natchnionych widzeniach Apokalips i Kabał! W losach niespełnionego Mesjasza zapowiada się, jeszcze niespełniona, inna apokalipsa, która na zawsze zmieni losy miasta.
Łącznikiem między miejskimi sąsiadami jest Jacuś Zieliński, dziecko Warszawy, błąkające się od jednego do drugiego domu. Pozbawiony opieki, chłopiec stara się przeżyć na własną rękę, a przez to staje się mądrzejszy od wszystkich dorosłych, którzy próbują mu pomóc. Właśnie starania o stworzenie dla niego odpowiednich warunków napędzają akcję powieści, każąc bohaterom wędrować po mieście i spotykać przedstawicieli różnych środowisk. Dziwne to jednak starania, naznaczone są bowiem tłumioną niechęcią. Gdy Jacek trafia na kilka dni do domu autorów w Grochowie, nie poświęcają mu oni nadmiernej uwagi, nieustannie się z tego tłumacząc: Miałem w głowie „Wschód” – trzeci tom „Poloneza”, miałem również świeże, zaczęte tamtej wiosny, pierwsze „planowane” spotkania z Cyganami, prócz wszelakich innych spotkań, odwiedzin, telefonów, listów – i książek przeczytanych, książek do czytania, książek nie do czytania... Tak więc w moim świecie Jacuś Zieliński jeszcze się nie mieścił, jakby jeszcze stał na progu, czekając na miejsce należne sobie. Otóż chłopiec nigdy nie zajmuje – przynajmniej w powieści się o tym nie mówi – swojego miejsca. Jego losy, pewnie tragiczne, można sobie tylko dopowiadać. Może Powieść pod różą jest właśnie próbą ułaskawienia jeszcze i tego widma, które nachodzi twórców jak wyrzut sumienia.
Widmowy język
Świat powieści Kornackiego i Boguszewskiej jest duszny od konspiracji. Największym konspiratorem jest Efron-Freiman, wciąż zmieniający miejsce zamieszkania i zwodnicze tożsamości, których w każdej chwili może się pozbyć. Organizuje przerzuty ochotników do walk w Hiszpanii, przygotowuje manifesty przeciwko procesom pokazowym w Związku Radzieckim, a przede wszystkim – łączy rozproszonych zwolenników lewicy w kraju rządzonym przez generałów. Nad nim i nad jego współpracownikami nieustannie wisi groźba aresztowania.
Ale konspiracyjna jest też sama powieść, rozpoczęta przecież w schyłkowej fazie stalinizmu i przerwana aresztowaniem Kornackiego. To w końcu Powieść pod różą – sous la rose, sub rosa, sekretna, pisana w ścisłej konfidencji. W ten sposób ujawnia się złowroga zbieżność przedwojennego autorytaryzmu i powojennej dyktatury, jednakowo prześladujących ludzi pewnej formacji intelektualnej. Hanna Kirchner przywołuje kilka zapisów z dziennika Kornackiego (skonfiskowanego podczas aresztowania, a odzyskanego przez rodzinę dopiero w 1989 roku), z których wynika, że wiele postaci miało swoje rzeczywiste odpowiedniki, których imiona zostały zmienione. Ale to tylko pierwszy objaw zakonspirowanej narracji. Powieść dwojga autorów jest bowiem intymnym dialogiem między nimi samymi.
Kolejne rozdziały pisane są na zmianę przez niego i przez nią, przez co cała książka staje się efektem specyficznego zapisu czytania/pisania. Autorzy wzajemnie komentują swoje zapisy i wymieniają się własnymi wersjami pamiętanych wydarzeń. Przeczytałam, co napisałeś. To nieprawda, że odchodziłam na górę z Mewą Freimanową, nic ci nie mówiąc. Przecież wiesz, że nigdy tak nie robię! Powieściowym „ty”, zasadniczym adresatem – jest współautor, a nie czytelnik, który może być tylko świadkiem tego procesu wspominania. Powieść pod różą staje się przez to mniej powieścią, a bardziej osobistym pamiętnikiem, który dla postronnego – niepowołanego – czytelnika pełen jest niejasnych miejsc, emocji, które go nie dotyczą, i języka, którego nie rozumie. Język tej powieści dociera do drugiej dekady XXI wieku jako relikt przeszłości. Pełno tu warszawskiej gwary i śladów języka potocznego, nawet prywatnego, który nie obejdzie się bez cudzysłowu i tłumaczenia. Autorzy mają już świadomość, że odchodzi on w przeszłość, już nie brzmi im „naturalnie”. Nie mają jednak do niego dystansu, głęboko nim przesiąknięci, trzymają się go kurczowo.
Powieściowa Boguszewska ma skłonność do albumów z rodzinnymi zdjęciami, zaschniętymi roślinami i wpisami zapomnianych osób. Wspomina ona albumy z 1938 roku i wspomina te dawniejsze, ze swojego dzieciństwa. Powieść pod różą jest takim albumem, ze śladami minionych czasów, który odnalazł się po latach. O pochodzeniu jego zawartości zapomniał już dawno sam właściciel. A co ma zrobić ktoś, dla kogo album nie był przeznaczony?
Helena Boguszewska, Jerzy Kornacki, Powieść pod różą
W.A.B., 2011