Filmowa opowieść o zbirze z Włodowa zaczęła się przewidywalnie, czyli od końca. To już niemal uzus w polskim kinie „społeczno-interwencyjnym” ostatnich lat (patrz: Plac Zbawiciela, Matka Teresa od kotów). Mamy zbrodnię, będziemy mieć i karę. Czarno-biały schemat z grożącym palcem Temidy w tle. Nihil novi i tym razem. Widzimy zmasakrowane zwłoki starszego mężczyzny. Dowiadujemy się, iż jest to sześćdziesięcioletni recydywista, Zaranek, który terroryzował mieszkańców wsi i to na tyle skutecznie, że doprowadzając ich do granic wytrzymałości nerwowej, w końcu zesłał na siebie krwawą zemstę. I choć w pierwszych scenach filmu, kiedy składa podanie o rentę, czy prosi sprzedawczynię o napój „na krechę”, delikwent wydaje się niegroźny, aczkolwiek trochę antypatyczny i namolny, to z każdą kolejną minutą przekonujemy się, że oto mamy do czynienia z bezwzględnym psychopatą. Zaczyna się od demolki sklepu i pobić dwóch kobiet, kończy na skatowaniu staruszki, zastraszeniu jej rodziny oraz bijatyki z użyciem noża.
Bezradni mężczyźni, którzy nie mogą liczyć na pomoc gnuśnej i bagatelizującej problem policji, postanawiają sami wymierzyć sprawiedliwość. Dochodzi do tytułowego linczu.

Znaczną część filmu zajmuje „strona prawna” historii, czyli moment zatrzymania sprawców, przesłuchanie, śledztwo, pobyt w więzieniu, proces. Niestety, wydarzenia te ukazane są w dosyć sztampowy sposób: z jednej strony mamy braci Grad, supportowanych przez piękną i dostojną mecenas Łubieńską (Tamara Arciuch), w roli ofiar bandziora i bezdusznego prawa, w którym kuleje indywidualne rozpatrywanie każdego wykroczenia, z drugiej strony – reprezentantów władzy, czyli policjantów i prokuraturę jako nieczułych na ludzką krzywdę dyletantów. Widz oczywiście identyfikuje się z braćmi, którzy – niczym męczennicy – znoszą z godnością cierpienia, sadyzm współwięźniów, rozłąkę z rodzinami, trudy procesu.

A co z filmowym szantażystą? Otóż, demoniczny Zaranek, brawurowo zagrany przez Wiesława Komasę, to postać (śmiem zaryzykować stwierdzenie) przepyszna. Wreszcie w polskim kinie ostatnich lat znalazł się bohater, który mnie, widza po prostu urzekł. Z diabolicznym wyrazem twarzy okraszonym złowieszczym szaleństwem w oczach, ze zgarbioną posturą i nożem/siekierą w ręce, Zaranek jest polskim bogeymanem i bez skrępowania może stanąć obok takich „wyklętych” kina, jak Michael Myers, Jason, Leatherface czy Freddy Krueger. Bohater Komasy to doskonały materiał na slasherowego psychopatę. Wyposażony w ostre narzędzia: noże, scyzoryk, siekierę i szkło, pojawia się nagle, jakby znikąd; wydaje się być niezwyciężony, nie do pokonania; grozi i kaleczy (w bójce z Adamem Gradem zacina go nożem w rękę, krew się leje).

Gdyby Łukaszewicz nie bał się filmowych eksperymentów, zrealizowałby opowieść o samosądzie we Włodowej w konwencji krwawego horroru i prawdopodobnie Lincz byłby dziś pierwszym nadwiślańskim slasherem. Scena pościgu za Zarankiem, kiedy to jego zgarbiona postać, trzymająca w ręce siekierę, zarysowuje się na tle horyzontu, przypomina malowniczość ostatniego ujęcia Teksańskiej masakry piłą mechaniczną (1974) Tobe’a Hoppera lub kadrowanie Michaela w serii Halloween. Choć przez długi czas rolę Final Girl spełniała Jagoda Słota (Izabela Kuna), to polskiego bogeymana unieszkodliwia (niestety!) grupa Final Boys. Drugiej części na pewno nie będzie…



Lincz
scenariusz i reżyseria: Krzysztof Łukaszewicz
zdjęcia: Witold Stok
muzyka: Jarosław M. Papaj
grają: Wiesław Komasa, Leszek Lichota, Agnieszka Podsiadlik, Iza Kuna, Łukasz Simlat, Maciej Mikołajczyk i inni
kraj: Polska
rok: 2010
czas trwania: 81 min
premiera: 13 maja 2011 r. (Polska),  17 września 2010 r. (świat)
Kino Świat