Tomasz Charnas: Zastanawia mnie fenomen Malin Fors – głównej postaci kobiecej w twojej powieści, właściwie w całym cyklu. Zostaje ona komisarzem policji, czyli kobietą, która ma siłę, chociaż zdradza też pewne słabości, czasem kobiece, czasem męskie. Jak narodziła się ta postać i co cię tknęło, żeby uczynić kobietę postacią dominującą?


Mons Kallentoft: Chodziło o to, żeby odejść od tego, co klasycznie kojarzy się z kryminałem – bohaterem mężczyzną. Postanowiłem odwrócić tę sytuację i stąd wzięła się młoda kobieta, było to coś nowego, odświeżającego. Dokładne odwrócenie sytuacji. Tak naprawdę ona ma bardzo wiele cech, które kojarzą mi się z tym gatunkiem (czyli z kryminałem), jest policjantką, pije za dużo, pracuje za dużo, ma problemy ze związkami, jest samotną matką. Chodziło o to, żeby ta postać była interesująca dla mnie jako autora, ale też dla czytelnika. Kwestia płci jest poza tym ciekawsza jako wyzwanie pisarskie, ale obserwacja pewnych zjawisk występujących w społeczeństwie – niezależnie od płci – też ma tutaj miejsce.


Ciekawostką obyczajową wydaje się to, że z pewnymi konwencjami i stereotypami się zrywa. To charakterystyczne dla wielu powieści skandynawskich, zwłaszcza powieści kryminalnych, które przepływają do Polski, ale dość powoli. Czy w tym tkwi jedna z sił socjalizacyjnych i emancypacyjnych twojej książki, na przykład dla polskiego społeczeństwa i polskiego czytelnika, a przede wszystkim czytelniczki?



W momencie, kiedy tworzyłem swoje książki, nie chciałem, żeby były polityczne. Starałem się uciec od tego, co w skandynawskich powieściach kryminalnych jest bardzo częste – czyli pokazywania palcem, wytykania pewnych zachowań. Zależało mi, żeby właśnie tego nie było, bo z takim czystym przekazem równie dobrze mógłbym wyjść z bannerem i protestować, a nie o to chodziło. Chciałem poruszać tematy, które są złożone i które pokazują tę złożoność współczesnego świata. Żeby nie uderzać politycznie, ale pokazywać zjawiska, chociaż kiedy pokazałem swojemu wydawcy pierwszy szkic nowej książki, usłyszałem: dobrze, napisałeś świetną powieść polityczną. Zatem wszystko zależy od tego, jak to jest odczytywane. Natomiast na pewno nie chodzi z założenia o poruszanie politycznych akordów.


Twoja powieść ukazała się w Polsce na fali sukcesów kryminałów, czy w ogóle prozy skandynawskiej, ale z zapleczem mocno sensacyjnym, nieco mrocznym i zimnym, kojarzonym właśnie bardzo schematycznie ze Skandynawią. Mam wrażenie, że w swojej powieści, wbrew temu, jak zapowiada ją wydawca, próbujesz uciec od jakiejkolwiek formuły skandynawskiego kryminału.
Jakie widzisz dla siebie jako autora formy odejścia od schematów sensacyjnych fabuł i czy wynika to z tego, że jako młodszy od wielu zasłużonych musiałeś po prostu dla siebie samego uciec od tego, co mocno sprawdzone w formule gatunkowej, w pewnych konwencjach kryminalnych?


Zastanawiałem się, jak mogę podejść do tego tematu inaczej. Znając wszystkie zasady, można zacząć je łamać, więc rzeczywiście przymierzałem się do tego, bo jest to gatunek rozpoznawalny i pewna specyfika skandynawskiego kryminału funkcjonuje. Poszukiwałem jakiegoś wyzwania, czegoś, co by mnie interesowało. Chciałem jednak pozostać w ramach gatunku – tym ciekawsze było to wyzwanie. Chciałbym, aby historie, które proponuję, były mocno osadzone w rzeczywistości, żeby odnosiły się do autentycznych ludzkich problemów. Ze względu na to, że moje powieści poruszają kwestie życia i śmierci – a są to fundamentalne pytania – chciałem dodać do tego też coś z magii. Chciałem, żeby to było bardziej poetyckie, żeby nie było siermiężne, ciężkie, tylko żeby było w tym coś więcej, ale pozostając w kontakcie z tym, co rzeczywiście człowieka dotyka, i z tym, co ludzi porusza w kontekście codziennych życiowych zmagań. Chciałem potraktować ten temat szerzej, podejść do całego spektrum emocji.
Było to o tyle trudne, że z jednej strony wynikało z miłości do literatury i tworzenia tego gatunku, a z drugiej strony wykazałem się też olbrzymią brutalnością, maltretując ten gatunek, łamiąc zasady. Można prześledzić, z jakich elementów składa się dobry kryminał i wtedy zacząć coś z nim robić.
Jestem wielkim miłośnikiem sztuki i zawsze fascynowało mnie to, jak pięknie można prezentować rzeczy potworne. Odwiedzając muzeum Prado, wielokrotnie analizowałem dzieła Goi, który w sposób wspaniały prezentuje największe koszmary. To samo chciałem zrobić w swojej literaturze – chciałem pokazać coś innego, co z drugiej strony może być w ramach gatunku. Chciałem pokazać piękno czegoś koszmarnego i stąd też uwaga przywiązywana do języka, do tworzenia kadrów tych historii.


Przyznam szczerze, że bardziej mnie zainteresowało, jak książka jest zrobiona, niż to, o czym ona jest fabularnie. Formalnie dochodzi tu do zmiany perspektywy narracyjnej. W pierwszej części poznajemy trzy osoby mówiące. Później pojawia się tych głosów więcej, bo przybywa ofiar. Intryguje mnie, jak czułeś się w ciałach, ale też w umysłach tych postaci, które były nie tyle bohaterami lub bohaterkami, ale musiały wejść w swoją funkcję narracyjną, czyli musiały przywdziać inne ciało. Oczywiście pojawia się też narrator obiektywny, który dość mocno mota się sam w sobie, ale jest ciekawą konstrukcją...

Staram się tworzyć książki na zasadzie chóru. Pojawia się jeden głos, dołączają się kolejne, oddalają się, przybliżają. To nieustanny przepływ dźwięku. Można też posłużyć się metaforą wiatru za oknem – książka jest czymś w rodzaju takiego wiatru, dajemy się mu ponieść i on wzlatuje, opada i tak narracja płynie.
Potem następuje wielkie zwieńczenie i wyczerpanym można z tego wiatru zsiąść. W swoich książkach stosuję różne techniki, tak naprawdę są to książki bardzo techniczne, po to, żeby stworzyć taki nurt, taki unoszący wiatr, żeby historia płynęła, a wielość głosów – nadawała rytm.


Pisząc takimi osobowościami, musiałeś przywdziać kobiece, chociaż niedoceniane przez nią samą, ciało Malin Frost, sformułować pewną herstory. Na jakiś czas musiałeś stać się zepchniętym na margines wieśniakiem, który nie bez powodu nazywany jest przerośniętym bobasem, żeby stworzyć jego własną męską opowieść, his story. To bardzo atrakcyjne dla kryminału, ale chyba też strasznie trudne do zrobienia. Jak wchodziłeś w te role? Jak się czułeś z tym ciałem, które mogło uwierać? Cudze myśli, przywdziewane maski, twarze przeszkadzały, a może dla ciebie jako pisarza, jako człowieka, jako mężczyzny ciekawie było „stać się” i opowiadać?


Zwykle nie jest to dla mnie wygodne. Staram się tworzyć projekcje moich własnych emocji, wykorzystując empatię, próbuję wyobrażać sobie, jak mogłoby się to rzeczywiście odbyć. Tak naprawdę postaci, które tworzę, są projekcją moich własnych emocji. Często jest to wręcz bolesne – w momencie, kiedy tworzę sceny i historie, które są trudne, kiedy na przykład wymagam od siebie roli mordercy – robi się ze mnie wrak człowieka. To bardzo wymagające okresy. Natomiast kiedy pisałem sceny, w których bohaterka jedzie poinformować rodziców o śmierci dziecka, wykorzystywałem swoje emocje, własne najgorsze obawy, co było bardzo trudne. Ale przecież nie o to chodzi, żeby przy pisaniu było łatwo. Staram się robić to, co robię, szczerze i prawdziwie. Gdybym poszedł na łatwiznę względem siebie, byłoby to też obrazą dla wszystkich osób, którym tego rodzaju sytuacje się przydarzyły. Wychodzę z założenia, że w każdym jest pierwiastek zła, każdy może też zostać seryjnym zabójcą. W moich książkach historie powstają w oparciu o tę świadomość.


Twoje książki czyta się podejrzanie lekko, choć są ukształtowane w specyficzny sposób – ze względu na rozwiązania graficzne, zdaniowe, strukturalne wręcz, bardzo silne rozczłonkowanie wszystkiego. Łączysz robotę prozatorską czy dziennikarską z różnymi stylami, stylizacjami. Myślisz także o czytelnikach, o tym, że ta książka jest właśnie dla nich?


Nie trzeba o tym myśleć… Tak naprawdę to, z czym pracuję, czyli gatunek, w którym obecnie funkcjonuję, to materiał do wykorzystania w procesie powstawania książki. Mogę zastosować do niego swoją metodę. Oczywiście chciałem, by książka dotarła do pewnej rzeszy czytelników, ale pisanie jest dla mnie bardzo osobistym procesem. Pisząc książkę, nie wyobrażam sobie czytelnika. Natomiast takim moim artystycznym założeniem, które staram się zawsze realizować, jest to, aby książki, które piszę, dały się odczytać na wielu poziomach. Jeżeli ktoś chce tylko na dzień lub dwa oderwać się od rzeczywistości – to świetnie. Te książki można jednak czytać na wielu poziomach i jeśli ktoś chce pozostać w tej historii na dłużej, to też może, tam jest wiele wątków, bogata symbolika, historie, które zatrzymują na dłużej i dają bardzo dużo do myślenia.


Zastanawia mnie, na ile taka uliryczniająca stylizacja, odsłaniająca różne oblicza człowieka obcego, ale jednak pochodzącego z oswojonej, nieszeroko zakrojonej przestrzeni, jest dobrym materiałem, żeby pokazać outsidera na opak. Kogoś zupełnie innego, kto jest wielkim człowiekiem – dosłownie, a okazał się nikim. Przynajmniej do pewnego momentu. Czy trzeba stwarzać takie kreacje, chociażby dlatego, że każdy, niezależnie od tego, kim jest, nosi jakąś swoją opowieść, która powinna znaleźć miejsce i sposobność do opowiedzenia?

Sądzę, że pewnie w każdym mieście, nieważne, czy jest to Szwecja, czy Polska, funkcjonuje taka postać, którą wszyscy znają, wiedzą, kim jest, ale tak naprawdę nikt z nimi nie rozmawia, nikt się nimi nie interesuje, nikt ich nie „dotyka”. Za to kiedy znikają, zaczyna ich brakować. Jakiś element również znika z życia każdego z nas. Postanowiłem dać głos takiej osobie, by mogła wypowiadać się we własnym imieniu. Myślę, że historia każdego człowieka jest ciekawa, każdy ma narzędzie, żeby swoją historię opowiadać w ciekawy sposób. Nie każdy potrafi, ale przy odpowiednim treningu i koncentracji da się to zrobić. Bo jednak ludzkie opowieści to te najciekawsze.


Jak wyglądają twoje spotkania, rozmowy, kiedy po autograf przychodzą lolitki czy osoby LGBT, w jakiś sposób inne, ale podobne do tych, które pojawiają się w twoich książkach? Czy zdradzają swoje reakcje czytelnicze? Odnajdywały się w tych tekstach? Coś je oburzało?


To ciekawe, bo w mieście, w którym historia jest osadzona, wiele osób twierdzi, że rozpoznaje tam pewne postaci, potrafią wręcz wskazać palcem na kogoś – to jest ten ktoś. A ja zazwyczaj nawet nie słyszałem o tej osobie. Zatem absolutnie tak nie jest. Nigdy nie było gniewnej reakcji. Choć zupełnie naturalne jest, że odtwarza się fikcję na realne osoby. Ja natomiast nie „używam” żadnych konkretnych osób.






Polscy recenzenci, głównie na portalach i blogach internetowych, okazali się zadziwieni warstwą obyczajową, pewnymi postaciami, które uznawane są, co ciekawe, za nieodpowiednie lub niestosowne, w takim miejscu jak powieść. Ma znaczenie nawet to, że rolę policjanta odgrywa kobieta. Pojawiają się postaci, o których mówi się bardzo negatywnie. Na przykład w związku z wątkiem molestujących seksualnie pisano, że w bardzo nieciekawy sposób poruszasz kwestię pedofilii, że to jest brutalne, w jaki sposób traktujesz gejów i lesbijki, ale z drugiej strony, że obnażasz ksenofobię i nietolerancję w Szwecji. Intryguje mnie to, jak Szwedzi patrzą na twoje książki, jak odnajdują tam szwedzkie społeczeństwo, bo o miasteczku Linkoping już trochę powiedziałeś. A jak Szwedzi zapatrują się na kwestie obyczajowe w twoich powieściach? Bo w Polsce reakcje są dość dziwne, czasem śmieszne, a czasem po prostu martwią...


W Szwecji  ludziom się wydaje, że są bardzo tolerancyjni względem gejów, imigrantów, nie mają uprzedzeń, że tropią i wykluczają pedofilów i że bardzo dobrze opiekują się ich ofiarami. Natomiast tak  naprawdę jest wiele nietolerancji względem gejów, imigrantów, a pomoc dla ofiar pedofilów właściwie nie istnieje. Wiele kwestii istnieje tylko w sferze marzeń. Ja nie potępiam, tylko wynoszę na powierzchnię głęboko ukryte, ale funkcjonujące zjawiska. Niektóre z moich postaci są wręcz złożone ze stereotypów. Zależy mi na tym, żeby pisać i pokazywać pewne przykłady. To nie są moje opinie i to nie są moje intencje. Moje książki złożone są z tego, co społeczeństwo szwedzkie myśli i wyraża. Uważam, że literatura powinna być sceną, na której możliwe są dyskusje na wiele tematów, nawet jeżeli hasła, które padają, nie są politycznie poprawne, to są to wyrazy emocji i realnych doświadczeń. Gdyby zapytać ludzi na ulicy, co robić z pedofilami, pewnie 80 procent z nich odpowiedziałoby – zabić. Podobne zdanie padło podczas pewnej dyskusji, gdzie ktoś powiedział, że mógłby wymordować wszystkich bankierów na świecie i ktoś inny się z nim zgodził. Tego typu ekstremalne opinie funkcjonują,  więc staram się zwrócić na nie uwagę, obnażać pewne kwestie i o nich pisać.
Trzeba spojrzeć na to, co stało się ze społeczeństwem kierowanym przez mężczyzn. Sądzę, że nastał czas na jakąś zmianę. Dobrze jest, jeśli obie płci funkcjonują wspólnie, praktycznie w każdym miejscu – zatem nie ma sensu tego negować. Natomiast tradycja jest czymś, co powinno się świadomie obserwować, czasami nawet sobie z tego żartować, ale jednak wyciągać wnioski.
 

To zachęca do myślenia dalej o tym, jak będzie się rozwijała seria, bo raz czytaliśmy, że będą cztery części, jak cztery pory roku, z kolei w nowych materiałach jest podane, że części będzie pięć. Ilu tomów możemy się spodziewać? Jakie czasoprzestrzenie, jakie problemy, jakie powody do myślenia dasz w kolejnych częściach opowieści o Malin Fors?


Kolejna, trzecia część serii dotyczy pozostawienia przeszłości za sobą i ucieczki gdzie indziej, a także nieustannych prób stania się kimś innym. Oczywiście kończy się to zawsze wielką porażką. Tak naprawdę w swoich powieściach tworzę coś w rodzaju podróży po kolejnych kręgach piekła, by dotrzeć do istoty zła, co pewnie nigdy się nie uda. Może to i dobrze. Natomiast gdybym znalazł istotę zła, odnalazłbym też istotę dobra. Jest to ciągłe poszukiwanie. Dla mnie pisanie jest ciągłym poszukiwaniem. Tak naprawdę tworzę coś w rodzaju pieśni, cudowność bycia pisarzem dla mnie sprowadza się do tego, że ciągle poszukuję ideału i pewnie nigdy się to nie skończy.


*
Mons Kallentoft - okrzyknięty nowym królem skandynawskiej powieści kryminalnej, urodził się w roku 1968. Dorastał w małym miasteczku Linköping. Do kariery pisarza dochodził przez pracę w reklamie i dziennikarstwo. Debiutował w roku 2000 powieścią Pesetas, za którą otrzymał nagrodę Katapultpriset, przyznawaną przez Związek Pisarzy Szwedzkich. Potem napisał jeszcze kilka dobrze przyjętych przez krytykę książek obyczajowych, m.in. powieść Food Noir. Ofiara w środku zimy powstała w roku 2007 i natychmiast zdobyła uznanie krytyków oraz czytelników i trafiła na pierwsze miejsca list bestsellerów. Do tej pory powstały trzy powieści o komisarz Malin Fors, które ukazały się na polskim rynku nakładem Domu Wydawniczego REBIS: Ofiara w środku zimy, Śmierć letnią porą, oraz Jesienna sonata.