Łeb takim oczekiwaniom ukręca już okładka, na której widać czarno-biały szkic twarzy twórcy Na wylot i Wiecznych pretensji – brodatej, skupionej, przywodzącej na myśl popiersia starożytnych filozofów. Przedstawiany i przedstawiający sam w siebie w książce człowiek jawi się właśnie wypadkową tych dwóch skrajnych wyobrażeń: furiata i mędrca, pozostających, zgodnie ze słowami samego zainteresowanego, w dialektycznej relacji.

W tym świetle nowego znaczenia nabierają osoby dwóch przeprowadzających wywiad filmoznawców – tak jak diabełek w kreskówce na lewym ramieniu Królikiewicza zjawia się Piotr Marecki, redaktor prezes Korporacji Ha!art; na prawym natomiast w funkcji anioła siada Piotr Kletowski, katolik i konserwatysta. Królikiewicz, mimo kilku niekoniecznie zgodnych z katechizmem opinii, zdecydowanie ciąży w stronę tego drugiego i to z nim nawiązuje najlepszy kontakt. Długie, pełne osobistych dygresji pytania Kletowskiego doczekują się jeszcze dłuższych i jeszcze bardziej dygresyjnych odpowiedzi Królikiewicza. Gorzej w tym wszystkim radzi sobie Marecki, mniej aktywny i wylewny, w swojej misji wsadzania kija w mrowisko dostający od reżysera wyraźną kontrę. Jeśli serwowane mu przez artystę tłumaczenie, jak nienawiść do ubeków godzi z chrześcijańską doktryną o nadstawianiu drugiego policzka, można przy dobrych chęciach uznać za w miarę sensowne, to już rozmowa o poglądach religijnych Andrzeja Bursy sięga najwyższych rejestrów absurdu. Informację, że poeta był apostatą, Królikiewicz kwituje stwierdzeniem: „I co z tego? Ja też za chwilę powiem, że jestem Marsjaninem”.
Chwilę później, upierając się, że Zabicie ciotki to polska Zbrodnia i kara i słysząc od Mareckiego, że to kultowa powieść w środowisku ateistów, mówi: „Nie mają dorobku, więc przywłaszczają sobie cudzy”. Na linii lewica-prawica dochodzi do spięcia również między dwoma filmoznawcami – przy okazji Przypadku Pekosińskiego Kletowski zarzuca Mareckiemu manipulowanie historią, Marecki nazywa natomiast Kletowskiego „świętszym od papieża”.

Mimo wszystko Pracuję dla przyszłości nie wydaje się polem bitwy, dominuje tutaj raczej spokojny ton, atmosfera intymnej spowiedzi skromnego twórcy; niewiele ran zostaje tu rozdrapanych, niewiele bożków strąconych z intelektualno-artystycznego piedestału; mało kto dostaje w mordę, nawet symbolicznie. Królikiewicz jawi się przez to postacią dużo mniej efektowną (efekciarską) niż Żuławski, bohater poprzedniej książki spółki Marecki-Kletowski. Tam było chwytanie prowadzących za słówka, megalomania mnożona przez bufonadę oraz plotki o największych nazwiskach przemysłu filmowego; tutaj dostajemy nieco bełkotliwe opowieści o jakiś przaśnych ubekach i pracownikach telewizji oraz wielopiętrowe metafory mające wytłumaczyć artystyczne i filozoficzne idee reżysera. W centrum dyskusji znajduje się oczywiście „przestrzeń poza kadrem”, autorska koncepcja Królikiewicza wywracająca na nice filmową percepcję. Wywracania na nice jest w tej książce zresztą znacznie więcej i np. rozmowa o „białym szumie”, zjawisku będącym echem Prawybuchu i ujawniającym „szczelinę w metafizyce”, poziomem abstrakcji przywodzi na myśl wywiady z Philipem K. Dickiem, kiedy ten był już w stałym kontakcie z Jahwe i E. T.

W przypadku Królikiewicza abstrakcyjna jest nie tylko teoria, ale też praktyka – te wszystkie dywagacje, odwołujące się do różnych nauk lub bazujące na analizowaniu klasycznych filmów ujęcie po ujęciu, stanowią klucz do twórczości reżysera: awangardowej, hermetycznej, dla wielu niestrawnej i nieprzystającej do tradycyjnego modelu polskiego kina, operującego siermiężnym realizmem i mającego alergię na formalną ekstrawagancję. Reżyser z jednej strony jest za demokratycznym odbiorem, dającym widzowi pole dla własnej interpretacji, z drugiej jednak wspomina, że zdarzało mu się liczyć po projekcjach swoich dzieł minuty ciszy panującej pośród skonsternowanej widowni. Sam zresztą przyznaje się do błędów i na pytania Kletowskiego, niepotrafiącego posklejać do kupy Drzew, odpowiada, że najwidoczniej nakręcił ten film za wcześnie. W obliczu tego twórczość Królikiewicza jawi się jako nieustanna droga, próba wypracowania nowego języka, który przekroczy barierę ekranu i wciągnie odbiorcę w sam środek spektaklu, zmuszając go do podjęcia dialogu. Prawdopodobnie największym osiągnięciem w tej kwestii jest Przypadek Pekosińskiego, gdzie samego siebie zagrał alkoholik, kaleka, człowiek w dosłowny sposób wykorzeniony, pozbawiony tożsamości do tego stopnia, że jego nazwisko stworzono od Pekosu, Polskiego Komitetu Opieki Społecznej. To, co Królikiewicz ma do powiedzenia na jego temat, wydaje się być integralną częścią filmu, stanowiącego jedynie wyrywek poprzedzającej go i następującej po nim opowieści o powolnej rekonwalescencji mężczyzny przeżutego i wyplutego przez Historię.

Królikiewicz, jak sam mówi w ostatnim padającym w książce zdaniu, „jest poza kadrem”. To, że został wypchnięty z życia publicznego i ze świadomości wielu kinomanów, może być wynikiem nagromadzenia w nim sprzeczności, tego  że nie poddaje się łatwej klasyfikacji. Może też, ujmując sprawę nieco mniej górnolotnie, być skutkiem tego, że awangardową formą i awangardowym zachowaniem piłował własną medialną gałąź. Bez względu na odpowiedź i bez względu na to, czy Królikiewicz jest dla polskiego kina zapomnianym mistrzem, czy też ciekawą, ale prowadzącą donikąd uliczką, fajnie, że powstała ta książka. Zawsze przyjemnie poczytać o człowieku, który bez względu na wszystko żyje swoim własnym życiem, nawet takim najbardziej paradoksalnym i dialektycznym.


Piotr Kletowski, Piotr Marecki
Królikiewicz: Pracuję dla przyszłości (wywiad-rzeka)
Korporacja Ha!art, 2011


Piotr Mirski - rocznik 1987, urodzony w Szczecinie, mieszka obecnie w Krakowie. Recenzent filmowy portalu Interia.pl. Publikował lub publikuje ponadto w „Kinie", „Filmie", „Dwutygodniku", „Kwartalniku Filmowym", „Polityce" (papierowej i internetowej), „Nowym Dzienniku", „Your Place", „Metrze" oraz kilku innych miejscach.


FRAGMNETY KSIĄŻKI:

Dzieciństwo. Mit i empatia
Historia przyłapana. Dokumenty o Wałęsie