Wywoływanie szoku jako nadrzędnego efektu odbioru już nie jest wyzwaniem dla twórcy. Wystarczy powkładać między wiersze fragmenty ścierwa, plamy śluzu, dopisać do tego traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa, określające perwersyjne stosunki na linii dziecko – ojciec oraz dziecko – matka, bo i to nie wymaga zbyt ciężkiej pracy. A przy tym autorka tych wynurzeń jest znana jako jedna z ofiar przeprowadzanej w Szwajcarii od lat dwudziestych XX wieku akcji wytępiania i „cywilizowania” Jeniszy organizowanej przez fundację Pro Juventute. Polegała ona na odbieraniu romskim matkom dzieci i umieszczaniu ich w sierocińcach lub rodzinach zastępczych. Najczęściej jednak, uznawane za niedorozwinięte umysłowo, trafiały do szpitali psychiatrycznych, gdzie poddawano je elektrowstrząsom i innym podobnym zabiegom. Taki właśnie los spotkał pisarkę, która od lat osiemdziesiątych walczy o prawa Jeniszy i innych grup marginesu społecznego, nie pozwalając opinii publicznej zapomnieć o skandalicznych praktykach wynaradawiania prowadzonych niegdyś przez rząd szwajcarski.
Gdy więc wziąć jeszcze pod uwagę fakt, iż tekst wychodzi spod pióra w dzieciństwie okaleczonej emocjonalnie, spychanej na margines człowieczeństwa kobiety, walczącej o głos romskiej społeczności – zbliżyć się można w swoich rozważaniach do wyeksploatowanego przez psychoanalizę portretu kobiety wybrakowanej. Ale nie o to tu chodzi. Krew, ból, orgiastyczna przemoc, szaleństwo i swąd palonych przedmiotów, mimo że silnie określają atmosferę tego, co Mariella Mehr roztacza przed czytelnikiem w ponadstustronicowym monologu morderczyni, stanowią niemalże poetyckie narzędzie tworzące tekst, któremu warto bliżej się przyjrzeć.
Oskarżona, wydana nakładem Wydawnictwa Czarne, to ostateczna wersja wielokrotnie przepisywanej i modyfikowanej od ponad dwunastu lat książki, wchodzącej w skład trylogii oscylującej wokół doświadczenia przemocy. Jest to proza cierpka w wyrazie i na pierwszy rzut oka formalnie nieuporządkowana. Tytułowa bohaterka, Kari Selb – socjopatka, w której imieniu doszukiwać się można nawiązań do tradycji wielu kultur (nordycka mitologia nazywa nim władcę wiatrów, w języku albańskim kar to wulgarne określenie penisa, a w Szwajcarii funkcjonuje ono jako zdrobnienie od męskiego imienia Karl), powoli i precyzyjnie streszcza dwadzieścia sześć lat swojego z pozoru normalnego życia.
Jedynym elementem, który, jak się wydaje, kieruje logiką wypowiedzi bohaterki, jest obsesyjnie powracający wątek czerwonych butów. Pani doktor, jeśli coś sprawiło, że jestem taka, jaka jestem, to były to czerwone buty Malik (…) Moje życie było luźnym ciągiem zdarzeń, mniej lub bardziej związanych ze mną. Czerwone buty Malik wytwarzały kontekst, bez którego działanie nie ma sensu. Katalizatorem działań Kari, a zarazem gwarantem jej równowagi psychicznej, jest właśnie Malik – urojona siostra bliźniaczka, swoiste alter ego towarzyszące bohaterce, gdy wybiera ofiary kolejnych podpaleń i morderstw. Razem z Serafimem, wspólnikiem o szemranej proweniencji, tworzą osobliwą istotę troistą, zespoloną nie tyle duchowym pokrewieństwem, co racjonalną oceną użyteczności każdego z nich. W podejmowanych przez trio działaniach nie ma elementów zbędnych, wszystko ma swoje wytłumaczenie, którego logikę, już na samym początku, przedstawia Kari: Zabijanie nie potrzebuje usprawiedliwień. Jego prawda leży w czynie. (…) Zabijanie nie potrzebuje spoufalania się, bratania z ofiarą, samo dla siebie jest sensem i celem.
Precyzowanie pojęć, powstrzymanie się od nadużywania języka funkcjonuje tu jako jedyne możliwe narzędzie definiowania świata, w którym tak wiele rzeczy nie jest tym, co sugerują ich nazwy… To rozpoznanie towarzyszy Kari już od najmłodszych lat. Spokojna, grzeczna i milcząca – tak zwane dzieckodziecko – z nadmierną świadomością obserwuje rozpad rodzinnego domu. Odejście ojca, pogłębiający się alkoholizm matki, postępująca alienacja jedynaczki to tylko szablonowo ujęte echa już mniej banalnie opowiedzianej tragedii. Najsilniej wypierane wspomnienia powracają w postaci dźwięków, zapachów i fragmentów scen rozgrywających się między członkami rodziny. Najboleśniejsze doświadczenia są formowane w krótkie i dosadne zdania, dawkowane powoli i z rozmysłem. Powiedziałam tak nie dlatego, że zamierzam kłamać. Ale lubię się bawić, a wspomnienia, jak wiadomo, są nieobliczalne. Z założenia niedające się przewidzieć, ale równocześnie niezwykle naturalne jest także każde zachowanie dwunastoletniej Kari. Nie widzi ona potrzeby uzasadniania aktów przemocy, których się dopuszcza. Od przypadkowego uduszenia małego kociaka przez inicjacyjne podpalenie budki telefonicznej po pierwsze morderstwo. Wszystko to zamyka się w milczeniu, które właśnie paradoksalnie podpowiada, iż odpowiedzialność za te czyny spoczywa na Kari.
Mariella Mehr chce, żeby jej twórczość oceniana była przede wszystkim za wartość literackiej formy i wypracowany warsztat pisarski. Umiejętności w tym zakresie nie można jej odmówić, choć schodzą one na dalszy plan z powodu wspomnianej osobistej tragedii pisarki i szumu medialnego wokół historii jej dzieciństwa i młodości. Życiowe doświadczenia Mehr odgrywają kluczową rolę w jej decyzjach twórczych, doborze tworzywa literackiego i w sposobie jego przekształcania. Oskarżona jest bowiem konglomeratem intymnych rozważań na temat siły zniszczenia i przewrotności zredukowanego do minimum języka. Sposób, w jaki Kari Selb podczas wywiadu psychiatrycznego odtwarza rzeczywistość, to kwintesencja doświadczeń autentycznej morderczyni Caroline H. przepracowana literacko i dogłębnie przez Mehr. Słowa otwierające monolog wyznaczają kierunek rozkładu narracji i stanowczo określają charakter dramy. Jestem w stanie łaski. Zabijam. Jestem. Uważam swoje życie za udane, jeśli sprowadzić je do tej krótkiej formułki. Za skończone dzieło sztuki: nie brak mu żadnego odcienia, żadnej możliwej do pomyślenia formy.
Od tego momentu rozpoczyna się formalna gra, mająca na celu udowodnienie postawionej tezy. Początkowo usystematyzowany wywód, tylko miejscami wzbogacany o niepokojące zlepki wyrazowe typu: Niejestempotworem, Wszystkochciałobysięoddaćdlawłasnejkrwi, przechodzi stopniowo w obszerny bełkot. Potok wypluwanych impulsywnie słów towarzyszy przede wszystkim opisom zabójstw i wspomnieniu matki. Tekst gubi interpunkcję, rozpada się na jednowyrazowe wersy, kończy niedomówieniem. Wszystko po to, by po kilku akapitach odzyskać spokojny rytm, ale tym samym podkreślić narastający strach prowadzącej wywiad rozmówczyni Kari. Natężenie monologu bohaterki jest dynamiczną reakcją na pytania psychiatry, których czytelnik usłyszeć nie może. Zanim narrator zwróci się wprost do odbiorcy i odkryje przed nim rąbka przygotowywanej intrygi, kunsztownie wbudowuje w tekst słowa-klucze. Odnalezione antycypują rozwój wydarzeń, a zebrane tworzą osobną historię.
Język i konstrukcja tekstu to największe atuty prozy Marielli Mehr. Nie należy jednak zapomnieć o ogromie pracy tłumaczki Katarzyny Leszczyńskiej. Zamykające książkę posłowie jej autorstwa uzupełnia i pomaga podsumować literackie walory Oskarżonej. W pełni zgadzam się też ze spostrzeżeniem Leszczyńskiej na temat głównej bohaterki: znajduje [ona] drogę od niemego, niszczycielskiego czynu do jasnego, trzeźwego języka, którym o swych czynach mówi. W obronie przed światem stwarza sobie nową tożsamość. Dodać jednak trzeba, że obserwacja ta w równym stopniu, jeśli nie przede wszystkim, odnosi się do strategii pisarskiej Mehr.
Mariella Mehr, Oskarżona
przeł. Katarzyna Leszczyńska
Czarne, 2011