Widziałam wcześniej bardzo dobrze wyreżyserowaną Piekarnię w Starym, która utwierdziła mnie jednakowoż w tym, że tekstem Brechta niewiele można już o świecie powiedzieć. O tym, że warto jeszcze raz zaryzykować, przekonała mnie decyzja organizatorów Festiwalu Boska Komedia o pokazie specjalnym Versus-a tuż po jego premierze – 7 grudnia 2008 oraz fakt, że przed pięcioma laty Grzegorz Jarzyna odważną adaptacją tego tekstu do tego stopnia zbulwersował widownię niemieckiej Schaubuhne, że połowa z niej opuściła salę. Wielkie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że młodziutki, studiujący jeszcze Radek Rychcik wyreżyserował na podstawie tekstu W gęstwinie miast fantastyczne i aktualne przedstawienie, które nie dość, że ogląda się z zapartym tchem, to jeszcze analizuje i roztrząsa po wyjściu z teatru. To sporo, jak na tekst powstały prawie sto lat temu, wtedy społecznie aktualny i niepokojący, a dziś radykalnie nieprzystający do rzeczywistości. Tekst, którego jedyną zaletą mogła pozostać dynamika i nieprzewidywalność języka, dzięki adaptacji Rychcika stał się nie dość, że uniwersalny, to jeszcze dotykający publiczność, co nie przydarza się tak często twórcom teatralnym.

Na deskach Nowego oglądamy rywalizujących ze sobą przedstawicieli dwóch skrajnych klas społecznych: bogacza i biedaka (Schlink – Tomek Szuchart contra Garga – Tomek Nosiński).
Niezdefiniowany pozostaje przedmiot tej rywalizacji – kobieta, pozycja, dusza – reżyser nie zamierza nam tego dopowiedzieć. Nie dowiemy się również gdzie rodzi się potrzeba walki ani jakie ta walka przynosi rozstrzygnięcie. Walka u Rychcika to topos, proces, który ma swoje odwieczne miejsce w społecznej naturze człowieka, który dynamizuje nasze poczynania i niszczy je zarazem. W prologu Versus-a naturę tego toposu próbuje przybliżyć opis wolnoamerykanki, wyrażony przez Natalię Kalitę (Mary). Wyrażony – zagrany, zatańczony? Częściowo tylko werbalny, w większej zaś mierze, tak jak całe przedstawienie, posługujący się językiem ciała, językiem mechaniki. Aktorka zachwala nam wolnoamerykankę przy pomocy słów i pełnych zakamuflowanej rozpaczy gestów. Obserwując tę nieporadną szamotaninę mamy wrażenie, jakby usiłowała zdjąć z siebie skórę. Wprowadza nas tym samym w fizyczno-dynamiczną materię przedstawienia. Będziemy świadkami kilkunastu starć. Starć nie zawsze następujących w logicznym czy chronologicznym porządku. Starć, których bohaterowie w konwencji marionetek i chłodnych recytatorów wypróbują swoją wytrzymałość na ból, głód, upokorzenie. Będziemy gubić się w tekstach cedzonych konsekwentnie tą samą mechaniczną metodą zza zaciśniętych zębów w przestrzeń ponad naszymi głowami. Tekstach, które posiadając dynamikę wystrzelonych pocisków i niosąc prawdę z początku XX wieku, niekoniecznie pozwalają się odczytać w wieku XXI. A jednak przedstawienie wciągnie nas w grę – odwieczną, niesprawiedliwą i nieprzynoszącą zwycięstwa. Czy pójdziemy na starcie z bogatym i silniejszym, czy z biednym i szlachetniejszym od nas – wyda się być obojętne. Aktorzy poruszający się w rytmie mechanicznych, powtarzanych sekwencji pozostaną wypadkową działającej na nich siły zła. Ono czyni te zmagania rozpaczliwymi, sprowadza życie do parteru, nie dopuszcza do scenicznego ruchu żadnej harmonii i spokoju. Anna Gorajska (Jane), śpiewająca piosenkę Kaliny Jędrusik S.O.S. dla miłości, robi to w sposób skrajnie dramatyczny i rozpaczliwy. Jest naga, ale jej oczy zasłania opaska. Rozpacz, wstyd i ból – to zdecydowanie najmocniejsza scena w przedstawieniu. Opuszczając teatr, mamy wrażenie, że byliśmy na ringu i stoczyliśmy irracjonalny pojedynek o siebie samego. O miłość, szczęście i szlachetność, które na scenie nie pojawiły się ani na minutę.


Versus na podst. W gęstwinie miast B. Brechta, reż R. Rychcik
Teatr Nowy
Premiera: 7.12.2008


Foto: B. Frysztacka