Doskonałą próbką poezji Joanny Mueller jest pierwszy z zamieszczonych w Wylinkach wierszy, drążel. Nie tylko daje on pojęcie o specyficznym języku, jakim posługuje się poetka, ale i stanowi rodzaj poetyckiego manifestu, ułatwiającego zrozumienie następnych wierszy:
starałam się szyfrować czule
więc ty, z ręką mocną w precyzję i skalpel
strzępy zwiotczałych masek ujmuj mi powoli

żadnego sekretu nie ma i nie będzie
piszę to tobie, bo wiem, że zaboli
ja bywa nadmiarem – trzeba mu poruszeń

edukowania w smutku, ćwiczeń z melancholii
ta cisza cieszy, bo można w niej pisać
znów siebie zaczynać od domu z domina

Znów w swoje imię zaprzysiąc przestawki i przegłosy
puste przebiegi zaprząc do gry w samozwankę
przenicować się i przewrócić


Przejawiająca się na kilku poziomach gra z językiem, rozbijająca frazeologizmy, korzystająca z potocznych wyrażeń, przekształcająca utarte schematy lingwistyczne w nowe całostki semantyczne, czy wreszcie tworzenie i nagromadzanie neologizmów – wyróżniają wszystkie wiersze Mueller.
W większości przypadków nie prowadzi to – co stanowi niezwykle cenną cechę języka autorki Wylinek – do zatarcia czy utraty sensu. Przeciwnie, język stanowi integralną część utworu, nie tyle nawet korespondującą z zawartymi w nim sensami, ile je współtworzącą. Oczywiście istnieją także wiersze, w których nagromadzenie chwytów językowych jest tak duże, że albo za bardzo przypominają one dadaistyczne zabawy z językiem oraz lingwistyczne wiersze Białoszewskiego (formatka), albo też niebezpiecznie zaczynają parodiować własny styl (roz (moreska)).

Mueller nie poprzestaje jednak na próbie sprawdzenia, jak daleko można się posunąć w eksploatowaniu materii języka, sprawdza także, jak może funkcjonować połączenie poezji lingwistycznej z poezją konkretną. Intrygujące rozwiązania graficzne współkształtują artystyczną wartość takich wierszy jak znikopis, poimki, poświaty, netrum czy lanugo.

Choć trudno określić – i nie do końca wiem, czy nawet gdyby możliwe, byłoby to wskazane – temat przewodni zawartych w Wylinkach wierszy, nie sprawiają one wrażenia zbioru przypadkowych fragmentów. Niedomknięty, cząstkowy, rozbity charakter poszczególnych wierszy sprawia, że na pierwszy plan wysuwają się zagadnienia formy i tworzącego podmiotu. Ów podmiot, wyrażający swe rozterki czy po prostu myśli i wrażenia poprzez skrajnie indywidualistyczne, a przecież oparte na powtórzeniach i przekształceniach utarte schematy wierszy, pozostaje w tym samym momencie zakryty i odsłonięty. Pragnienie ujrzenia zarówno siebie samego, jak i drugiej osoby bez zasłon stanowi bez wątpienia znaczące, acz niemożliwe do spełnienie wyzwanie. Owo wyzwanie zostaje bezpośrednio wyrażone chociażby w wierszu podroby. podszywki. podpuszczki:
taką cię ujrzeć – przez mgnienie wylinki
nagą. dręczoną. bezbronną
z otwartą na oścież twarzą
wyinkrustować by w ciebie
szczepy najbardziej zjadliwe
wytrawić by cię. wytrzebić
wyłuskać z osnówki
drżące, nieosłonięte
tkanki. pustaci. postaci świata.


Motyw ukrycia, maski, niejednorodności podmiotu jest pierwszym, który narzuca nam tom Mueller, i to zanim jeszcze zaczniemy czytać jej wiersze. Na okładce książki znajduje się bowiem rysunek kobiety, w której ciało wpisane są szuflady. Część z nich jest zamknięta, część otwarta – tak, że możemy zobaczyć, co w nich jest. Owa pozornie otwarta kobieta pozbawiona jest rysów twarzy, a w ręku trzyma perukę lub maskę. Biorąc pod uwagę, że forma graficzna wierszy Mueller jest znacząca, warto traktować tę okładkę jako integralną część tomu, która może dostarczać nam jedynej chyba możliwej do przyjęcia hipotezy na temat „zasady strukturyzującej” Wylinki. Poszczególne wiersze wydają się właśnie owymi szufladami, jedne są otwarte, zrozumiałe i łatwe do odczytania, inne z kolei mimo prób interpretacji pozostają zamknięte, przesłonięte – podobnie jak podmiot, który, pokazując nam szuflady swojego ciała i życia, w tym samym momencie odsłania się i ukrywa za nimi.

Joanna Mueller, Wylinki
Biuro Literackie, 2010

DWA WIERSZE Z TOMU