Spodziewałem się, że Kroniki będą miały klasyczną, antologijną formę drobnych opowieści, rozwijających świat Armady, utrzymanych w różnorodnych stylach graficznych, nawiązujących do zróżnicowanych estetyk. Dostałem natomiast szereg historyjek w większości bardzo ściśle powiązanych z tomami oryginalnej serii. Tak ściśle, że aby móc je czytać, trzeba mieć poszczególne albumy pod ręką i co chwila zerkać, do czego odnoszą się kolejne szorciaki. Buchet i Morvan zdecydowali się dopisać kilka wątków do fabuł, które stworzyli wcześniej. Niekiedy dodają epilog, czasem pokazują historię z innej perspektywy, skupiając się na innej niż Navis postaci. Mnie taka forma nie przekonuje. Dodanie trzech epizodów do W trybach rewolucji nie sprawiło, że jeden z najlepszych tomów serii stał się jeszcze lepszy. Dopowiadanie niedopowiedzianego niekiedy warto pozostawić odbiorcy.
I tak też jest w tym przypadku.

Rozumiem, że Morvan i Buchet dbają, aby świat wykreowany na kartach Armady był spójny, ale w porównaniu choćby z uniwersum Gwiezdnych Wojen (które w tym względzie może uchodzić za wzór) nie jest to chyba najlepsze rozwiązanie. Opowieści z galaktyki George`a Lucasa nie są tylko fragmentami większej całości, ale sprawdzają się również jako samodzielne opowieści. A satysfakcjonująca lektura komiksów z "Kronik" bez odpowiedniego tomu pod ręką często nie jest możliwa. I nawet wyjaśnienia Bobo, który pełni rolę narratora i przewodnika po wątkach tego zbiorku, niewiele są w stanie pomóc.

Oczywiście, trafiają się wyjątki od tej reguły i to właśnie one należą do najmocniejszych stron albumu. Do tej grupy trzeba zaliczyć pocieszne Polowanie na trawie, znane już czytelnikom "Świata Komiksu", znakomicie narysowane przez Jose Luisa Munuerę, Hayo i bliskie spotkania trzeciego stopnia z ilustracjami Severine Lefebvre i przyprawiający o napady spazmatycznego śmiechu Trafiony prezent, który pomimo związków z niepublikowanym w Polsce albumem Le Collectionneur, umiejętnie broni się swoim humorem. Kosmiczni piraci, jako żywo kojarzący się ze swoimi odpowiednikami znanymi z kart Asteriksa, są zresztą prawdziwą ozdobą Kronik. Każde ich pojawienie się jest warte zauważenia.

Pod względem oprawy graficznej komiks jest bardzo zróżnicowany. Od dokładnej, wycyzelowanej kreski, charakterystycznej dla głównonurtowych pozycji spod znaku science-fiction (Steven Lejeune czy Pierre-Mony Chan), przez dość swobodny, rozedrgany styl (Chang), aż po estetykę ciążącą ku cartonoowi mniej (Julien Lois, Bengal, Francis Porcel) lub bardziej (Thomas Labourot, Severine Lefebvre czy wręcz mangujący Benoit Springer). Za wyjątkiem Sylvaina Savoi wszyscy twórcy prezentujący swoje talenty w Kronikach są mi nieznani, ale pokazali się naprawdę z dobrej strony. Wizualnie rzecz biorąc, antologia prezentuje się na naprawdę solidnym poziomie, żaden twórca nie odstaje od pozostałych.

Na rynku francuskim Kroniki Armady zaczęły się ukazywać od 2004 roku i do tej pory światło dzienne ujrzało w sumie sześć tomów. W każdym znajduje się pięć historyjek, co daje w sumie liczbę 30 komiksów. W polskiej edycji zebrano w sumie czternaście opowiadań. W komplecie przetłumaczono dwa pierwsze albumy i wzbogacono je epizodami z woluminów numer 4 i 6. Wypada mieć nadzieję, że w drugich Kronikach Armady zebrane zostaną pozostałe szorciaki.


Kroniki Armady
, tom pierwszy
Jean David Morvan, Phillipe Buchet i inni twórcy
Tłum.: Maria Mosiewicz
Egmont
06/2011